3. lekkomyślna obietnica

 


Sufity w warsztatach były położone wysoko, wyżej niż w domach mieszkalnych. Miałem zatem dla siebie całkiem sporo miejsca, zwłaszcza że w drugim warsztacie zaadaptowałem dla siebie całą górną część zachodniego skrzydła.

Zamruczałem niechętnie do siebie, po raz kolejny lekko kopiąc w ścianę. Ruch sprawił, że cały hamak wraz ze mną w środku rozbujał się i zaczął wahadłowo chwiać na prawo i na lewo w spokojnym, sennym rytmie.

Kilka lat temu, gdy Thei przeszedł rytuał młodej krwi, usunąłem się z naszego wspólnego pokoju, za zgodą ojca robią sobie sypialnię w warsztacie. I tak spędzałem tutaj dużo czasu, a miejsca było na dość. Na piętrze niemal pod sufitem powiesiłem hamak, a pod nim, w kilku szafach, trzymałem własny rynsztunek. To wystarczało, chociaż ojciec czasami wzdychał i mruczał z niezadowoleniem. Rozumiał mnie i nie oponował, ale wolałby mieć mnie bliżej siebie. Zwłaszcza, odkąd nocami zacząłem uciekać do Puszczy, szukając w mroku szczęścia i wytchnienia.

Otarcia na plecach nie piekły już tak mocno, ale rana na nodze czasami wciąż dawała o sobie znać. Może leczenie poszłoby szybciej, gdybym dzień w dzień wciąż nie ćwiczył i nie nadwyrężał szwów. Były mocno zaciśnięte, nie pękały tak, jak te, które zakładały żerczynie od Matki – to skłaniało mnie tylko do ćwiczeń i biegania. Sir’ka musiała doskonale znać przyzwyczajenia swoich braci. A może i sama robiła podobnie zamiast wedle zaleceń żerczyń po prostu odpoczywać.

- Hult’ah!

Zerknąłem w dół. Thei. Brat zamachał do mnie dłonią, ale mimo dość przyjaznego gestu, wcale nie wydawał się radosny i zadowolony – wręcz przeciwnie, jego wzrok był dziwnie zirytowany, wściekły i rozgoryczony. Zeskoczyłam z hamaka, lądując ciężko piętro niżej. Ból w nodze odezwał się natychmiast. Cholera. Zerknąłem na kończynę, ale o dziwo szwy wytrzymały.

- Schody ci nie pasują? - mruknął rozbawiony, po czym skinął głową ku mojej nodze. - Wytrzymały?

- Ta – odparłem, dla pewności pochylając się jeszcze i przejeżdżając palcem po szwach; wydawały się luźniejsze, ale nie pękły. - O dziwo.

- Dobra robota – przyznał Thei. - Która z żerczyń?

Skrzywiłem się tylko z niechęcią. Wiedziałem, że odpowiedź nie przypadnie do gustu bratu, Thei, może nie tak mocno, jak Thwei, ale jednak nie pałał zbytnią sympatią do córki It’chi.

- Sir’ka – odpowiedziałem.

- Sir’ka? - Brat był naprawdę zaskoczony. - Opatrywała cię ta znajda?

Skinąłem głową. Thei mruknął coś niezrozumiale.

- Wyglądasz na wściekłego – zauważyłem.

- Ta cholerna znajda znowu jest u ojca – mruknął Thei. - Skoro już o niej mówimy. A on w ogóle nie uważa tego za coś dziwnego.

Wzruszyłem ramionami. Ojciec nie musiał nam się tłumaczyć. My nie mieliśmy prawa pytać o jego powody. Jednak przyjęcie Sir’k na nauki nawet nam, ufającym całkowicie ojcu synom, wydawało się dziwne.

- Gdzie Thwei? - zainteresowałem się.

- W Puszczy. - Tym razem to Thei wzruszył ramionami. - Wczoraj, gdy wracała z lekcji u ojca… sam nie wiem…

- Co masz na myśli?

Thei pokręcił jedynie głową.

- Ojciec cię wzywa – mruknął, zmieniając temat i wyjawiając, dlaczego w ogóle się u mnie pojawił. - Znajda jest u niego.

Westchnąłem. Nie podobało mi się to, wolałem omijać Sir’ka od momentu ostatniego opatrywania. Minąłem brata i skierowałem się do domu. Już w korytarzu usłyszałem jej szczebiotliwy głos. Był jak zwykle miękki, przyjemny i śpiewny.

- Hult’ah! – Ojciec uniósł dłoń na mój widok. – Nie byłeś dziś w Puszczy? Z tą nogą?

- Nie, ojcze – odpowiedziałem.

- Dobrze – odparł. – Znajdo.

- Noga jest do niczego. – Kobieta wychyliła się tylko za stołu ojca, który w porównaniu do jej drobnego ciała wydawał się ogromny. – Biega jak wariat, nie ściągnę tego. Reszta nawet jest ok.

Skrzywiłem się mocno. No naprawdę… Sir’ka zdecydowanie przestała bać się ojca. Była bezpośrednia i bezczelna, ale widocznie ojcu to nie przeszkadzało.

- Rób swoje – polecił jej. – I przestań w końcu przeciągać te końcówki. Masz mówić, nie śpiewać.

Fuknęła tylko, a gdy warknął na nią wściekle, zeskoczyła z krzesła i złapała mnie za rękę, wyciągając szybko z gabinetu. Poddałem się jej bez sprzeciwu. Kobieta wprowadziła mnie do łaźni i odetchnęła jedynie, z cichym śmiechem przeczesując włosy palcami. Ruch był bardzo swobodny, ale też dziwnie kuszący. Mimowolnie ścisnąłem palce, prawie zapominając, że Sir’ka wciąż trzymała moją dłoń.

- Ach, tak, wybacz – wymruczała, odwracając się do mnie. – Siadaj.

Posłusznie usadziłem się na ławie i poczekałem, aż wyciągnie pakiet medyczny. Ustawiła go niedaleko siebie i podeszła do mnie. Jej małe, delikatne i miękkie palce wylądowały na mojej twarzy.

- Cóż, tu przynajmniej jest w porządku – westchnęła. – Gdybyś przynajmniej przez jeden dzień nie biegał, noga też byłaby do ściągnięcia szwów.

- Naprawdę ze wszystkich osób ty pouczasz mnie, żeby nie biegać?

Zaśmiała się. Była taka radosna, szczęśliwa i zadowolona.

- Skakałeś na niej? – zapytała. – Szwy są luźne.

Mruknąłem coś, mimowolnie odwracając głowę. Zwróciła ją z powrotem do siebie. Nie miała dużo siły, ale po prostu nie potrafiłem jej się sprzeciwić.

- No już, chwilę jeszcze – zamruczała, sięgając po małe ostrze.

Ścięła szwy na moim czole i wyciągnęła je jeden po drugim własnymi palcami. Szczypało trochę, ale i tak było o wiele przyjemniejsze i delikatniejsze niż to, co zwykle robiły z nami żerczynie.

- Już. – Kobieta uśmiechnęła się po chwili. – Z nogą musisz jeszcze trochę poczekać.

Skinąłem tylko głową i mimowolnie przejechałem palcami po swoim czole. Skóra była równa, śladów po cięciu nie zostało wiele.

- Co robisz? – mruknąłem, gdy kobieta nagle oparła się o mnie.

- Okłamałeś ojca – zauważyła. – Pachniesz Puszczą.

Westchnąłem. Sir’ka miała jakiś dziwaczny zwyczaj bezpośredniego wyrażania siebie w słowach i czynach. Jeśli chciała coś powiedzieć, słowa płynęły bez zastanowienia. Jeśli chciała coś dotknąć, niewiele było w stanie ją powstrzymać.

- Nie okłamałem ojca – mruknąłem. – Nie byłem tam dziś. Wróciłem, nim wstało pierwsze słońce.

Zaśmiała się i objęła mnie rękoma. Klęczała tuż przy mnie na ławce, ale z racji, że była o wiele niższa i tak ledwo co zrównywała się ze mną.

- Co ty masz z tym zapachem Puszczy, co? – zapytałem. – I z dotykaniem wszystkiego?

- Uwielbiam to! – zaśmiała się.

- Które?

Zaśmiała się i nagle wiedziałem, że mówiła po prostu zarówno o jednym, jak i o drugim.

- Nie mów, że nie chodzisz do Puszczy – westchnąłem.

- Tylko z braćmi – odpowiedziała. – A oni… rzadko… wiesz…

- Rzucają się na pięciometrowe tury? – podsunąłem.

- Też – wyznała z uśmiechem.

Odetchnąłem. Kobieta była blisko, czułem jej ciepło i jej miękkie, przyjemne ciało. Gdzieś w środku mnie znowu coś wybuchło przyjemnym gorącem.

- Idź sama – poradziłem. – Jesteś cicha, wymkniesz się w nocy.

Zerknęła na mnie niepewnie. Wciąż obejmowała moją szyję rękoma. Widziałem w jej oczach, że pomysł jej się podobał, ale właściwie… możliwe, że się tego bała lub po prostu nie chciała tego robić.

- Zawsze mówili, że Rozpadlina to niebezpieczne miejsce – wymruczała.

- Bo jest niebezpieczne – odparłem.

- Byłeś tam? – zainteresowała się.

Skinąłem jedynie głową. Sir’ka momentalnie uniosła się i naparła na mnie całym swoim ciałem. Nie była ani ciężka, ani silna, ale ten ruch sprawił, że mimowolnie odsunąłem się nieco.

- Weź mnie tam – jęknęła. – Bo byłeś tam, prawda? Dużo razy?

Ta prośba była cholernie zaskakująca. Sir’ka bywała szalona, ale nigdy bym nie pomyślał, że poprosi Kiande o cokolwiek. W jej szarych oczach odbijała się jednak dziwna tęsknota i niespokojne pragnienie. Westchnąłem z dziwnym, cichym pomrukiem. Czułem, że to, co właśnie robię, jest totalną głupotą.

Gdy skinąłem głową, zapiszczała radośnie. Ułożyłem jej rękę na ustach i skarciłem niespokojnym pomrukiem.

- Cicho – syknąłem. – Ojciec nie jest zadowolony, gdy tam chodzimy

Pokiwała tylko głową, ściągając dłoń ze swoich ust.

- Ale weźmiesz mnie, prawda? – zapytała.

Przez umysł przebiegła mi paskudna myśl, że owszem, wziąłbym ją i to nie tylko do Rozpadliny. Skarciłem się szybko i sztywno skinąłem głową.

- Wiesz, gdzie jest Szara Skała?

Skinęła głową.

- Poczekaj tam na mnie po trzecim księżycu – zaproponowałem. – Umiesz się wymykać z domu, prawda?

Tym razem jej ruch był oszczędny i zdystansowany. Może i umiała, ale zapewne nie robiła tego zbyt często. Wbrew pozorom musiała być niezwykle posłuszna It’chiemu. Odetchnąłem i wskazałem jej głową drzwi.

- Ojciec czeka na ciebie – mruknąłem.

Ześlizgnęła się niczym mgła z ławki i zrobiła dwa kroki do wyjścia. Zaraz jednak wróciła i wtuliła się we mnie ponownie. Poczułem na policzku jej miękkie, gorące wargi. Zamarłem. Mój bezruch był jednak taki powierzchowny – w środku bowiem gotowało się niespokojnie we mnie, gorącym, ogromnym płomieniem dając znać, że wszystko jest naprawdę nie tak.

Sir’ka wybiegła z łaźni, po chwili usłyszałem głos jej samej i ojca. W głowie mi dziwnie szumiało, wciąż nie potrafiłem ruszyć się po ostatnim geście kobiety. Na Paya… co to jest?

Warknąłem w końcu sam na siebie i podniosłem się z ławki. Gdy wychodziłem, zauważyłem ojca w korytarzu. Opierał się o ścianę naprzeciwko i ewidentnie na mnie czekał. Z jego gabinetu dobiegał do mnie śpiewny głos Sir’ki.

- Ojcze? – zapytałem niepewnie.

Zerknął na mnie, a jego wzrok, jak zwykle zresztą, był nieprzenikniony. Tak samo wyglądał, gdy był wściekły i tak samo jego oczy ciemniały, gdy był dumny lub radosny.

- Odpocznij – polecił mi. – Nie biegaj.

- Tak, ojcze – odpowiedziałem natychmiast.

Nie powiedział nic więcej, skierowałem się zatem do wyjścia. Gdy byłem już w progu, zatrzymał mnie jego głos:

- I pilnuj jej.

- Ojcze? – odwróciłem się.

- Pilnuj jej  - powtórzył, patrząc w ścianę naprzeciwko. – I pamiętaj, że jeśli już się zgadzasz na głupie rzeczy, lepiej, żebyś był przygotowany na jeszcze głupsze.

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz