10. błogosławieństwo rodów

 


Planeta Łowów, dwadzieścia dwa lata po powrocie It’chi z Feralnego Polowania

Dni mijały i po wyprawie z K’ytarem pozostało tylko nikłe wspomnienie. Sprawa zakończyła się równie szybko, co się zaczęła i nikt nie wracał do tego tematu ponownie – ani ja, ani K’ytar, ani tym bardziej Sain’ja wraz ze starszymi. Temat był ewidentnie niewygodny dla wielu i wszyscy woleli po prostu o nim zapomnieć.

Zbliżał się sezon polowań, a wraz z nim – rytuał przejścia dla młodych łowców. W tym roku inicjację miał przejść Thwei, odsunąłem go zatem od prac w dokach i kierowałem jedynie do ćwiczeń w domu, na halach treningowych i do treningów, które osobiście nadzorowałem na Skałach. Pracował ciężko, ale moja surowa natura kazała mu trenować jeszcze więcej. Był Kiande, wymagało się od nas więcej, niż od innych.

Ze względu na swoje ćwiczenia Thwei miał o wiele mniej czasu, niż bracia, zarówno, jeśli chodzi o pracę w dokach, jak i zwykły czas wolny. Ilość bójek z Guan zmniejszyła się. Mniej nie oznaczało jednak wcale, czego właśnie świadkiem byłem.

- Dość! – huknąłem.

Stojący w rozkroku Thwei natychmiast wyprostował się i spojrzał na mnie równie płochliwie, co z dziwną złością. Po drugiej stronie drogi stała Sir’ka. Stała było właściwie kiepskim określeniem – kobieta opierała się o ziemię wszystkimi kończynami, przygotowana do skoku niczym kot. Na mój krzyk momentalnie cofnęła się, ale nie podniosła – mogła się mnie bać, ale pragnienie walki było w niej naprawdę bardzo, bardzo silne.

- Jesteście nieznośni – warknąłem. – Nieposłuszni i do tego uczycie się za wolno. Thwei! Kompletnie jej nie obserwujesz! Po takim czasie dawno powinieneś wiedzieć, gdzie uderzy. Znajdo! Jesteś za słaba, nie dasz mu rady w bliskim starciu, zacznij myśleć, zanim zaatakujesz.

Dwójka posłała mi zaskoczone spojrzenia. Sam się nieco sobie dziwiłem. Bójki między moimi a It’chiego dziećmi były stałym programem już nie każdego tygodnia, ale każdego dnia – nie było zatem sensu tego przerywać, czas, żeby zaczęli coś z tego wynosić.

- Wracaj do domu, Thwei – poleciłem ponuro. – Gdy skończę w dokach, chcę ciebie i obu twoich braci znaleźć na treningu, zrozumiałeś?

Thwei skinął tylko głową.

- Tak, ojcze – odpowiedział, ruszając ku naszemu dworowi.

- Chodź tu, znajdo – poleciłem do Sir’ki, wskazując jej dodatkowo ziemię przy sobie palcami. – Gdzie twój ojciec?

- Nie wiem. Mówił, że będzie dziś w mieście – wyznała cicho. – Wieczorem umówił się z lordem Hidethem w dokach.

- Bracia?

- K’juhte ćwiczy u lorda Ataira, a Lar’ja jest u Matki Matek.

Fuknąłem tylko niezadowolony przez nos.

- Też powinnaś zająć się czymś pożytecznym – syknąłem. – Ćwiczyć dla przykładu. Jesteś słaba, za słaba na rytuał, nie poradzisz tam sobie, jeśli wciąż będziesz dziecinnie biegać po drogach.

- Ja wcale…! – zaczęła butnie.

- Wystarczy – warknąłem. – Poczekasz w dokach na ojca. Dodatkowe lekcje ci się przydadzą.

Sir’ka zamrugała tylko oczyma, obrzucając mnie dziwnie zaskoczonym i wciąż pełnym złości, butnym spojrzeniem.

- Mam iść z tobą, lordzie Hult’kain? – zapytała.

- To jakiś problem? – podjąłem, ruszając ku dokom.

- Nie, lordzie Hult’kain – odpowiedziała.

- To się rusz, znajdo – poleciłem, gdy wciąż stała w miejscu.

Kobieta ruszyła za mną i zrównała się ze mną dość szybko. Miałem szybki krok, przez co znajda musiała niemal biec, by dotrzymać mi kroku.

- K’ytar był ostatnio na kilku ludzkich koloniach – poinformowałem ją. – Przywiózł coś dla ciebie.

- Dla mnie? – Sir’ka momentalnie zainteresowała się. – Nowe teksty?

- Też – potwierdziłem. – Nie masz dziś lekcji u Ui’stbi?

- Nie, lord Ui’stbi przygotowuje świątynię i modlitwy na początek sezonu – odpowiedziała.

Skinąłem tylko głową. Do doków dotarliśmy w milczeniu, chociaż widziałem, jak bardzo Sirk’ka jest zaintrygowana tym, co mogłaby ode mnie dostać. W samych dokach Kiande witali mnie skinięciami głowy i obrzucali znajdę niechętnymi spojrzeniami. Nie powiedzieli jednak nic – nigdy, gdy znajda przebywała ze mną, żaden z nich otwarcie nie wyraził swojej opinii, ale wiedziałem, że gdy tylko odwrócę wzrok, obie strony zaczną się podjudzać.

Rozdzieliłem pierwsze zadania i poleciłem zdać raporty w mojej hali. Przeszliśmy tam z Sir’ką i znajda usadziła się na wskazanym przeze mnie miejscu przy moim pulpicie sterowania. Krzesło, jak zwykle, było dla niej za wysokie i za duże, ale wskoczyła tam wyjątkowo zaciekawiona i podniecona. Gdy podałem jej tablet od K’ytara, zaczęła go przeglądać bez słowa.

Ta’all jako pierwszy złożył swój raport. Każda z pomniejszych hali i każdy z doków miał własnego nadzorcę, a ci podlegali bezpośrednio mnie. Ta’all był jednym z najstarszych yautja tutaj, miał też pod opieką najwięcej hal i doków. Znał się na swojej robocie, był solidny i jako jedyny nie rzucał ku Sir’ce wściekłych spojrzeń.

- Czy Hult’ah był u ciebie ostatnio? Z silnikami? – zapytałem.

- Był po części – wyznał Ta’all. – Nie powiedział, do czego.

- Gdyby czegokolwiek potrzebował, daj mu to – poleciłem.

Ta’all skinął głową i wyszedł. Kolejni nadzorcy zdawali swoje raporty, a każdy z nich rzucał dziwnie przeciągłe, niechętne spojrzenia ku Sir’ce. Czasami znajda reagowała na to, a czasami była zbyt zajęta swoim tabletem.

- Co tu robisz? – zauważyłem niezadowolony, gdy Hult’ah wszedł do hali z małym stosem złożonych tabletów. – Miałeś być z braćmi w domu.

- W domu? – zdziwił się.

- Gdzieś ty był cały dzień, huh? – zapytałem.

- Tutaj – poinformował. – Ha’ja przysłali flotę do przeglądu, pomagałem Ta’allowi.

Zamruczałem nieco niezadowolony. Hult’ah rzadko kiedy odpuszczał sobie treningi lub pracę, lenistwo nie było zdecydowanie jedną z jego cech, ale to, że nie stawił się na wezwanie brata na trening, który im zarządziłem, budziło pewne niezadowolenie.

- Thwei i Thei ćwiczą w domu – zauważyłem. – Idź do nich. Przegląd z Ta’allem skończysz jutro.

Hult’ah skinął tylko głową i odłożył tablety na stół. W końcu też zdołał zauważyć Sir’kę. Kobieta od dłuższej chwili wpatrywała się w niego, a z jej oczu nie potrafiłem do końca odczytać, czy jest zainteresowana, czy tak samo zniechęcona i zła, jak wtedy, gdy patrzyła na innych Kiande.

Hult’ah wyszedł, ale Sir’ka wciąż wpatrywała się w drzwi. Gdy warknąłem na nią, potulnie skierowała na mnie swój wzrok.

Wciąż próbowałem to przerwać, wciąż próbowałem w jakikolwiek sposób się temu sprzeciwiać, chociaż tak naprawdę wiedziałem, że nie mam na nic wpływu. Ta dziwna bezsilność z jednej strony mnie irytowała, a z drugiej cieszyła. To dziwne zainteresowanie między Sir’ką, a Hult’ahem nie było mi jednak obojętne.

Odetchnąłem tylko i skierowałem się do okna, skąd widać było ogromną część hal. Wszyscy Kiande, którzy tu pracowali, i wszyscy ci, którzy polowali daleko, liczyli na mnie. Czy zatem mogłem tak jawnie pozwolić na to wszystko, co się działo, a co uważałem za swego rodzaju bluźnierstwo?

Cichy głos podpowiadał mi, że mogę. Jeszcze cichszy szeptał, że mogłem już dawno temu, ale tego szeptu nie chciałem słyszeć – gdyby miał rację, moje rozgoryczenie byłoby zbyt duże, żebym mógł sobie wtedy z nim poradzić.

 

~ * ~

 

Sir’ka długo siedziała na dodatkowej lekcji u Hult’kaina. Gdy nadszedł wieczór, niechętnie skierowała się do doku Hidetha, gdzie właściwie już czekał na nią It’chi. Przywódca Guan jedynie przez moment wydawał się zaskoczony jej obecnością w dokach Kiande.

Gdy wracali do domu, nie odezwał się, ani nie skomentował tego. Widział idealnie, jak jego przybrana córka próbuje znaleźć swoje miejsce w obcym jej świecie. Jej działania nie pozostawały bez echa – część łowców uwielbiała ją, część nienawidziła, ale właściwie nikt nie pozostawał obojętny.

- Zbliża się sezon polowań, iskierko – zauważył It’chi.

- Rytuał K’juhte też, prawda? – zauważyła.

- Tak – potwierdził It’chi. – Niedługo Ui’stbi będzie błogosławił totemy rodowe. To pierwszy rok, gdzie będziesz mogła iść do świątyni, by go zanieść dla Guan.

- Czy to ważne dla nas? – zapytała.

- Tak – potwierdził yautja. – Błogosławieństwo totemu to błogosławieństwo dla rodu, dla naszej rodziny. Przyda się K’juhte na jego rytuale. Zrobisz to dla nas, prawda?

Sir’ka skinęła głową z uśmiechem.

- Oczywiście, ojcze – potwierdziła.

 

~ * ~

 

Ui’stbi błogosławił rodowe totemy od rana, ale nie czuł się ani zmęczony, ani zniechęcony – widok najmłodszych członków wszystkich klanów był mu miły, niósł nadzieję na lepsze jutro i podnosił na duchu jego zmęczone ciało i przesiąknięty magią umysł.

Czarownik odetchnął i wysłał kolejnych młodzieńców z błogosławieństwem zarówno Zdobywcy, jak i klanowych bogów. Jego spojrzenie nieco uniosło się, a gdy zauważył, kto jeszcze stoi u bram świątyni, zamruczał z zadowoleniem.

W progu stał Hult’ah i Sir’ka. Dwójka znów kłóciła się cicho o coś, a słowną potyczkę, jak zwykle zresztą, ewidentnie wygrywał młody Kiande.

- Płomyczku? Ach, i Hult’ah! – Czarownik zaklaskał w dłonie. – Przyszliście po błogosławieństwo?

Dwójka uniosła swoje spojrzenia i młody Kiande skinął głową.

- Tak, lordzie Ui’stbi – potwierdził Hult’ah. – Czy możemy?

- Oczywiście! – zawołał czarownik. – Chodźcie.

Ui’stbi ruszył ku ołtarzom, a Hult’ah zerknął na Sir’kę. Kobieta wydawała się niepewna i młody łowca z klanu Kiande doskonale to widział. Była tu pierwszy raz z rodowym totemem, wielu innych łowców niechętnie na nią spoglądało, a te spojrzenia i ich pomruki sprawiały, że dziewczyna czuła się niechciana.

- Sir’ka? W porządku? – zapytał cichym, czułym głosem Hult’ah.

Dziewczyna skinęła tylko głową, ale nie odezwała się i Hult’ah wiedział już, że wciąż się denerwuje.

- Chcesz iść ze mną? – zapytał, przekrzywiając głowę na bok.

- Mogę? – zapytała szybko.

Jej nagła reakcja musiała zaskoczyć ją samą, bo dziewczyna szybko spuściła wzrok, mocniej ściskając totem rodowy w rękach. Hult’ah zaśmiał się cicho i pokiwał głową, po czym czule odpowiedział:

- Tak. Też nie lubię tego robić sam, możemy iść razem.

Sir’ka skinęła głową i odetchnęła. Hult’ah wszedł do świątyni pierwszy, a Sir’ka niczym cień dreptała tuż za nim. Gdy oboje stanęli przed ołtarzem, Ui’stbi ogarnął ich zadowolonym spojrzeniem.

- Dobrze – mruknął, odbierając od nich totemy i układając je na ołtarzu. – Jesteście tu, najmłodsi swojej krwi ze swych klanów i Cetanu patrzy na was łaskawie. Niech Paya, Ragta i Guan błogosławią waszym rodom. Zanieście to błogosławieństwo dumnie do swych domów.

 

~ * ~

 

Powietrze było pełne kurzu, dymu i ognia. Chaos, jaki panował wokoło, był nieprzyjemny i dziwnie przerażający. Przez mój kręgosłup przebiegł dreszcz. Strach? Czy może podniecenie? Nie wiedziałem tego do końca.

Wokoło toczyły się walki. Chaotycznie biegali zarówno ludzie, jak i yautja, a głośne, metaliczne zgrzyty rozlegały się raz po raz.

Ruszyłem przed siebie, mijając biegających i nie zwracając uwagi ani na wybuchy, ani na buchający ogień. Gdy stanąłem na brzegu ogromnej rozpadliny, zawiał mocny wiatr i cały proch usunął się w bok.

Planeta, na której się znajdowałem, nie należała do nas, łowców, ale byliśmy tutaj waz z ludźmi. Silni yautja stawali przed kruchymi kobietami, rycząc ku potędze, która śmiała na nich napaść.

Ogromna maszyna była czarna i to ona wydawała z siebie te metaliczne, zgrzytliwe ryki. Pochylała się i strzelała wiązką skondensowanej plazmy, magnetycznej i ciepłej. Ta potęga zabijała ludzi i yautja. Zabijała wszystko.

Wokół machiny latały nasze statki, ale nasza amunicja nie była w stanie przedrzeć się przez pancerz bestii. To było równie irytujące, co przerażające. Coś jednak w końcu uderzyło w bok przeklętej bestii – znałem ten czarny ogień, znałem go zbyt dobrze. Spojrzałem tam, skąd wystrzelił. Postać była niewielka, ale pewna siebie i swej potęgi. Była też podobna, tak bardzo, bardzo podobna do Sir’ki, nie miała jednak jej oczu – te tęczówki nie należały do ludzi. Należały do mojego syna.

Otworzyłem oczy i odetchnąłem, wpatrzony w mrok sufitu nad sobą. Ten sen powtarzał się co jakiś czas, ale nigdy nie był aż tak wyraźny, jak teraz. Nigdy też wcześniej nie zdołałem tak dokładnie zobaczyć obrończyni dalekiej, nieznanej mi planety.

- Na bogów – jęknąłem, podnosząc się. – Tego chcecie, prawda? Naprawdę? Niech będzie. Już dość sprzeciwu. Niech wam będzie.

 

Koniec części drugiej

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz