Sufity w warsztatach były
położone wysoko, wyżej niż w domach mieszkalnych. Miałem zatem dla siebie
całkiem sporo miejsca, zwłaszcza że w drugim warsztacie zaadaptowałem dla
siebie całą górną część zachodniego skrzydła.
Zamruczałem niechętnie do
siebie, po raz kolejny lekko kopiąc w ścianę. Ruch sprawił, że cały hamak wraz
ze mną w środku rozbujał się i zaczął wahadłowo chwiać na prawo i na lewo w
spokojnym, sennym rytmie.
Kilka lat temu, gdy Thei
przeszedł rytuał młodej krwi, usunąłem się z naszego wspólnego pokoju, za zgodą
ojca robią sobie sypialnię w warsztacie. I tak spędzałem tutaj dużo czasu, a
miejsca było na dość. Na piętrze niemal pod sufitem powiesiłem hamak, a pod
nim, w kilku szafach, trzymałem własny rynsztunek. To wystarczało, chociaż
ojciec czasami wzdychał i mruczał z niezadowoleniem. Rozumiał mnie i nie
oponował, ale wolałby mieć mnie bliżej siebie. Zwłaszcza, odkąd nocami zacząłem
uciekać do Puszczy, szukając w mroku szczęścia i wytchnienia.
Otarcia na plecach nie piekły
już tak mocno, ale rana na nodze czasami wciąż dawała o sobie znać. Może
leczenie poszłoby szybciej, gdybym dzień w dzień wciąż nie ćwiczył i nie
nadwyrężał szwów. Były mocno zaciśnięte, nie pękały tak, jak te, które zakładały
żerczynie od Matki – to skłaniało mnie tylko do ćwiczeń i biegania. Sir’ka
musiała doskonale znać przyzwyczajenia swoich braci. A może i sama robiła
podobnie zamiast wedle zaleceń żerczyń po prostu odpoczywać.
- Hult’ah!
Zerknąłem w dół. Thei. Brat
zamachał do mnie dłonią, ale mimo dość przyjaznego gestu, wcale nie wydawał się
radosny i zadowolony – wręcz przeciwnie, jego wzrok był dziwnie zirytowany,
wściekły i rozgoryczony. Zeskoczyłam z hamaka, lądując ciężko piętro niżej. Ból
w nodze odezwał się natychmiast. Cholera. Zerknąłem na kończynę, ale o dziwo
szwy wytrzymały.
- Schody ci nie pasują? -
mruknął rozbawiony, po czym skinął głową ku mojej nodze. - Wytrzymały?
- Ta – odparłem, dla pewności
pochylając się jeszcze i przejeżdżając palcem po szwach; wydawały się
luźniejsze, ale nie pękły. - O dziwo.
- Dobra robota – przyznał Thei.
- Która z żerczyń?
Skrzywiłem się tylko z
niechęcią. Wiedziałem, że odpowiedź nie przypadnie do gustu bratu, Thei, może
nie tak mocno, jak Thwei, ale jednak nie pałał zbytnią sympatią do córki
It’chi.
- Sir’ka – odpowiedziałem.
- Sir’ka? - Brat był naprawdę
zaskoczony. - Opatrywała cię ta znajda?
Skinąłem głową. Thei mruknął coś
niezrozumiale.
- Wyglądasz na wściekłego –
zauważyłem.
- Ta cholerna znajda znowu jest
u ojca – mruknął Thei. - Skoro już o niej mówimy. A on w ogóle nie uważa tego
za coś dziwnego.
Wzruszyłem ramionami. Ojciec nie
musiał nam się tłumaczyć. My nie mieliśmy prawa pytać o jego powody. Jednak
przyjęcie Sir’k na nauki nawet nam, ufającym całkowicie ojcu synom, wydawało
się dziwne.
- Gdzie Thwei? - zainteresowałem
się.
- W Puszczy. - Tym razem to Thei
wzruszył ramionami. - Wczoraj, gdy wracała z lekcji u ojca… sam nie wiem…
- Co masz na myśli?
Thei pokręcił jedynie głową.
- Ojciec cię wzywa – mruknął,
zmieniając temat i wyjawiając, dlaczego w ogóle się u mnie pojawił. - Znajda
jest u niego.
Westchnąłem. Nie podobało mi się
to, wolałem omijać Sir’ka od momentu ostatniego opatrywania. Minąłem brata i
skierowałem się do domu. Już w korytarzu usłyszałem jej szczebiotliwy głos. Był
jak zwykle miękki, przyjemny i śpiewny.
- Hult’ah! – Ojciec uniósł dłoń
na mój widok. – Nie byłeś dziś w Puszczy? Z tą nogą?
- Nie, ojcze – odpowiedziałem.
- Dobrze – odparł. – Znajdo.
- Noga jest do niczego. –
Kobieta wychyliła się tylko za stołu ojca, który w porównaniu do jej drobnego
ciała wydawał się ogromny. – Biega jak wariat, nie ściągnę tego. Reszta nawet
jest ok.
Skrzywiłem się mocno. No
naprawdę… Sir’ka zdecydowanie przestała bać się ojca. Była bezpośrednia i
bezczelna, ale widocznie ojcu to nie przeszkadzało.
- Rób swoje – polecił jej. – I
przestań w końcu przeciągać te końcówki. Masz mówić, nie śpiewać.
Fuknęła tylko, a gdy warknął na
nią wściekle, zeskoczyła z krzesła i złapała mnie za rękę, wyciągając szybko z
gabinetu. Poddałem się jej bez sprzeciwu. Kobieta wprowadziła mnie do łaźni i
odetchnęła jedynie, z cichym śmiechem przeczesując włosy palcami. Ruch był
bardzo swobodny, ale też dziwnie kuszący. Mimowolnie ścisnąłem palce, prawie
zapominając, że Sir’ka wciąż trzymała moją dłoń.
- Ach, tak, wybacz – wymruczała,
odwracając się do mnie. – Siadaj.
Posłusznie usadziłem się na
ławie i poczekałem, aż wyciągnie pakiet medyczny. Ustawiła go niedaleko siebie
i podeszła do mnie. Jej małe, delikatne i miękkie palce wylądowały na mojej
twarzy.
- Cóż, tu przynajmniej jest w
porządku – westchnęła. – Gdybyś przynajmniej przez jeden dzień nie biegał, noga
też byłaby do ściągnięcia szwów.
- Naprawdę ze wszystkich osób ty
pouczasz mnie, żeby nie biegać?
Zaśmiała się. Była taka radosna,
szczęśliwa i zadowolona.
- Skakałeś na niej? – zapytała.
– Szwy są luźne.
Mruknąłem coś, mimowolnie
odwracając głowę. Zwróciła ją z powrotem do siebie. Nie miała dużo siły, ale po
prostu nie potrafiłem jej się sprzeciwić.
- No już, chwilę jeszcze –
zamruczała, sięgając po małe ostrze.
Ścięła szwy na moim czole i
wyciągnęła je jeden po drugim własnymi palcami. Szczypało trochę, ale i tak
było o wiele przyjemniejsze i delikatniejsze niż to, co zwykle robiły z nami
żerczynie.
- Już. – Kobieta uśmiechnęła się
po chwili. – Z nogą musisz jeszcze trochę poczekać.
Skinąłem tylko głową i
mimowolnie przejechałem palcami po swoim czole. Skóra była równa, śladów po
cięciu nie zostało wiele.
- Co robisz? – mruknąłem, gdy
kobieta nagle oparła się o mnie.
- Okłamałeś ojca – zauważyła. –
Pachniesz Puszczą.
Westchnąłem. Sir’ka miała jakiś
dziwaczny zwyczaj bezpośredniego wyrażania siebie w słowach i czynach. Jeśli
chciała coś powiedzieć, słowa płynęły bez zastanowienia. Jeśli chciała coś
dotknąć, niewiele było w stanie ją powstrzymać.
- Nie okłamałem ojca –
mruknąłem. – Nie byłem tam dziś. Wróciłem, nim wstało pierwsze słońce.
Zaśmiała się i objęła mnie
rękoma. Klęczała tuż przy mnie na ławce, ale z racji, że była o wiele niższa i
tak ledwo co zrównywała się ze mną.
- Co ty masz z tym zapachem
Puszczy, co? – zapytałem. – I z dotykaniem wszystkiego?
- Uwielbiam to! – zaśmiała się.
- Które?
Zaśmiała się i nagle wiedziałem,
że mówiła po prostu zarówno o jednym, jak i o drugim.
- Nie mów, że nie chodzisz do
Puszczy – westchnąłem.
- Tylko z braćmi –
odpowiedziała. – A oni… rzadko… wiesz…
- Rzucają się na pięciometrowe
tury? – podsunąłem.
- Też – wyznała z uśmiechem.
Odetchnąłem. Kobieta była
blisko, czułem jej ciepło i jej miękkie, przyjemne ciało. Gdzieś w środku mnie
znowu coś wybuchło przyjemnym gorącem.
- Idź sama – poradziłem. –
Jesteś cicha, wymkniesz się w nocy.
Zerknęła na mnie niepewnie.
Wciąż obejmowała moją szyję rękoma. Widziałem w jej oczach, że pomysł jej się
podobał, ale właściwie… możliwe, że się tego bała lub po prostu nie chciała
tego robić.
- Zawsze mówili, że Rozpadlina
to niebezpieczne miejsce – wymruczała.
- Bo jest niebezpieczne –
odparłem.
- Byłeś tam? – zainteresowała
się.
Skinąłem jedynie głową. Sir’ka
momentalnie uniosła się i naparła na mnie całym swoim ciałem. Nie była ani
ciężka, ani silna, ale ten ruch sprawił, że mimowolnie odsunąłem się nieco.
- Weź mnie tam – jęknęła. – Bo
byłeś tam, prawda? Dużo razy?
Ta prośba była cholernie
zaskakująca. Sir’ka bywała szalona, ale nigdy bym nie pomyślał, że poprosi
Kiande o cokolwiek. W jej szarych oczach odbijała się jednak dziwna tęsknota i
niespokojne pragnienie. Westchnąłem z dziwnym, cichym pomrukiem. Czułem, że to,
co właśnie robię, jest totalną głupotą.
Gdy skinąłem głową, zapiszczała
radośnie. Ułożyłem jej rękę na ustach i skarciłem niespokojnym pomrukiem.
- Cicho – syknąłem. – Ojciec nie
jest zadowolony, gdy tam chodzimy
Pokiwała tylko głową, ściągając
dłoń ze swoich ust.
- Ale weźmiesz mnie, prawda? –
zapytała.
Przez umysł przebiegła mi
paskudna myśl, że owszem, wziąłbym ją i to nie tylko do Rozpadliny. Skarciłem
się szybko i sztywno skinąłem głową.
- Wiesz, gdzie jest Szara Skała?
Skinęła głową.
- Poczekaj tam na mnie po
trzecim księżycu – zaproponowałem. – Umiesz się wymykać z domu, prawda?
Tym razem jej ruch był oszczędny
i zdystansowany. Może i umiała, ale zapewne nie robiła tego zbyt często. Wbrew
pozorom musiała być niezwykle posłuszna It’chiemu. Odetchnąłem i wskazałem jej
głową drzwi.
- Ojciec czeka na ciebie –
mruknąłem.
Ześlizgnęła się niczym mgła z
ławki i zrobiła dwa kroki do wyjścia. Zaraz jednak wróciła i wtuliła się we
mnie ponownie. Poczułem na policzku jej miękkie, gorące wargi. Zamarłem. Mój
bezruch był jednak taki powierzchowny – w środku bowiem gotowało się niespokojnie
we mnie, gorącym, ogromnym płomieniem dając znać, że wszystko jest naprawdę nie
tak.
Sir’ka wybiegła z łaźni, po
chwili usłyszałem głos jej samej i ojca. W głowie mi dziwnie szumiało, wciąż
nie potrafiłem ruszyć się po ostatnim geście kobiety. Na Paya… co to jest?
Warknąłem w końcu sam na siebie
i podniosłem się z ławki. Gdy wychodziłem, zauważyłem ojca w korytarzu. Opierał
się o ścianę naprzeciwko i ewidentnie na mnie czekał. Z jego gabinetu dobiegał
do mnie śpiewny głos Sir’ki.
- Ojcze? – zapytałem niepewnie.
Zerknął na mnie, a jego wzrok,
jak zwykle zresztą, był nieprzenikniony. Tak samo wyglądał, gdy był wściekły i
tak samo jego oczy ciemniały, gdy był dumny lub radosny.
- Odpocznij – polecił mi. – Nie
biegaj.
- Tak, ojcze – odpowiedziałem
natychmiast.
Nie powiedział nic więcej,
skierowałem się zatem do wyjścia. Gdy byłem już w progu, zatrzymał mnie jego
głos:
- I pilnuj jej.
- Ojcze? – odwróciłem się.
- Pilnuj jej - powtórzył, patrząc w ścianę naprzeciwko. –
I pamiętaj, że jeśli już się zgadzasz na głupie rzeczy, lepiej, żebyś był
przygotowany na jeszcze głupsze.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz