6. czułości


Zgodnie z poleceniem ojca załadowałem skrzynie z suchym prowiantem, wędzonym mięsem i owocami na statek. Wszystko wylądowało w kantynie w zasuwanych i zatrzaskiwanych szafkach. W ładowni znalazło się też nieco miejsca na sprzęt, ale tak naprawdę wszystkiego nie było zbyt dużo – wnioskowałem po tym, że wyprawa nie miała być długa.

Zastanowiły mnie jednak nieco wszystko ładunki wybuchowe i kiepskiej jakości sprzęt, który ojciec kazał mi wybrać z naszych magazynów. W czasie wypraw z ojcem i braćmi zwykle ojciec wydawał nam co najmniej średni sprzęt – łamaliśmy go, często wracaliśmy z czymś uszkodzonym, ale w czasie walki nie baliśmy się o to, że coś pójdzie nie tak. Po Rytuale Thwei otrzymał od ojca piękny zestaw o wysokiej jakości. Tak marnego sprzętu, jak ten, który kazał załadować ojciec, nie widywałem jednak zbyt często – my, Kiande woleliśmy stawiać na jakość w czasie polowań, gdyż lepszy sprzęt nie raz przeważał szalę zwycięstwa.

- Gotowe? – Do kantyny zajrzał ojciec.

- Tak – potwierdziłem, zatrzaskując ostatnią szafkę. – Ojcze, gdzie lecimy? Z takim sprzętem i zapasami?

- Na Acheron – odpowiedział. – Przygotuj statek do wylotu, jak wyjdziemy z atmosfery, opowiem wam wszystko.

Skinąłem tylko głową, a ojciec zniknął u wyjścia ze statku. Po chwili jednak przechyliłem głowę na bok, jeszcze raz analizując słowa rodzica. Wam? Mnie i… komu?

Nie chcąc narazić się na gniew ojca, ruszyłem do kokpitu i usiadłem na miejscu głównego pilota. Kilka przycisków i kilka stuknięć w panele sterowania obudziły statek. Maszyna była niewielka, zwrotna i szybka, lubiłem ten model statków i właściwie na jego podstawie budowałem własną maszynę. Miała zaledwie jedną kwaterę, małą kantynę, średni magazyn i była uzbrojona od rufy aż po dziób w mocne działa i wytrzymałe tarcze.

Silniki zahuczały głośno, rozgrzewając się do lotu. Wprowadziłem do nawigatora dane Acheronu, chociaż tak naprawdę nie wiedziałem, w którym dokładnie punkcie ojciec chciałby wylądować. Komputer pokładowy wyliczył trasę, a ja dla pewności sprawdziłem, czy wszystkie systemy działają i czy test sprawności nie wypalał niczego dziwnego.

- W porządku? – Ojciec stanął za siedzeniem pilota, przypatrując się ekranom, na którym wciąż wyświetlały się dane o sprawności silników.

- Tak – odparłem, po czym pokazałem na kilka wskaźników. – Podajnik paliwa w czwartym silniku się zaciera, trzeba będzie go wyczyścić, jak wrócimy.

- Spróbuj go przepalić w czasie lotu, może to tylko trochę piachu i kurzu – polecił mi. – Najpierw tutaj, w atmosferze, nim wskoczymy w szczelinę, w przestrzeni powinieneś to zrobić bez problemu, jeśli nie uda się nad Równinami.

- Mam lecieć? – zdziwiłem się.

- To jakiś problem? – Ojciec zerknął na mnie z uwagą.

Pokręciłem głową. Sztuki latania statkami uczyliśmy się w klanie Kiande jeszcze zanim nawet dobrze zaczynaliśmy chodzić – lądowaliśmy jako malcy w dokach, gdzie przypatrywaliśmy się pracy starszych, gdzie lataliśmy z nimi na loty testowe i gdzie sami próbowaliśmy swoich sił w obsłudze maszyn. Ojciec jednak niechętnie dawał młodym yautja statki, w końcu młodzież była nierzadko lekkomyślna i maszyny często lądowały w naprawie. To, że kazał mi teraz lecieć uznałem za duży przywilej i wyraz jego zaufania.

- Nie, ojcze – odparłem.

- To zabieraj się do roboty – polecił mi oschłym tonem. – Znajda, siadaj. Lepiej, żeby nie miotało tobą po całym statku, jak on zacznie się bawić w atmosferze.

Zerknąłem od razu za siebie, a moje serce zabiło żywiej i mocniej. Sir’ka. Na bogów, dlaczego zawsze tak reaguję, gdy ta kobieta znajduje się tuż obok? W jednej chwili czuję się tak dobrze i źle jednocześnie. Coś w środku mnie zaczęło gorzeć ciepło-zimnym płomieniem i chociaż bardzo chciałem, nie potrafiłem do końca tego uspokoić.

- Pasy, znajda – przestrzegł ją ojciec, sam zajmując miejsce pomocniczego pilota. – Dobrze je zapnij, jak wypadniesz z fotela, nikt nie będzie cię łapał.

Parsknąłem tylko śmiechem, zwłaszcza, że Sir’ka zamruczała coś z niechęcią. Gdy zarówno ona, jak i ojciec siedzieli na swoich miejscach, podniosłem maszynę z placu. Drzewa, które rosły wokół Dworu, przygięły się nieco pod naporem powietrza z wydmuchów i wyrzucanego z silników spalonego paliwa. Gdy statek był wystarczająco wysoko, ruszyłem nad Równiny.

Płaskie pola pokryte trawą wyglądały pięknie w słońcu. Gdzieniegdzie pasły się łanie, w niewielkich grupkach chroniąc się kojotami, jaszczurami i kotami. Byłem w stanie wypatrzeć też kilku polujących yautja, zarówno tych, którzy wybrali się na łowy na piechotę, jak i tych, którzy polowali ze ścigaczy.

- Przy dwustu klikach powinno to wypalić – polecił mi jeszcze ojciec, otwierając przed sobą panel z testem sprawności. – Równina ci się skończy w połowie przyśpieszania, ale dasz sobie radę w wąwozie, hm?

- Tak – odpowiedziałem pewnie.

Ojciec nie powiedział nic więcej, ułożył się po prostu wygodniej w fotelu i przesunął test sprawności na bok, zajmując się danymi Acheronu. Statek przyśpieszał, a tuż przed końcem Równiny osiągnął jedynie nieco ponad sto klików. Początek wąwozu był szeroki i łagodny, ale dalej czekały nas tylko wąskie przejścia, niebezpieczne gardła i ostre skały, a do tego zdradliwe łuki i wciąż zmieniające się korytarze.

Wielu młodych yautja właśnie w wąwozie uczyło się latać. Wielu też straciło tu swoje maszyny, a nawet życie. Im dalej w głąb tego kamiennego labiryntu, tym mniej łowców latało tu z innych klanów, jednak nam, Kiande nigdy nie przeszkadzała trudna ścieżka. Uczyłem się latać w wąwozie zanim jeszcze skończyłem nawet dziesięć zim.

Statek, którym teraz lecieliśmy, idealnie nadawał się do lawirowania w wąwozie. Był szybki, mały i zwrotny, chociaż w tamtym sezonie dawałem sobie radę z lataniem w labiryncie korytarzy nawet bojowym pancernikiem i to przy osiemdziesięciu klikach – pamiętam, że ojciec pierwszy raz wtedy mocniej zaciskał ręce na oparciu fotela, pierwszy raz też pochwalił mnie za idealny lot, chociaż w domu zrugał za zarysowane osłony na boku ogromnego, powolnego i topornego statku.

Maszyna lawirowała w wąwozie, a ja czułem się naprawdę dobrze. Przy stu osiemdziesięciu klikach zaczynałem czuć przeciążenie. Przy dwustu klikach lawirowanie pomiędzy skałami wymagało ode mnie już sporego skupienia. Statek płynnie jednak przelatywał nad i pod łukami, obracał się na bok w wąskich gardłach i łagodnie robił beczki w zdradliwym wąwozie.

- Hult’ah. – Ojciec westchnął głośno, gdy wyrównałem lot po kolejnym obrocie. – Jeśli znajda tu zwymiotuje, sprzątacie to oboje.

Zaśmiałem się tylko i poderwałem maszynę, wylatując ponad wąwóz.

- Do góry, wystarczy ci tej zabawy – polecił mi, otwierając panel testów i sprawdzając wydajność.

Statek przeciął chmury, a po chwili płynnie opuścił atmosferę. Kompensacja silników i tarcza wystarczyły, aby wstrząsów nie było nawet wyjątkowo dobrze czuć. W fotelu pilota, oparty cały plecami o siedzisko, wyczuwałem jednak wszystko – w ten sposób wiedziałem, czy statek zachowuje się odpowiednio, czy potrzeba jakiejkolwiek korekcji lotu.

- Zanim wskoczymy szczelinę, przejdziesz do trzystu klików – polecił ojciec, odpinając pas i podnosząc się z miejsca. – Po dwustu trzydziestu przyśpieszaj wolniej, nie chcę, żebyś nadwyrężył osłony komór spalania. Koordynaty masz w nawigatorze. Znajda, w przestrzeni nie potrzebujesz pasów.

Usłyszałem, jak Sir’ka chwilę męczy się z pasami i jak ojciec kieruje się korytarzem do kwatery, a potem jak drzwi cicho się za nim zasuwają. W czasie naszych wycieczek często kazał mi z braćmi lecieć długo przez przestrzeń, zanim wskoczyliśmy w jakąś szczelinę – wtedy po prostu odpoczywał w kwaterze, korzystając z tego, że chwilowo nie ma na głowie ogromnego klanu, wcale nie mniejszych od klanu doków i wielu obowiązków w Radzie.

- W porządku? – zerknąłem za siebie, gdy Sir’ka siedziała nad wyraz cicho i spokojnie na swoim miejscu.

Skinęła głową, ale wydawała się zarówno przerażona, jak i zachwycona lotem sprzed chwili.

- Latałaś już wcześniej, nie? – zapytałem.

Potwierdziła mi jakimś niemrawym mruknięciem, a ja spojrzałem na testy sprawnościowe. Szybki lot zmniejszył nieco nieprawidłowości w podajniku paliwa, ale nie usunął całkowicie problemu, zacząłem zatem zgodnie z poleceniem ojca przyśpieszać. Minęliśmy barierę Prime przy dwustu dwudziestu klikach, a po chwili minęła mi też po prawej stacja strażnicza planety.

- Było za szybko? – zapytałem ze śmiechem.

Prychnęła tylko, ale wiedziałem, że nigdy wcześniej tak nie latała. Nawet my, Kiande nie robiliśmy tego za często. Przyśpieszyłem do dwustu pięćdziesięciu klików.

- Chodź – zachęciłem ją, wciąż zwiększając prędkość. – Z przodu widok jest lepszy.

Chwila ociągania była jak dla mnie wyjątkowo długa, ale w końcu Sir’ka podniosła się i stanęła obok mnie. Szybko jej niepewność i obawa zniknęły, gdy jej oczy ogarnęły ogrom kosmosu przed nami. Wszechświat był ciemny i pełen świecących punktów, a w oddali widać było ogromne planety, drogi pełne asteroid i mknące co jakiś czas komety z białymi ogonami. Statek leciał już z prędkością trzystu klików.

Jej oczy były pełne gwiazd i zachwytu nad pięknem kosmosu. Moje? Możliwe, że odbijał się w nich jej obraz i widać było zachwyt nad nią. Czułem, że to szaleństwo, że tak nie powinno być, że powinienem przestać, ale ten głos w środku mnie był cichy i szybko pochłonął go ogromny ogień w środku mnie. A może tak naprawdę niczego tam nie było, nawet zdrowego rozsądku i poczucia obowiązku wobec klanu, kodeksu i mej rasy.

- Sir’ka… - wyszeptałem cicho, podnosząc się z miejsca.

Spojrzała na mnie od razu, wciąż z oczami pełnymi piękna kosmosu. Była spokojna i cicha, ale czułem, że ten sam ogień, który płonął w środku mnie, palił się też mocno i w niej. Uniosłem dłoń i ułożyłem ją na jej policzku. Skóra kobiety była gorąca, bardzo gorąca, ale nie parzyła moich palców – to ciepło było wyjątkowo przyjemne. Czułe.

Sir’ka też uniosła swoją dłoń i ułożyła ją na mojej. Wpatrywaliśmy się w siebie dość długo, a ja czułem, jak to gorąco na mojej dłoni ciągle się powiększa, nie robiąc mi jednak żadnej krzywdy.

Odsunęliśmy się od siebie od razu, gdy na statku rozległ się głośny alarm. Rozejrzałem się niepewnie wokoło, ale zaraz usiadłem na miejscu pilota, a Sir’ka odsunęła się na bok.

- Hult’ah! – usłyszałem głośny ryk.

Jęknąłem tylko, szybko sprawdzając systemy. Zmniejszyłem też prędkość, ale problem nie występował przy silnikach. Zmarszczyłem brwi, gdy odnalazłem problem – pożar w kokpicie, którego przecież tak naprawdę nie była.

- Co to znaczy?

Ojciec naprawdę nie był zadowolony – mówił cichszym tonem, ale jego głos drżał ze złością.

- Może jakiś błąd w systemach – odparłem, pokazując mu alarm. – Nie było tu pożaru.

Ojciec zerknął na mnie, a zaraz potem spojrzał na Sir’kę. Wtedy to zdałem sobie sprawę, że pożar właściwie szalał w tym kokpicie, ale nie do końca chodziło o ogień, o którym system mógłby myśleć.

- Zdiagnozuj systemy, nie chcę żadnych problemów – przestrzegł mnie ojciec. – Znajda, panuj nad tym. Jesteśmy w przestrzeni, jak coś przepalisz, nie będzie drugiego podejścia. Jasne?

Sir’ka pokiwała głową, a ojciec z niezadowolonym pomrukiem wrócił do kwatery. Gdy jego kroki umilkły, odetchnąłem jedynie.

- Przepraszam – wyszeptała cicho Sir’ka.

- To nie twoja wina – odparłem, a po chwili dodałem: - Cóż, przynajmniej nie większość.

- Co to niby ma znaczyć, huh? – zapytała obrażonym tonem.

Skinąłem na nią palcem, a gdy podeszła niepewnie, dotknąłem jej ramienia. Nie trwało to długo, gdy jej ciało zaczęło wydawać się na powrót cieplejsze.

- Możesz… opanować to? – zapytałem cicho. – Przy mnie? Inaczej naprawdę coś podpalimy.

Sir’ka odsunęła się i odchrząknęła, a ciepło z jej ciała momentalnie zmalało. Zamruczałem tylko rozbawiony, a kobieta od razu rzuciła mi wściekłe i uroczo zażenowane spojrzenie. Wróciłem do systemów i jeszcze raz sprawdziłem wszystko, ale nic nie wskazywało na nawet najmniejsze nieprawidłowości – wszystko, co zakłócało filtrację w silnikach, przepalił szybki lot, zatem zmieniłem napęd w silnikach i ruszyłem na Acheron, ustawiając automatycznego pilota.

- Czy długo będziemy lecieć na Acheron? – zapytała mnie zaciekawiona Sir’ka.

- Trzy tygodnie – odpowiedziałem, wygodniej układając się w fotelu. – Ale wątpię, żebyśmy zmarnowali tyle czasu. Ojciec się wyśpi i pewnie przeskoczymy szczeliną gdzieś bliżej planety.

- Wyśpi? – zdziwiła się.

- Ma sporo na głowie na Prime – wyznałem. – Klan, doki, nas, ciebie. Ty robisz szczególnie dużo kłopotu.

- Hej! – zawołała oburzona.

- Jeśli gdzieś leci z nami, często pierwszą dobę po prostu odpoczywa – ciągnąłem, niezrażony jej oburzeniem. – Lepiej dać mu odpocząć.

Wyjąłem z naramiennego komputera tablet i rozłożyłem go przed sobą. Sir’ka z kolei wydawała się nieco zagubiona, zerknąłem więc na nią znad ekranu.

- Chodź – zachęciłem. – Jeśli chcesz, obejrzymy coś razem albo coś ci opowiem. To będzie chwilę trwało w końcu.

Kobieta zerknęła niepewnie na korytarz do reszty statku, a potem przeniosła swoje spojrzenie na mnie. W końcu jednak podeszła i bez większych oporów usiadła mi na kolanach, opierając się całą sobą o mnie. Wciąż była ciepła, jednak nie aż tak ciepła, gdy oboje zachwycaliśmy się kosmosem.

- Mogę ci pokazać obserwatorów z Athlasha – zaproponowałem.

- Tam byliście ostatnio? – zapytała.

- Nie, ostatnio ojciec kazał nam polować na Syntrze – odparłem. – Tego jednak zdecydowanie nie chcę ci pokazywać.

- Czemu?

- Nie będę się ośmieszał – mruknąłem rozbawiony. – Ani ośmieszał Theiego.

- Chcę to zobaczyć – jęknęła uroczo.

- Nie wątpię – zaśmiałem się. – Może później. Atov ci się bardziej spodoba, ma więcej jeziorek.

Sir’ka mruknęła niechętnie, ale mimo tego, że wolała oglądać inne rzeczy, danymi z Atov była wyjątkowo mocno zainteresowana.

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz