Planeta Łowców, dwadzieścia
cztery lata po powrocie It’chi z Feralnego Polowania
Dzień, w którym było cicho, w
którym nic się nie działo i nie dochodziły do It’chiego słuchy o nieodpowiednim
zachowaniu jego dzieci, był dniem iście podejrzanym. Od godziny było zbyt
cicho, nic nie krzyczało i nic się nie stłukło, tak samo, jak nic nie wybuchło
i nic nie wołało ani o krew, ani o śmiech. Przywódca Guan podniósł głowę znad
pracy, ale cisza nadal przeszywała jego uszy.
- Eh, H’chak… - jęknął cicho. -
Zostawiłaś mnie specjalnie z nimi, czyż nie?
It’chi podniósł się znad biurka
i zapiął płaszcz na ramieniu. Wyszedł najpierw przez szeroko otwarte drzwi do
ogrodu, ale nikogo tam nie było. Porozrzucana tu i ówdzie broń była jednak
oznaką, że dzieci It’chiego niedawno tu ćwiczyły. Mogły co prawda zapuścić się
do Puszczy, ale było na to stanowczo zbyt wcześnie.
- Lar’ja! Sir’ka!
Odpowiedział mu głucha cisza.
Przez chwilę pomyślał, że może faktycznie trójka zapuściła się do Puszczy.
Głuchy łoskot z wnętrza domu zaprzeczył jednak temu ewidentnie. Stary łowca odetchnął
i wszedł na korytarz, przestępując nad wysokim, kamiennym progiem.
- Lar! Sir!
Cisza i brak dzieci jedynie
utwierdziły łowcę w przekonaniu, że naprawdę jest coś nie tak.
- K’juhte!
W ciągu kilku sekund pojawił się
przed It’chim młody łowca. Miał już ponad trzydzieści zim i rok temu przeszedł
rytuał młodej krwi. Jego spokojne spojrzenie nie ukazywało nic. Przywódca Guan
widział go w walce i na łowach. Chłodny, opanowany i trzeźwo myślący przynosił
chwałę swojemu rodowi.
W obliczu nawet najgorszego
niebezpieczeństwa nie wahał się i nie okazywał uczuć, a jednak teraz It’chi widział
idealnie, że jego palce drżą, a kły zaciskają się delikatnie ze zdenerwowania.
Mógł stanąć opanowany ponad miarę przed królową węży, ale tutaj, przed gniewem
własnego ojca i myślą, że jego rodzeństwo znów coś zrobiło, denerwował się
ponad miarę.
- Które z nich i co?
- Tylko ja, ojcze.
Kłamał tak lekko i z taką
pewnością. It’chi odetchnął ciężko. Lata mijały, a niewiele się zmieniało. Stary
łowca powoli zaczynał żałować swoich rozkazów wobec dzieci. Dawno temu kazał K’juhte
bronić rodzeństwa za wszelką cenę. Dwadzieścia zim później ten rozkaz wciąż
trwał i był o wiele mocniejszy, niż It’chi by myślał.
- K’juhte, nie jesteście już
dziećmi — zauważył It’chi, zakładając ręce na tors. - Czas, aby zaczęli
odpowiadać za swoje czyny. Niedługo czeka ich rytuał młodej krwi. Nie będziesz
wtedy odpowiadał za ich błędy.
Młody łowca nie odpowiedział, a It’chi
czuł, jak słowa spływają po nim jak woda po liściach z Puszczy. Słyszał
wszystko i rozumiał to doskonale. Nie miał zamiaru przestać.
- K’juhte. Spójrz na mnie.
Spojrzał. W oczach odbijał się
spokój i pewność zarówno słów, jak i decyzji. Oraz ten nikły, delikatny cień
zdenerwowania. Bez złości, bez wyrzutów.
- Sir’ka. – Ciężko westchnął
stary łowca. - Trzeci raz was nie zawołam!
Nie minęło kilka sekund, gdy
pojawiła się pozostała dwójka. Lar’ja wciąż był nieco niższy od brata, a jego
skóra odznaczała się jasną barwą. Był jednak równie silny i sprawny, co
K’juhte. Z czasem zaczął przypominać coraz mocniej H’chak — dużo krzyczał,
głośno się śmiał i był bezczelny jak mało kto.
Najmłodsza z rodzeństwa była
znacznie niższa od któregokolwiek z łowców — sięgała samcom zaledwie do torsu,
a ten wzrost, wątłość ciała i blada, miękka skóra sprawiały, że wydawała się
wyjątkowo nieporadna i słaba. It’chi wiedział jednak, że tak nie jest. Sir’ka
była na swój wyjątkowy sposób bardzo silna, zarówno jeśli chodzi o
umiejętności, jak i o twardy, zaczepny charakter. Nie była yautjańskiej rasy,
była tylko człowiekiem, przez wielu z łowców pogardzanym mięsem do polowań. It’chi
nigdy jednak nie słyszał, by ktoś powiedział, że jest brzydka. Mamiły jej szare
oczy i piękne, długie, jasne jak słońce, spływające niczym woda włosy.
- Co się stało? – zapytał stary
łowca spokojnym tonem.
- Pobiliśmy się z klanem Kiande.
Ja i K’juhte.
Tym razem za kłamstwa zabrał się
Lar’ja. Nie był tak opanowany, jak brat. Jego wzrok przebiegał to tu, to tam,
omijając jednak z ogromną dbałością ojca. Najstarszy z Guan zamruczał rozeźlony
— dopiero wtedy Lar’ja spojrzał na ojca, a jego spojrzenie pełne było obawy.
Mimowolnie poszukał ręki siostry i ścisnął ją mocno.
- Wracacie do ćwiczeń – polecił
It’chi, pokazując najpierw na K’juhte, a potem na Lar’ję. - Sir’ka. Zostajesz.
- Ale to tylko my, ojcze! -
zaprzeczył od razu Lar’ja.
- Wystarczy – podniósł delikatnie
głos ojciec. - Do ćwiczeń.
Bracia spuścili głowy i ruszyli
na plac, It’chi widział, jak niemrawo podnoszą broń i zabierają się za
ćwiczenia. Sir’ka stała wciąż przed ojcem, otaczając ramię jedną ręką.
Wyglądała nieporadnie i słabo, It’chi wiedział jednak, że to okropne łudzące wrażenie
— dziewczyna była bardzo silna, nie fizycznie co prawda, ale zwinnością i
swobodą ruchów przebijała każdego łowcę. Do tego ten jej ogień… Guan widział go
nie raz w jej oczach, burzliwy płomień, który kazał jej wciąż gnać naprzód i
robić masę głupich rzeczy.
- Chodź - polecił cicho,
wracając do gabinetu.
Ruszył cicho za ojcem, a gdy
wskazał jej swoje krzesło za biurkiem, usiadła tam cicho. Wyrosła sporo, ale
wciąż miała czasami problem, by tu usiąść. Na tym krześle siedziała nazbyt
często, zawsze tak samo — cicha i skulona. It’chi ukląkł przy niej i otoczył
jej uda rękoma tak, jak miał to zawsze w zwyczaju.
- Sir’ka… - zaczął cichym
głosem. - Co tym razem?
- Thei powiedział, że nie
przejdę rytuału — wyznała cichutko.
- I? - drążył.
- Nie do końca się z nim
zgodziłam – wyznała, odwracając jednocześnie dziwnie hardy, jak i zabawnie
zawstydzony wzrok na bok. - Później przyszedł Thwei i Hult’ah i… jakoś tak…
It’chi westchnął. Jak zwykle
Sir’ka rozpoczynała bójki, które kończyły się niezbyt szczęśliwie. Wciągała w
to braci, a Guan bał się, że kiedyś Kiande wyzwą ich po prostu na pojedynek
jeden na jednego i dla obu rodów skończy się to smutno i źle.
- Nie jesteście już dziećmi,
Sir’ka – zauważył spokojnym tonem. - Thwei przeszedł rytuał młodej krwi, tak
samo, jak K’juhte. Co, jeśli wyzwałby was na pojedynek? Pomyślałaś o swoich
braciach?
Nie odpowiedziała. W tamtym
momencie nie pomyślała o tym, ten gorący ogień w jej sercu po prostu po raz
kolejny pchnął ją do walki.
- Przepraszam — wyszeptała
cichutko.
- Niedługo ty i Lar’ja też
będziecie po rytuale – ciągnął It’chi. - Nie możesz zachowywać się jak dziecko
już, Sir’ka. Matka Matek chce być z ciebie dumna. Hult’kain też, mimo wszystko.
Pociągnęła nosem. It’chi wiedział,
jak trudno jest jej tu być, obca wśród łowców próbowała znaleźć swoje miejsce i
siłą, i umiejętnościami. Walki z Kiande były standardowym punktem każdego
tygodnia. Dziwna niechęć obu rodów wcale w tym nie pomagała, nawet mimo tego,
że Sir’ka dużo przebywała w domu Hult’kaina.
- I co ja mam z tobą zrobić,
szalona dziewczyno? - westchnął z uśmiechem Guan. - Wydać cię jednemu z łowców
i skazać go na ciężki los, czy męczyć się z tobą dalej, hm?
Sir’ka odwróciła głowę z
fuknięciem. Jakiekolwiek wspomnienie o tym, że mogłaby być oddana
któremukolwiek łowcy, wciąż było dla niej nieprawdopodobne. Dla It’chiego
czasami też.
- Wróć do braci - polecił. - I
bez bójek, Sir’ka. Jasne?
Skinęła głową, a gdy podniósł
się, zeskoczyła z krzesła i jak strzała pobiegła do K’juhte i Lar’ja. It’chi widział,
jak każdy z nich wtulał ją w siebie, jak sprawdzał, czy nic jej nie jest, jak
mruczał cicho z zadowoleniem, że wszystko znów skończyło się cicho i dobrze. Przywódca
Guan odetchnął.
- Powinnaś ich widzieć, H’chak -
westchnął. - Powinnaś ich widzieć. I zrugać mnie, bo jak zawsze miałaś rację.
~ * ~
Syknąłem cicho, przykładając
dłoń do barku – skóra była zaczerwieniona i piekła bardziej, niż zwykle.
Wściekły ogień Sir’ki nie wydawał mi się w czasie dzisiejszej bójki tak czuły.
Oparzenie goiło się szybko, ale wciąż było nieprzyjemne.
- Możesz się nie wpychać między
mnie, a Thweiego? – usłyszałem niechętny głos kobiety. – Chcę walczyć z nim,
nie z tobą.
Zerknąłem w bok, gdzie z gałęzi drzew
bezszelestnie opuściła się Sir’ka. Nie usłyszałem jej nawet wtedy, gdy
znajdowała się tuż nade mną. Nie dziwiło mnie to już ani trochę. Im więcej
przebywaliśmy razem w Puszczy, tym cichsza, pewniejsza i zręczniejsza się
robiła.
- Ja się wpycham? – parsknąłem
rozbawiony. – Słuchaj, od ilu lat się już tak naciągamy? Piętnastu? Thwei
walczy z K’juhte, Thei z Lar’ją, a ja muszę się męczyć z tobą. To zawsze kończy
się tak samo, a ty wciąż próbujesz coś zmienić.
Kobieta prychnęła tylko,
siadając obok mnie. Jej palce dotknęły zaczerwienienia, ale ból o dziwo się nie
zwiększył. Dotyk był przyjemny, choć drażniący – jak zwykle zresztą.
- Mogłabyś przynajmniej przestać
używać tego szalonego ognia? – mruknąłem cichym, czułem tonem. – Nie mogłem
nawet odpocząć, to pieczenie jest irytujące.
- Chcesz oberwać innym ogniem? –
zapytała hardo.
Zaśmiałem się tylko i uniosłem
dłoń, układając ją na jej policzku. Kobieta od razu spojrzała na mnie dziwnie
wyczekująco, a jej harde spojrzenie stajało. Stała się czuła, urocza i
wyjątkowo ciepła.
- Zdecydowanie chciałbym widzieć
ten inny ogień – wyszeptałem. – Chociaż z tym ogniem żaden dar Ragty nie ma nic
wspólnego.
Kobieta zamrugała oczyma, nie
bardzo pojmując, o co mi może chodzić, zaraz jednak zaczerwieniła się mocno,
odsuwając ode mnie. Odchrząknęła zażenowana, próbując ukryć zarówno swoje
rumieńce, jak i urocze, niepewne zachowanie.
- Będzie dzisiaj padać –
westchnąłem, opierając się o pień drzewa za sobą. – Nie powinniśmy za długo być
w Puszczy.
- Nie chcę jeszcze wracać –
zaprzeczyła od razu.
- Jutro też jest dzień –
odparłem rozbawiony. – Codzienne wycieczki są też męczące, wiesz?
- Możemy jeszcze nie wracać? –
poprosiła.
Westchnąłem tylko, przymykając
oczy. Absolutnie nie chciałem jej odmawiać, ale byłem też zmęczony, a deszczowa
Puszcza była wyjątkowo wymagająca.
- Dopóki nie zacznie padać –
zarządziłem. – Nie idziemy jednak nigdzie. Jasne?
Odetchnęła, ale w końcu
wymruczała jakieś potwierdzenie. Po chwili poczułem, jak układa się przy moim
boku, otoczyłem ją więc ręką i odetchnąłem głęboko już lekko wilgotnym, ale
wyjątkowo rześkim powietrzem.
~ * ~
Tej nocy Moata był łaskaw –
deszcz padał obficie zarówno w Puszczy, jak i na Równinach. Thei wsłuchiwał się
w ten szum z zamkniętymi oczyma, ale to było bardzo niebezpieczne dla niego.
Kuszące i niebezpieczne.
Gdy szum stawał się jednostajny
i miarowy, a Thei miał zamknięte oczy, coś w jego umyśle zaczęło tworzyć
niepokojące obrazy. Widział te czułe, smukłe ręce, widział te fale płomieni i
to zielone, wyjątkowe spojrzenie pełne oczekiwania i… miłości?
Thei otworzył gwałtownie oczy.
Na bogów!... To spojrzenie jadeitowych oczu zaczęło go prześladować coraz
częściej, a przecież nigdy w życiu tak naprawdę ich nie widział na jawie.
Zaczęły go nawiedzać w snach, gdy szum deszczu stawał się kojący i czuły, ale
teraz pojawiały się nawet wtedy, gdy po prostu zamykał oczy.
Młody łowca odetchnął ciężko i
przetarł powieki palcami. Czuł się zmęczony, ale ten szum deszczu sprawiał, że
przyjemna wizja nie potrafiła zniknąć. Jednocześnie chciał to oglądać i bał się
tego. Czuł, że to nie jest coś, co jest godne łowcy.
W końcu Thei podniósł się ze
swojego miejsca i zerknął za okno. Deszcz siekł nieprzerwanie. Puszcza nie była
w taką pogodę przychylna, ale Thei obawiał się, że jego sny będą mu jeszcze
mniej miłe.
~ * ~
Odetchnąłem głęboko i potarłem
ręką kark. Czułem się zmęczony, chociaż z Puszczy wróciłem dość wcześnie – gdy
tylko zaczęło padać, odprowadziłem Sir’kę do jej domu, a we własnym hamaku
wylądowałem, nim jeszcze wstał trzeci księżyc. Mimo to snu było stanowczo za
mało.
- Hult’ah, sprawdź wszystkie
silniki z tego ostatniego pancernika – polecił mi ojciec, zapinając na swoim
ramieniu płaszcz. – Raporty powinny już przyjść.
Skinąłem tylko głową i usiadłem
na jego miejscu przy szerokim stole. W kącie pomieszczenia siedziała Sir’ka, w
ciszy przeglądając tablet z danymi, który może z godzinę temu dał jej ojciec.
- Pilnuj znajdy – westchnął
jeszcze ojciec, stając w progu wyjścia z biura do hal. – Za chwilę pewnie
skończy czytać i zacznie robić kłopoty.
Zaśmiałem się tylko, a ojciec
wyszedł na hale. Po chwili usłyszałem jego donośny głos – jak zwykle miał sporo
pracy, a jego rozkazy próbowały przywołać do porządku tych, którzy przysparzali
mu jeszcze więcej obowiązków.
Sprawdziłem raporty, które
spłynęły do systemu. Pancernik, który przysłała nam flota królewska, był w
dobrym stanie, ale zarówno mnie, jak i ojcu nie podobało się działanie
silników. Sprawdziliśmy wszystko, jednak ojciec zlecił jeszcze dodatkowe testy
– jak widziałem po raportach, wcale nie bez przyczyny, gdyż komory spalania
traciły zbyt dużo paliwa i efektywność była poniżej oczekiwań. Zapisałem
wszystkie uwagi na swoim tablecie. Gdy ojciec wróci, pewnie razem z Ta’allem zajmę
się szczelnością komór i ich naprawą.
- Gdzie jest lord Hult’kain?
Zerknąłem na Sir’kę. Kobieta
ewidentnie skończyła czytać, co oznaczało, że będzie miała tysiąc pytań do
ojca. Jej mina też wskazywała na to, że nie jest zadowolona z jego braku.
- Wyszedł na hale –
odpowiedziałem, wracając do raportów. – Wróci za chwilę, kazał cię pilnować.
Sir’ka mruknęła coś tylko niezadowolona,
ale nie ruszyła się ze swojego miejsca, co uznałem za całkiem dobry początek
jej pilnowania. Pomyślałem jednak, że nuda szybko ją zmusi do zwykłych jej
szaleństw i głupot, a do tego wolałem nie dopuszczać.
- O czym czytałaś? – zapytałem,
poprawiając rysunki techniczne przed sobą.
- Ludzie dużo śpiewają –
odpowiedziała mi niepewnym tonem. – Nie tak, jak u nas, gdy są święta lub
rytuały. Śpiewają często.
- Śpiewają? – zainteresowałem
się. – O czym?
- Chyba o wszystkim – wyznała. –
Nie wiem.
Zamruczałem nieco zaintrygowany
i odwróciłem się do kobiety. Gdy wyciągnąłem rękę po tablet, podała mi go bez
najmniejszego sprzeciwu. Przejrzałem pobieżnie dane, omijając ściany tekstu i
skupiając się raczej na grafikach, zdjęciach i krótkich klipach. Oprócz
bezpośredniego przedstawienia całego tematu tekst skupiał się też w pewnym
momencie na anatomii, która znacznie różniła się w tym zakresie między ludźmi a
yautja.
- Cóż, ewidentnie wynika z tego,
że możecie śpiewać dłużej i ładniej – zaśmiałem się jedynie, oddając jej
tablet. – Yautja raczej nie są do tego przeznaczeni.
Sir’ka odebrała tablet i
zerknęła jeszcze raz na dane. Wyglądała na wyjątkowo zainteresowaną, a
jednocześnie zagubioną tym, że nie może zapytać o to wszystko ojca.
- Może też umiesz tak śpiewać? –
zaproponowałem, wskazując głową na tablet, na którym właśnie przewijał się klip
śpiewającej kobiety. – Próbowałaś kiedyś?
Sir’ka pokręciła głową.
- Spróbuj – zachęciłem ją,
wracając znowu do silników. – Może ci się to spodoba.
Kobieta nie odpowiedziała i
przez dłuższą chwilę siedziała w milczeniu, ale gdy zaczęła śpiewać, wszystko
przewróciło się do góry nogami.
~ * ~
- Pięć maszyn poszło w ciągu
ostatniego obrotu, lordzie Hult’kain – poinformował Ta’all. – Hala trzecia jest
pusta, jednak… w doku czwartym…
Ta’all zamilkł całkowiecie, a jego
niespokojne spojrzenie podązyło ku biurowi Hult’kaina. Hult’kain też to
usłyszał – cichy, ale wyraźny śpiew, pełen słodyczy i dziwnych, słodkich uczuć.
Usłyszeli to też inni Kiande – wszyscy, niezależnie od tego, czy młodzi, czy starzy,
zatrzymali się w połowie swojego ruchu i zamarli, przechylając tylko głowy na boki,
by słodki śpiew docierał do nich jak najlepiej.
Hult’kain też zamarł. Piękny śpiew
rozlegał się wokoło, był cichy, ale każdy z Kiande słyszał go idealnie i każdego
z Kiande ten śpiew czarował i koił. W końcu jednak Hult’kain warknął cicho, odwrócił
się i wkroczył do swojego biura.
~ * ~
- Wystarczy! – zakrzyknął ojciec,
wchodząc nagle do biura.
Śpiew umilkł, a Sir’ka zerknęła
zaskoczona na Hult’kaina. Ja natomiast wstrząsnąłem lekko głową, budząc się z dziwnego
marazmu. Co to było?
- Ja tylko… - wyszeptała.
- Nie śpiewaj – polecił
niespokojnym tonem, przyciskając palce do skroni. – Nigdy nie rób tego w
dokach. Zrozumiałaś?
- Tak, lordzie Hult’kain – odpowiedziała
posłusznie.
Ojciec odetchnął głęboko i rzucił
zarówno mnie, jak i Sir’ce ponure spojrzenie i wyszedł. Odetchnąłem głęboko i zerknąłem
na Sir’kę. Wyglądała na przerażoną i niepewną i wcale jej się nie dziwiłem.
- Um… to nie był jednak dobry pomysł
– zauważyłem cicho.
Sir’ka spuściła spojrzenie.
- Przepraszam – wyszeptała.
- Raczej nie mogłaś o tym wiedzieć
– zaśmiałem się tylko. – Ciekawi mi, czy wszyscy ludzie tak mają. Czy to znowu jakiś
twój dar od bogów, hm?
Sir’ka pokręciła przecząco głową,
dając znak, że nie ma pojęcia. Zerknąłem z powrotem na ekrany – prace, na chwile
przerwane, ruszyły na nowo, a ja nawet tutaj słyszałem twardy głos ojca. Nie był
on ewidentnie zadowolony z tego, co się stało, a mnie zastanawiało, czy wiedział
o tym coś więcej, niż ja.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz