Zgodnie z poleceniem ojca
załadowałem skrzynie z suchym prowiantem, wędzonym mięsem i owocami na statek.
Wszystko wylądowało w kantynie w zasuwanych i zatrzaskiwanych szafkach. W
ładowni znalazło się też nieco miejsca na sprzęt, ale tak naprawdę wszystkiego
nie było zbyt dużo – wnioskowałem po tym, że wyprawa nie miała być długa.
Zastanowiły mnie jednak nieco
wszystko ładunki wybuchowe i kiepskiej jakości sprzęt, który ojciec kazał mi
wybrać z naszych magazynów. W czasie wypraw z ojcem i braćmi zwykle ojciec
wydawał nam co najmniej średni sprzęt – łamaliśmy go, często wracaliśmy z czymś
uszkodzonym, ale w czasie walki nie baliśmy się o to, że coś pójdzie nie tak.
Po Rytuale Thwei otrzymał od ojca piękny zestaw o wysokiej jakości. Tak marnego
sprzętu, jak ten, który kazał załadować ojciec, nie widywałem jednak zbyt
często – my, Kiande woleliśmy stawiać na jakość w czasie polowań, gdyż lepszy
sprzęt nie raz przeważał szalę zwycięstwa.
- Gotowe? – Do kantyny zajrzał
ojciec.
- Tak – potwierdziłem,
zatrzaskując ostatnią szafkę. – Ojcze, gdzie lecimy? Z takim sprzętem i
zapasami?
- Na Acheron – odpowiedział. –
Przygotuj statek do wylotu, jak wyjdziemy z atmosfery, opowiem wam wszystko.
Skinąłem tylko głową, a ojciec
zniknął u wyjścia ze statku. Po chwili jednak przechyliłem głowę na bok,
jeszcze raz analizując słowa rodzica. Wam? Mnie i… komu?
Nie chcąc narazić się na gniew
ojca, ruszyłem do kokpitu i usiadłem na miejscu głównego pilota. Kilka
przycisków i kilka stuknięć w panele sterowania obudziły statek. Maszyna była
niewielka, zwrotna i szybka, lubiłem ten model statków i właściwie na jego
podstawie budowałem własną maszynę. Miała zaledwie jedną kwaterę, małą kantynę,
średni magazyn i była uzbrojona od rufy aż po dziób w mocne działa i wytrzymałe
tarcze.
Silniki zahuczały głośno,
rozgrzewając się do lotu. Wprowadziłem do nawigatora dane Acheronu, chociaż tak
naprawdę nie wiedziałem, w którym dokładnie punkcie ojciec chciałby wylądować.
Komputer pokładowy wyliczył trasę, a ja dla pewności sprawdziłem, czy wszystkie
systemy działają i czy test sprawności nie wypalał niczego dziwnego.
- W porządku? – Ojciec stanął za
siedzeniem pilota, przypatrując się ekranom, na którym wciąż wyświetlały się
dane o sprawności silników.
- Tak – odparłem, po czym
pokazałem na kilka wskaźników. – Podajnik paliwa w czwartym silniku się
zaciera, trzeba będzie go wyczyścić, jak wrócimy.
- Spróbuj go przepalić w czasie
lotu, może to tylko trochę piachu i kurzu – polecił mi. – Najpierw tutaj, w
atmosferze, nim wskoczymy w szczelinę, w przestrzeni powinieneś to zrobić bez
problemu, jeśli nie uda się nad Równinami.
- Mam lecieć? – zdziwiłem się.
- To jakiś problem? – Ojciec
zerknął na mnie z uwagą.
Pokręciłem głową. Sztuki latania
statkami uczyliśmy się w klanie Kiande jeszcze zanim nawet dobrze zaczynaliśmy
chodzić – lądowaliśmy jako malcy w dokach, gdzie przypatrywaliśmy się pracy
starszych, gdzie lataliśmy z nimi na loty testowe i gdzie sami próbowaliśmy
swoich sił w obsłudze maszyn. Ojciec jednak niechętnie dawał młodym yautja
statki, w końcu młodzież była nierzadko lekkomyślna i maszyny często lądowały w
naprawie. To, że kazał mi teraz lecieć uznałem za duży przywilej i wyraz jego
zaufania.
- Nie, ojcze – odparłem.
- To zabieraj się do roboty –
polecił mi oschłym tonem. – Znajda, siadaj. Lepiej, żeby nie miotało tobą po
całym statku, jak on zacznie się bawić w atmosferze.
Zerknąłem od razu za siebie, a
moje serce zabiło żywiej i mocniej. Sir’ka. Na bogów, dlaczego zawsze tak
reaguję, gdy ta kobieta znajduje się tuż obok? W jednej chwili czuję się tak
dobrze i źle jednocześnie. Coś w środku mnie zaczęło gorzeć ciepło-zimnym
płomieniem i chociaż bardzo chciałem, nie potrafiłem do końca tego uspokoić.
- Pasy, znajda – przestrzegł ją
ojciec, sam zajmując miejsce pomocniczego pilota. – Dobrze je zapnij, jak
wypadniesz z fotela, nikt nie będzie cię łapał.
Parsknąłem tylko śmiechem,
zwłaszcza, że Sir’ka zamruczała coś z niechęcią. Gdy zarówno ona, jak i ojciec
siedzieli na swoich miejscach, podniosłem maszynę z placu. Drzewa, które rosły
wokół Dworu, przygięły się nieco pod naporem powietrza z wydmuchów i
wyrzucanego z silników spalonego paliwa. Gdy statek był wystarczająco wysoko,
ruszyłem nad Równiny.
Płaskie pola pokryte trawą
wyglądały pięknie w słońcu. Gdzieniegdzie pasły się łanie, w niewielkich
grupkach chroniąc się kojotami, jaszczurami i kotami. Byłem w stanie wypatrzeć
też kilku polujących yautja, zarówno tych, którzy wybrali się na łowy na piechotę,
jak i tych, którzy polowali ze ścigaczy.
- Przy dwustu klikach powinno to
wypalić – polecił mi jeszcze ojciec, otwierając przed sobą panel z testem
sprawności. – Równina ci się skończy w połowie przyśpieszania, ale dasz sobie
radę w wąwozie, hm?
- Tak – odpowiedziałem pewnie.
Ojciec nie powiedział nic
więcej, ułożył się po prostu wygodniej w fotelu i przesunął test sprawności na
bok, zajmując się danymi Acheronu. Statek przyśpieszał, a tuż przed końcem
Równiny osiągnął jedynie nieco ponad sto klików. Początek wąwozu był szeroki i
łagodny, ale dalej czekały nas tylko wąskie przejścia, niebezpieczne gardła i
ostre skały, a do tego zdradliwe łuki i wciąż zmieniające się korytarze.
Wielu młodych yautja właśnie w
wąwozie uczyło się latać. Wielu też straciło tu swoje maszyny, a nawet życie. Im
dalej w głąb tego kamiennego labiryntu, tym mniej łowców latało tu z innych
klanów, jednak nam, Kiande nigdy nie przeszkadzała trudna ścieżka. Uczyłem się
latać w wąwozie zanim jeszcze skończyłem nawet dziesięć zim.
Statek, którym teraz lecieliśmy,
idealnie nadawał się do lawirowania w wąwozie. Był szybki, mały i zwrotny,
chociaż w tamtym sezonie dawałem sobie radę z lataniem w labiryncie korytarzy
nawet bojowym pancernikiem i to przy osiemdziesięciu klikach – pamiętam, że
ojciec pierwszy raz wtedy mocniej zaciskał ręce na oparciu fotela, pierwszy raz
też pochwalił mnie za idealny lot, chociaż w domu zrugał za zarysowane osłony
na boku ogromnego, powolnego i topornego statku.
Maszyna lawirowała w wąwozie, a
ja czułem się naprawdę dobrze. Przy stu osiemdziesięciu klikach zaczynałem czuć
przeciążenie. Przy dwustu klikach lawirowanie pomiędzy skałami wymagało ode
mnie już sporego skupienia. Statek płynnie jednak przelatywał nad i pod łukami,
obracał się na bok w wąskich gardłach i łagodnie robił beczki w zdradliwym
wąwozie.
- Hult’ah. – Ojciec westchnął
głośno, gdy wyrównałem lot po kolejnym obrocie. – Jeśli znajda tu zwymiotuje,
sprzątacie to oboje.
Zaśmiałem się tylko i poderwałem
maszynę, wylatując ponad wąwóz.
- Do góry, wystarczy ci tej
zabawy – polecił mi, otwierając panel testów i sprawdzając wydajność.
Statek przeciął chmury, a po
chwili płynnie opuścił atmosferę. Kompensacja silników i tarcza wystarczyły,
aby wstrząsów nie było nawet wyjątkowo dobrze czuć. W fotelu pilota, oparty
cały plecami o siedzisko, wyczuwałem jednak wszystko – w ten sposób wiedziałem,
czy statek zachowuje się odpowiednio, czy potrzeba jakiejkolwiek korekcji lotu.
- Zanim wskoczymy szczelinę,
przejdziesz do trzystu klików – polecił ojciec, odpinając pas i podnosząc się z
miejsca. – Po dwustu trzydziestu przyśpieszaj wolniej, nie chcę, żebyś
nadwyrężył osłony komór spalania. Koordynaty masz w nawigatorze. Znajda, w
przestrzeni nie potrzebujesz pasów.
Usłyszałem, jak Sir’ka chwilę
męczy się z pasami i jak ojciec kieruje się korytarzem do kwatery, a potem jak
drzwi cicho się za nim zasuwają. W czasie naszych wycieczek często kazał mi z
braćmi lecieć długo przez przestrzeń, zanim wskoczyliśmy w jakąś szczelinę –
wtedy po prostu odpoczywał w kwaterze, korzystając z tego, że chwilowo nie ma
na głowie ogromnego klanu, wcale nie mniejszych od klanu doków i wielu
obowiązków w Radzie.
- W porządku? – zerknąłem za
siebie, gdy Sir’ka siedziała nad wyraz cicho i spokojnie na swoim miejscu.
Skinęła głową, ale wydawała się
zarówno przerażona, jak i zachwycona lotem sprzed chwili.
- Latałaś już wcześniej, nie? –
zapytałem.
Potwierdziła mi jakimś niemrawym
mruknięciem, a ja spojrzałem na testy sprawnościowe. Szybki lot zmniejszył
nieco nieprawidłowości w podajniku paliwa, ale nie usunął całkowicie problemu,
zacząłem zatem zgodnie z poleceniem ojca przyśpieszać. Minęliśmy barierę Prime
przy dwustu dwudziestu klikach, a po chwili minęła mi też po prawej stacja
strażnicza planety.
- Było za szybko? – zapytałem ze
śmiechem.
Prychnęła tylko, ale wiedziałem,
że nigdy wcześniej tak nie latała. Nawet my, Kiande nie robiliśmy tego za
często. Przyśpieszyłem do dwustu pięćdziesięciu klików.
- Chodź – zachęciłem ją, wciąż
zwiększając prędkość. – Z przodu widok jest lepszy.
Chwila ociągania była jak dla
mnie wyjątkowo długa, ale w końcu Sir’ka podniosła się i stanęła obok mnie.
Szybko jej niepewność i obawa zniknęły, gdy jej oczy ogarnęły ogrom kosmosu
przed nami. Wszechświat był ciemny i pełen świecących punktów, a w oddali widać
było ogromne planety, drogi pełne asteroid i mknące co jakiś czas komety z
białymi ogonami. Statek leciał już z prędkością trzystu klików.
Jej oczy były pełne gwiazd i
zachwytu nad pięknem kosmosu. Moje? Możliwe, że odbijał się w nich jej obraz i
widać było zachwyt nad nią. Czułem, że to szaleństwo, że tak nie powinno być,
że powinienem przestać, ale ten głos w środku mnie był cichy i szybko pochłonął
go ogromny ogień w środku mnie. A może tak naprawdę niczego tam nie było, nawet
zdrowego rozsądku i poczucia obowiązku wobec klanu, kodeksu i mej rasy.
- Sir’ka… - wyszeptałem cicho,
podnosząc się z miejsca.
Spojrzała na mnie od razu, wciąż
z oczami pełnymi piękna kosmosu. Była spokojna i cicha, ale czułem, że ten sam
ogień, który płonął w środku mnie, palił się też mocno i w niej. Uniosłem dłoń i
ułożyłem ją na jej policzku. Skóra kobiety była gorąca, bardzo gorąca, ale nie
parzyła moich palców – to ciepło było wyjątkowo przyjemne. Czułe.
Sir’ka też uniosła swoją dłoń i
ułożyła ją na mojej. Wpatrywaliśmy się w siebie dość długo, a ja czułem, jak to
gorąco na mojej dłoni ciągle się powiększa, nie robiąc mi jednak żadnej
krzywdy.
Odsunęliśmy się od siebie od
razu, gdy na statku rozległ się głośny alarm. Rozejrzałem się niepewnie wokoło,
ale zaraz usiadłem na miejscu pilota, a Sir’ka odsunęła się na bok.
- Hult’ah! – usłyszałem głośny
ryk.
Jęknąłem tylko, szybko
sprawdzając systemy. Zmniejszyłem też prędkość, ale problem nie występował przy
silnikach. Zmarszczyłem brwi, gdy odnalazłem problem – pożar w kokpicie,
którego przecież tak naprawdę nie była.
- Co to znaczy?
Ojciec naprawdę nie był
zadowolony – mówił cichszym tonem, ale jego głos drżał ze złością.
- Może jakiś błąd w systemach –
odparłem, pokazując mu alarm. – Nie było tu pożaru.
Ojciec zerknął na mnie, a zaraz
potem spojrzał na Sir’kę. Wtedy to zdałem sobie sprawę, że pożar właściwie
szalał w tym kokpicie, ale nie do końca chodziło o ogień, o którym system
mógłby myśleć.
- Zdiagnozuj systemy, nie chcę
żadnych problemów – przestrzegł mnie ojciec. – Znajda, panuj nad tym. Jesteśmy
w przestrzeni, jak coś przepalisz, nie będzie drugiego podejścia. Jasne?
Sir’ka pokiwała głową, a ojciec
z niezadowolonym pomrukiem wrócił do kwatery. Gdy jego kroki umilkły,
odetchnąłem jedynie.
- Przepraszam – wyszeptała cicho
Sir’ka.
- To nie twoja wina – odparłem,
a po chwili dodałem: - Cóż, przynajmniej nie większość.
- Co to niby ma znaczyć, huh? –
zapytała obrażonym tonem.
Skinąłem na nią palcem, a gdy
podeszła niepewnie, dotknąłem jej ramienia. Nie trwało to długo, gdy jej ciało
zaczęło wydawać się na powrót cieplejsze.
- Możesz… opanować to? –
zapytałem cicho. – Przy mnie? Inaczej naprawdę coś podpalimy.
Sir’ka odsunęła się i
odchrząknęła, a ciepło z jej ciała momentalnie zmalało. Zamruczałem tylko
rozbawiony, a kobieta od razu rzuciła mi wściekłe i uroczo zażenowane
spojrzenie. Wróciłem do systemów i jeszcze raz sprawdziłem wszystko, ale nic
nie wskazywało na nawet najmniejsze nieprawidłowości – wszystko, co zakłócało
filtrację w silnikach, przepalił szybki lot, zatem zmieniłem napęd w silnikach
i ruszyłem na Acheron, ustawiając automatycznego pilota.
- Czy długo będziemy lecieć na
Acheron? – zapytała mnie zaciekawiona Sir’ka.
- Trzy tygodnie –
odpowiedziałem, wygodniej układając się w fotelu. – Ale wątpię, żebyśmy
zmarnowali tyle czasu. Ojciec się wyśpi i pewnie przeskoczymy szczeliną gdzieś
bliżej planety.
- Wyśpi? – zdziwiła się.
- Ma sporo na głowie na Prime –
wyznałem. – Klan, doki, nas, ciebie. Ty robisz szczególnie dużo kłopotu.
- Hej! – zawołała oburzona.
- Jeśli gdzieś leci z nami,
często pierwszą dobę po prostu odpoczywa – ciągnąłem, niezrażony jej
oburzeniem. – Lepiej dać mu odpocząć.
Wyjąłem z naramiennego komputera
tablet i rozłożyłem go przed sobą. Sir’ka z kolei wydawała się nieco zagubiona,
zerknąłem więc na nią znad ekranu.
- Chodź – zachęciłem. – Jeśli
chcesz, obejrzymy coś razem albo coś ci opowiem. To będzie chwilę trwało w
końcu.
Kobieta zerknęła niepewnie na
korytarz do reszty statku, a potem przeniosła swoje spojrzenie na mnie. W końcu
jednak podeszła i bez większych oporów usiadła mi na kolanach, opierając się całą
sobą o mnie. Wciąż była ciepła, jednak nie aż tak ciepła, gdy oboje
zachwycaliśmy się kosmosem.
- Mogę ci pokazać obserwatorów z
Athlasha – zaproponowałem.
- Tam byliście ostatnio? –
zapytała.
- Nie, ostatnio ojciec kazał nam
polować na Syntrze – odparłem. – Tego jednak zdecydowanie nie chcę ci
pokazywać.
- Czemu?
- Nie będę się ośmieszał –
mruknąłem rozbawiony. – Ani ośmieszał Theiego.
- Chcę to zobaczyć – jęknęła
uroczo.
- Nie wątpię – zaśmiałem się. –
Może później. Atov ci się bardziej spodoba, ma więcej jeziorek.
Sir’ka mruknęła niechętnie, ale
mimo tego, że wolała oglądać inne rzeczy, danymi z Atov była wyjątkowo mocno
zainteresowana.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz