1. wycieczka z Ui'stbi

 


Planeta Łowów, dwadzieścia dwa lata po powrocie It’chi z Feralnego Polowania

Puszcza była pełna głosów, zarówno zwierzęcych krzyków, jak i szmeru roślinności. Byłą też spokojna w całym tym swoim szaleństwie kolorów. Oddychałem jej wilgotnym powietrzem i napawałem się tym wyjątkowym uczuciem.

Trwałem nieruchomo na gałęzi, obserwując dokładnie otoczenie. Thwei i Thei ćwiczyli w domu, a ojciec zajmował się dokami. Kolacja na kolejny tydzień zależała zatem ode mnie. Zastukałem cicho pazurami w korę drzewa. Miałem nadzieję upolować coś niedługo.

Odwróciłem głowę, gdy liście zaszeleściły w dole po mojej lewej stronie. Gdy zlokalizowałem, co było źródłem dźwięku, zamruczałem cicho do siebie.

Tak, zdecydowanie Thwei będzie zadowolony z dzisiejszej kolacji.

 

~ * ~

 

Sir’ka wpadła do laboratorium, otoczona ogniem i czarnym dymem. Ui’stbi zerknął na nią zaciekawiony, a zaraz zamruczał rozbawiony, gdy z ulicy usłyszał jedynie wściekłe krzyki młodych yautja.

- Dobrze się bawisz płomyczku? – zapytał czarownik.

- Oni… umm…. – zaczęła nieporadnie.

- Oczywiście – westchnął Ui’stbi, pakując do torby ostatnie narzędzia. – Mam nadzieję, że nie zmęczyłaś się za wiele bieganiem.

- Nie będziemy dziś ćwiczyć, lordzie Ui’stbi? – zdziwiła się Sir’ka.

- Myślę, że trochę przerwy dobrze nam zrobi, płomyczku – odpowiedział ze śmiechem czarownik. – Poza tym muszę zebrać nieco ziół. Pójdziesz ze mną?

- Tak, oczywiście – zapewniła go.

Dwójka wyszła z domu czarownika. Na ulicach wciąż znajdowali się młodzi yautja, których w drodze na trening zaczepiła Kat. Obrzucali kobietę wściekłymi spojrzeniami, ale nie zaatakowali jej, ani nawet nie skomentowali niczego – obecność Ui’stbi skutecznie powstrzymywała ich przed głupimi działaniami.

Ui’stbi skierował się do bram, a potem do Puszczy.

- Dużo ćwiczysz. Do rytuału jeszcze daleko – zauważył, gdy weszli pomiędzy pierwsze drzewa.

- Lord H’de twierdzi, że to i tak za mało – zauważyła cicho Sir’ka. – Lord Hult’kain też.

- Twój ojciec?

- Ojciec nie mówi za wiele o tym, ale jest zadowolony, gdy ćwiczę – przyznała.

Ui’stbi skinął głową. Przez Puszczę szedł szybko, ale wyjątkowo cicho. Nawet jeśli potrącał liście, nie szeleściły one głośniej, niż poruszane przez wiatr. Sir’ka przemykała się obok niego i chociaż czarownik był zachwycony jej lekkim chodem, to widział również jej obawę przed wielkim, zielonym światem. W przeciwieństwie do innych młodych yautja, Sir’ka nie spędzała za wiele czasu w Puszczy.

- A ty? Co sądzisz?

- Muszę ćwiczyć więcej niż inni – odpowiedziała. – Nie jestem yautja.

- Nie, nie jesteś – potwierdził rozbawionym tonem. – To twoja największa woda i ogromna zaleta, płomyczku.

- Lordzie Ui’stbi?... – zdziwiła się.

- Jesteśmy już daleko od miasta. To co prawda nie jest serce Puszczy, ale musisz bardziej uważać. Zrozumiałaś?

- Tak, lordzie Ui’stbi.

Była skupiona i bardzo ostrożna, co było wyjątkowo do niej niepodobne. W Puszczy było jednak wszystko to, czego nie znała i czego tak właściwie się obawiała. Ui’stbi widział jej niepewność, ale widział też jej zaintrygowanie – nawet jeśli bała się, jej buta pchała ją naprzód.

Wycieczka po Puszczy trwała dość długo. Sir’ka była zaciekawiona ziołami i zwierzętami, pytała o wiele rzeczy, a czarownik starał się jej tłumaczyć wszystko tak dokładnie, jak potrafił. Minęła godzina, może dwie, torba zapełniła się składnikami, a Sir’ka wcale nie wydawała się zmęczona. Ui’stbi zamruczał z zadowoleniem. Nauka botaniki i zoologii była całkiem przydatna, ale w końcu nie po to tu byli, czyż nie?

- Słyszysz? – Ui’stbi zatrzymał się nagle.

- Coś idzie – przyznała, napinając swoje mięśnie.

- Owszem – potwierdził. – Skąd?

- Tam – wskazała na kierunek.

Ui’stbi skinał zadowolony głową. Mimo że dziewczyna bała się, dobrze oceniała wszystko to, co ją spotykało, co widziała i czuła.

- Jak duże? – zapytał Ui’stbi.

- Duże. Ciężkie. Jak… dwóch yautja.

- Prawie – zaśmiał się czarownik. – Co to może być?

- Tur? – podsunęła.

- Poniekąd. Czemu zatem nie wyciągnęłaś broni, Sir’ka?

Dziewczyna zerknęła na niego zaskoczona, jakby to, że jeszcze nie sięgnęła po ostrza nie było niczym dziwnym. W końcu jednak zmarszczyła swój nosek i przyznała:

- Nie czuję, żeby to było konieczne.

- Nie? Fascynujące – zaśmiał się.

 

~ * ~

 

Dziki kłacz był duży i ciężki. Uderzyłem go włócznią w jego bok, co było pojedynczym, silnym ciosem. Z rany wypływała krew, czułem ją na swoich plecach. Była lepka, gęsta i nieprzyjemna.

Zatrzymałem się, gdy przed sobą usłyszałem ciche głosy i nienaturalne szelesty liści. Ktoś zbliżał się do miejsca, gdzie stałem. Nie było w tym nic dziwnego, Puszcza może nie była zbyt przyjazna, ale była też często odwiedzanym przez yautja miejscem. Młodzi ćwiczyli tu swoje umiejętności, starsi szukali wytchnienia, wszyscy polowali podobnie, jak ja dzisiaj.

Przechyliłem głowę na bok, starając się rozpoznać głosy. Jeden był bardzo typowy, chrapliwy, nisko, ale drugi ton… drugi głos śpiewał melodyjnie i nie dało się go pomylić z niczym innym. Moje serce zabiło mocniej, a coś pchnęło mnie naprzód, mimo że wiedziałem, że nie powinienem tak łatwo się temu poddawać.

Wyszedłem spomiędzy drzew i odetchnąłem. Na szerokiej, leśnej ścieżce stał lord Ui’stbi wraz z Sir’ką. Kobieta obrzucała mnie zaciekawionym spojrzeniem, a Ui’stbi momentalnie rozpromienił się cały.

- Hult’ah! Polowanie się udało, czyż nie? – Czarownik uniósł swoją dłoń.

Odetchnąłem, rozluźniłem nieco mięśnie i poprawiłem cielsko dzikiego kłacza na sobie.

- Owszem. Witaj, lordzie Ui’stbi – przywitałem się z czarownikiem, a potem przerzuciłem swoje spojrzenie na Sir’kę. – Sir’ka.

Kobieta skinęła ku mnie głową, cicho stojąc tuż przy czarowniku. Znałem ją doskonale, od lat w końcu jej rodzina i mój klan rywalizowały ze sobą, od dłuższego czasu też kobieta przychodziła na nauki do mego ojca. Zwykle była butna, głośna i bezczelna, ale czasami cichła niesamowicie tak, jak teraz.

- Wracasz do domu, czyż nie? – zapytał Ui’stbi.

- Owszem – potwierdziłem. – W domu będzie całkiem sporo głodnych yautja.

Ui’stbi zaśmiał się tylko.

- Będziesz tak miły i zabierzesz ze sobą płomyczka? – zapytał czarownik. – Wystarczy jej tych wycieczek do Puszczy na dziś.

- Jak sobie życzysz, lordzie Ui’stbi – skinąłem głową.

- Ale… - zaczęła Sir’ka.

- Pójdziesz z Hult’ahem, prawda? – Czarownik ułożył na głowie Sir’ki swoją dłoń. – Jeśli będziesz dla niego miła, odprowadzi cię też do twojego domu.

Zaśmiałem się tylko, na co Sir’ka od razu obrzuciła mnie dziwnie złym i rozgoryczonym spojrzeniem.

- Odprowadzę ją do domu, lordzie Ui’stbi – obiecałem.

Czarownik skinął głową i zamachał na nas rękoma. Skinąłem głową na Sir’kę, a kobietka z niechętnym pomrukiem ruszyła za mną. Przez kilkanaście minut szliśmy w milczeniu, przedzierając się chaotycznie przez Puszczę. Ścieżka była wąska, a Sir’ka bardzo chciała iść nie za mną, ani przede mną, ale obok mnie. Trzymała się też dość blisko.

- W porządku? – zapytałem w końcu.

- Mhm – odpowiedziała tylko, wpatrzona w zielone liście przed sobą.

Zamruczałem tylko cicho, a Sir’ka od razu zwróciła na mnie swoje spojrzenie. Było dziwnie zaintrygowane, ale również pełne obawy i oczekiwania. To, ile uczuć mieściły w sobie te oczy, było dla mnie niesamowitą zagadką.

- Jest późno, ale odprowadzę cię do domu – zapewniłem. – Tylko zrzucę to.

Podrzuciłem na barkach dzikiego kłacza.

- Nie musisz – mruknęła, odwracając głowę w dziwnie obrażonym geście. – Dam sobie radę.

- Obiecałem to lordowi Ui’stbi – zauważyłem. – Chyba nie chcesz, bym miał ujmę na honorze, hm, Sir’ka?

Kobieta fuknęła tylko z niechęcią, ale nie uciekła mi. Wciąż szła obok, cicha, niepewna i pełna swojej zadziorności.

Wyszliśmy z Puszczy i trafiliśmy na teren Dworu Kiande. Nasz dom znajdował się na granicy lasu, co miało swoje wady i zalety. Było tu spokojnie, ale jednocześnie dość daleko i od Miasta, i od naszych doków.

Na placu ćwiczył Thei i Thwei. W gabinecie ojca nie świeciło się światło, zakładałem zatem, że jest on jeszcze w dokach. Sir’ka na widok moich braci fuknęła niezadowolona przez nos, ale nie odeszła, wciąż trzymając się blisko mnie.

- Hult’ah! – Thei uniósł swoją dłoń.

- To kłacz? – zapytał Thwei. – Rozumiem, czemu jego ciągniesz, a po co ci znajda? Nią się nie najemy.

Sir’ka warknęła tylko na Thweiego, a mój brat od razu podjął to wyzwanie – jego pomruk był głośniejszy i o wiele bardziej nieprzyjemny.

- Może kiedyś podrośnie – zauważyłem, zrzucając z siebie ciężkie cielsko kłacza i niemal w ostatniej chwili łapiąc Sir’kę za kołnierz jej koszulki. – Na razie odprowadzę ją do Guan. Lord Ui’stbi prosił o to.

Thwei prychnął tylko, ale nie odezwał się więcej. Razem z Theim zajęli się kłaczem. Ja natomiast pchnąłem lekko Sir’kę ku drodze. Wyrwała mi się z mojego lekkiego uścisku i szybko ruszyła przed siebie.

- Jesteś cały we krwi – zauważyła, gdy znaleźliśmy się daleko od Dworu.

- Nie cały – zaprzeczyłem. – Poza tym, to tylko krew. Przeszkadza ci?

- Nie – odpowiedziała hardo. – Mówiłam, że nie musisz mnie odprowadzać.

- Nie muszę – przyznałem. – Chcę.

Sir’ka rzuciła mi najpierw zaskoczone spojrzenie, a zaraz potem odwróciła swoje spojrzenie. Skłamałbym, gdybym nie przyznał, że wydawała mi się wtedy wyjątkowo urocza.

Odetchnąłem tylko. Sir’ka jeszcze kilka razy w czasie drogi wspominała, że da sobie radę sama, ale grzecznie poczekała, aż odprowadzę ją niemal pod same drzwi.

- Wystarczy? – zapytała niechętnie, stając na schodkach, które prowadziły do wnętrza jej domu.

- Chyba tak – przyznałem. – Witaj, lordzie It’chi.

- Hult’ah. – Przywódca Guan stanął za swoją córką i ułożył jej rękę na ramieniu. – Polowałeś?

- W Puszczy – przyznałem. – Lord Ui’stbi poprosił mnie, bym odprowadził Sir’kę. Spotkałem ich w czasie powrotu.

It’chi skinął głową i ewidentnie odetchnął z ulgą. Cóż, nie pierwszy raz odprowadzałem Sir’kę, często też z polecenia ojca, który chciał uniknąć jej kolejnej bójki z braćmi lub innymi Kiande.

Dziś jednak był jeden z tych razów, gdzie kobieta nie nabroiła niczego.

- Pójdę już – zauważyłem, wskazując drogę za sobą. – Lordzie It’chi. Sir’ka.

Kobieta fuknęła tylko niechętnie, a It’chi skinął głową. Chwilę później byłem już w domu, wraz z braćmi zajmując się oprawianiem kłacza i przygotowywaniem kolacji.

 

~ * ~

 

Gdy Ui’stbi wrócił do swojego laboratorium, w środku znalazł Ze-Man’tui. Stary łowca siedział na prostym stołku przy ogromnym ognisku, nad którym zwykle czarownik wieszał swój ogromny kocioł.

- Lordzie Ze-Man’tui?

- Chciałem już lecieć na polowanie – wyznał stary łowca, nie odwracając się jednak do Ui’stbi. – Coś mnie jednak tu trzyma.

Ui’stbi odetchnął i odłożył swoją torbę na stół.

- Chodzi o Sir’kę, prawda? – zapytał.

- Widziałem takie, jak ona – zauważył Ze-Man’tui. – O szarych oczach i sile, która przeraża. Tam, gdzie się pojawiają, pojawia się też chaos, a z nim krew i śmierć.

Ui’stbi nie odpowiedział od razu. Słowa starego łowcy były bardzo niepokojące, ale przecież czarownik widział wolę Ragty, wiedział też, czego pragnął Cetanu. Nie mógł się mylić, to, że Sir’ka była dziś tutaj, było dla wszystkich yautja bardzo ważne.

Ze-Man’tui westchnął tylko głośno. Nie było w tym geście zwykłej mu złości i rozdrażnienia.

- To nie wszystko, prawda? – zapytał Ui’stbi, siadając przy ogniu obok starego łowcy.

- Niestety nie – potwierdził Ze-Man’tui. – Zwykle z tego chaosu wychodzi też rozwiązanie wszystkich problemów. To dziecko przewróci nasz świat do góry nogami.

Ui’stbi zaśmiał się, a Ze-Man’tui zerknął na niego ze złością.

- Wiedziałeś o tym – prychnął, wskazując na niego palcem w oskarżycielskim geście. – Mimo to pozwoliłeś jej tu zostać!

- To nie moja wola ją tu sprowadziła – zauważył cicho Ui’stbi. – Tylko że o tym też wiesz, czyż nie?

Ze-Man’tui prychnął tylko.

- Cetanu nie jest tym, kim się nam wydaje – powiedział w końcu po chwili. – Nie tylko tym. To jednak… jeszcze nie jest rozmowa na teraz, Ui’stbi.

- To będzie rozmowa na kiedykolwiek? – zapytał czarownik.

- Powiedziałeś mi wiele ostatnio – zauważył Ze-Man’tui. – Bogowie są szaleni i to wszystko tylko to potwierdza. Będę musiał lecieć niedługo. Wrócę jednak. Chcę zobaczyć, czy ta pożoga naszych losów da sobie radę na Rytuale.

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz