- Na dziś skończyliśmy, znajdo.
– Hult’kain wygasił wszystkie ekrany w swoim gabinecie.
- Tak, lordzie Hult’kain –
odpowiedziała mu, podnosząc się ze swojego miejsca.
- Zaczekaj. – Hult’kain założył
na ramiona swój płaszcz. – Odprowadzę cię.
- Mnie? – zdziwiła się. – Ale…
- To jakiś problem, znajdo? –
zapytał chłodno.
Sir’ka przełknęła ślinę i
pokręciła głową.
- Nie, absolutnie –
odpowiedziała cicho.
- Ruszaj się zatem – popędził
ją, wskazując na wyjście.
~ * ~
Lekcje Sir’ki skończyły się –
nie słyszałem już ani jej głosu, ani głosu mojego ojca. Przez chwilę jeszcze
było cicho, ale po chwili z domu wyszła Sir’ka. Rzuciła mi jedynie krótkie,
ostrzegawcze spojrzenie, ale nim zdołałem zerwać się i czmychnąć za róg
budynku, powstrzymał mnie twardy głos mojego ojca:
- Hult’ah? Co tu robisz?
- Odpoczywam – odpowiedziałem.
- Tutaj? – Ojciec spojrzał na
mnie niechętnie.
- Jest cicho – zauważyłem. –
Jest też cień.
Ojciec nie wydawał się
przekonany. Chwilę milczał, w końcu zamruczał niechętnie.
- Powinieneś ćwiczyć – zauważył.
– Gdzie twoi bracia?
- Thwei jest na halach –
odparłem. – Thei u Matki Matek.
- Ćwicz zatem sam lub idź na
hale – polecił mi oschłym tonem. – Skończyłeś z tym silnikiem ze wczoraj?
- Jest gotowy w warsztacie –
odpowiedziałem.
- Zabierz go do doków, zamontuj
go z Ta’allem, jeśli nie chcesz ćwiczyć. Już.
Podniosłem się natychmiast i
skinąłem głową.
- Tak, ojcze.
Ojciec minął mnie i ruszył przed
siebie, a ja zerknąłem na Sir’kę. W czasie całej naszej rozmowy stała nieco z
tyłu, niepewna i dziwnie przerażona.
- Później? – zapytałem cicho.
Kobieta zerknęła najpierw na
mojego ojca, a potem na mnie.
- Znajdo!
- Później – szepnęła do mnie, po
czym głośniej zawołała ku ojcu: - Idę, lordzie Hult’kain!
Kobietka podbiegła do mojego
rodzica.
- Nie ociągaj się, nie mam
całego dnia – usłyszałem jeszcze.
Odetchnąłem głęboko, trąc kark
ręką. Było blisko, było stanowczo za blisko. Nawet jeśli czułem, że ojciec
mógłby coś podejrzewać, wolałem nie afiszować się z tą moją chorą fascynacją
wobec Sir’ki. Na otwarte zainteresowanie kobietą ojciec reagował bowiem
wyjątkowo gwałtownie.
~ * ~
Wieczorem przy jeziorach było
cicho i spokojnie. Większość łowców tak naprawdę nie miała tutaj za wiele czego
szukać – przy jeziorach znajdowały się wodopoje zwierząt i tylko słabi lub
głupi atakowali tutaj ofiary, niezależnie, czy dla trofeów, czy po prostu dla
kolacji. Spotkanie innego łowcy było zatem znikome. To tutaj zwykle czekałem
też na Sir’kę.
Po drodze zerwałem kilka gałęzi
z kotołyka. Roślina była trująca, a właściwie trująca była jej kora i samo
centrum gałązek. Łyko, które znajdowało się pośrodku, miało słodkawy smak, choć
tak naprawdę było go niewiele.
Usiadłem na jednej z gałęzi
wysokich drzew i zacząłem pazurami ściągać twardą korę z łyka. Kora lubiła się
rwać szybko, odkorowywanie gałązek nie było zatem łatwe. Trwało długo, a
przyjemności, jaką przynosiło ze sobą łyko, było niewiele. Mimo wszystko potrafiliśmy
robić to godzinami. To była jedna z niewielu niewinnych rozrywek, jaka
dotyczyła nas, Kiande.
- Ja też chcę.
Zamruczałem rozbawiony,
pozwalając, by Sir’ka usiadła na moich udach. Kobieta wyciągnęła swoje ręce do
na wpół obranej gałązki, ale odsunąłem smakołyk od niej.
- Nie skończyłem – uprzedziłem
ją. – Poza tym to jest moje.
- Ja też chcę – jęknęła
ponownie, niemal kładąc się na mnie całym.
Przewróciłem tylko oczyma, ale
pozwoliłem jej wyjąć gałązkę. Swoimi drobnymi palcami odkorowała ją o wiele
szybciej niż ja. Gdy przełamała smakołyk na pół, jedną część oddała mnie, a
drugą od razu włożyła sobie do ust.
- Pójdziemy dziś polować? –
zapytała, układając się na moim udach.
- Mam jedzenia w domu na
kolejnych kilka dni – wyznałem. – To byłoby bez sensu, Sir’ka, bo ty nie
zabierasz niczego do siebie.
Kobieta zrobiła niezadowoloną
minę.
- Właściwie, czemu nic nigdy nie
zabierasz? – zaciekawiłem się.
Sir’ka odwróciła głowę i
wiedziałem już, że ten temat nie jest jej zbyt miły.
- Nie powiedziałaś nic lordowi
It’chiemu – westchnąłem. – Wymykasz się z domu bez słowa, huh? Dlatego nic nie
przynosisz.
- Też się wymykasz – mruknęła.
- Tak, ale mój ojciec doskonale
o tym wie – zaśmiałem się. – Lord It’chi nie będzie zadowolony, jak już się
dowie. Nie lepiej mu po prostu powiedzieć?
Sir’ka mruknęła coś niewyraźnie
i wiedziałem już, że nie, nie powie tego swojemu ojcu za nic w świecie.
Niewiele rzeczy przerażało Si’rkę, jeszcze mniej mogło ją usadzić na miejscu,
ale zarówno jej ojciec, jak i mój, znajdowali się na szczycie tej listy.
- Możemy iść tropić –
zaproponowałem w końcu. – Ale nie będziemy polować. Nie jest to potrzebne ani
mnie, ani tobie. Jasne?
Sir’ka pokiwała głową. Tropienie
było dla niej ekscytujące, chociaż wiedziałem, że tak naprawdę najbardziej
lubiła walczyć, ale nie z przyszłą ofiarą – idealna była walka z yautja, a
najlepiej – z którymś z moich braci.
- No, zbieraj się zatem –
zachęciłem, klepiąc ją po udzie. – Godzinę temu była tu puma, możemy ją
wytropić.
- Puma? – zainteresowała się
Sir’ka.
Skinąłem głową i wskazałem jej
jedno z miejsc przy wodopoju. Ścieżka była łagodna, dochodziła do samej wody i
na mokrej ziemi widać było ślady kocich łap. Pumy były ciche, gdyby nie ruch
ciemnego futra na jasnym tle ścieżki, nie zdołałbym nijak jej zobaczyć.
Sir’ka zeskoczyła na ścieżkę i
pochyliła się nad śladami. Wylądowałem obok niej z głuchym tąpnięciem. Byłem od
niej o wiele cięższy i nie raz czułem się przy niej toporny niczym głaz. Gdy
niczym dym przemknęła się tuż przy granicy roślin i ścieżki, robiła to równie
cicho, co pumy.
- Idziesz? – zapytała, stojąc na
granicy lasu.
Skinąłem głową i ruszyłem za
nią, a mimo że bardzo się starałem, nie byłem w stanie iść tak cicho, jak ona.
~ * ~
Żywia Maru odkaszlnęła i
odetchnęła głęboko. Ból w piersi powiększył się i delikatnie zelżał, ale wciąż
pulsował gdzieś w środku. Nie pozwalał o sobie zapomnieć nawet na chwilę. Żywia
znała doskonale ten ból – był z nią, odkąd właściwie pamiętała, być może nawet
od jej narodzin.
W końcu leki przeciwóbolowe,
które wzięła kilkanaście minut temu, zaczęły działać. Kobieta przetarła oczy i
podniosła się ze swojego stanowiska, po czym podeszła do grubej, pancernej
szyby.
W dole, w niedużej salce, stał
metalowy stół. Na blacie leżał obcy, którego jej laboratorium uzyskało jakiś
czas temu. Ogromna postać była nieruchoma, ale Żywia wiedziała, że to tylko
zasługa bardzo mocnych leków. Organizm obcego był bardzo silny, dlatego trzeba
było go pilnować przez cały czas. Czasami istota budziła się i mimo silnych
środków zaczynała szarpać się w więzach, uruchamiając głośny alarm i
wprowadzając zamieszanie. Czasami obcy jedynie otwierał oczy, wpatrywał się
wokoło i zaraz znów zasypiał.
Mimo wszystko Żywia lubiła te
nocne zmiany. Gdy była sama w laboratorium, mogła w spokoju myśleć i mielić
swój ból. Czasami jednak bała się tego, zwłaszcza gdy obcy budził się i z
cichością wpatrywał się w nią. W jego spojrzeniu było tyle spokoju, tyle zrozumienia
i tyle inteligencji, że Żywia czasami bardzo żałowała, że robią z nim to, co
robią. Zwykle, gdy zaczynała tak myśleć, ból w jej piersi powiększał się,
przypominając, czemu tu jest i dlaczego zgadza się na te nieraz bestialskie
eksperymenty.
~ * ~
Sir’ka zatrzymała się na środku
ścieżki i niepewnie zerknęła najpierw w lewo, potem w prawo. Zatrzymałem się za
nią i również rozejrzałem się wokoło. Ślady pantery się urywały. Od
kilkudziesięciu metrów były coraz słabsze, twardsza ziemia ścieżki nie ułatwiała
tropienia, ale do tego momentu mimo wszystko widzieliśmy tropy. Zamruczałem z
niezadowoleniem i pochyliłem się nad ostatnimi widocznymi tropami.
- Nie mam maski – westchnąłem. –
Nie czuję też, że zostawiła jakiś zapach.
- Mhm – mruknęła cicho Sir’ka.
- Możemy zrobić jeszcze kilka
okrążeń – zaproponowałem.
- Nie trzeba – mruknęła.
Zamruczałem zaskoczony. Ślad
urywał się, ale Sir’ka nie wyglądała na mocno zdezorientowaną. Rozejrzała się
wokoło, kucnęła i po chwili wskoczyła na jedną z gałęzi nisko zawieszonego
drzewa.
- Sir’ka? – westchnąłem.
- Nie marudź, chodź – poleciła.
Kobieta przemknęła się gałęzią w
górę tam, gdzie gąszcz roślin zasłaniał niemal całe pole widzenia. Mruknąłem
coś niezadowolony i podszedłem do gałęzi. Sir’ka wskoczyła na nią bez problemu,
mnie wystarczyło właściwie nieco się podciągnąć.
Konar zachwiał się mocno, gdy w
końcu na nim stanąłem. Kawałek dalej stała Sir’ka, mocno przytrzymując się
gałęzi. Tuż pod nią znajdowały się świeże ślady pazurów na twardej korze – puma
musiała tu ostrzyć swoje łapy.
- Brawo – pochwaliłem. – Skąd
wiedziałaś?
- Zrobiłabym to samo na jej
miejscu – wyznała, odwracając się. – Idziemy dalej, prawda?
Pokiwałem głową i ruszyłem za
nią. Sir’ka była o ponad połowę lżejsza niż ja, gdy przechodziła po gałęzi,
konar nawet się nie uginał pod jej ciężarem. Pod moim chwiał się mocno, a
liście osypywały się w dół, szeleszcząc cicho.
- Robisz rumor – westchnęła.
- A ty jesteś bezczelna –
mruknąłem niechętnie.
- Mniej bezczelna niż ty ciężki.
Przewróciłem jedynie oczyma. Nie
było sensu kłócić się o to, zwłaszcza że kobieta mogła właściwie mieć rację.
Przez chwilę szliśmy przez Puszczę, przechodząc z konaru na konar. Sir’ka
prowadziła, ale tak naprawdę nie wiedziałem, gdzie – po prostu co jakiś czas
trafialiśmy na świeże ślady pumy, po czym Sir’ka szła dalej. To topienie
wydawało mi się mniej wynikiem wiedzy i doświadczenia, a bardziej – instynktu.
I ogromu szczęścia.
- Sir’ka, daleko jeszcze do…
Gdy potężne cielsko z głośnym
mrukiem uderzyło w mnie, nawet właściwie nie zdążyłem zareagować. Nim moje
ciało uderzyło o ziemię, instynktownie uniosłem do góry jedno ramię. Usłyszałem
tylko, jak twarde pazury trą o metal osłony naramiennej, jak koci wrzask
zwiększa się, a potem głucho uderzyłem o pokrytą liśćmi ziemię Puszczy.
Uderzenie ogłuszyło mnie na
chwilę. Nie trwało to jednak długo, gdyż ból ocucił mnie skutecznie – pazury
pantery zadrapały w mój bok. Uniosłem drugie ramię przed sobą i to niemal w
ostatniej chwili – na twardej osłonie przedramienia zacisnęła się paszcza
zwierzęcia.
Nim pomyślałem, co mam zrobić,
coś jeszcze uderzyło w pumę, strącając jej cielsko ze mnie. Zwierzę z rykiem
przetoczyło się na bok razem z atakującym, a ja odetchnąłem głęboko i
podniosłem się, rozglądając z uwagą.
Dwa tłoczące się cielska
wzbijały w górę zarówno kurz, jak i liście. Ciemną sierść pumy rozpoznałem bez
problemu, ale z przerażeniem zauważyłem, że do walki ze zwierzęciem zabrała się
Sir’ka. Po chwili zarówno kot, jak i kobieta odskoczyli od siebie, oboje
pochyleni, na czworaka obserwujący się uważnie. Usłyszałem niezadowolone
pomruki, ale tak naprawdę nie byłem pewny, który z tych dźwięków wydobywa z
siebie puma, a który dziewczyna.
W końcu zwierzę prychnęło i
czmychnęło w gąszcz puszczy, a Sir’ka się wyprostowała.
- Sir’ka! Nic ci nie jest?
Kobieta spojrzała na mnie
przytomnie, a ja dotknąłem delikatnie jej policzka.
- Sir’ka…
- Nic mi nie jest –
odpowiedziała cicho.
- Na pewno? – dopytywałem,
odwracając jej głowę na bok i oglądając jej ramiona. – Sir’ka, na pewno nic ci
nie…
- Nie – przerwała mi, łapiąc za
jedną moją dłoń. – Nic mi nie jest, Hult’ah.
- To, co zrobiłaś, było bardzo
głupie – wyznałem.
Nie odpowiedziała, a ja
westchnąłem tylko.
- Sir’ka…
- Lord Hult’kain byłby zły,
gdybyś znowu wrócił cały w ranach.
Zamrugałem nieco oczyma, a zaraz
potem zaśmiałem się cicho, mocniej ściskając jej dłoń.
- Byłby też wściekły, gdyby
dowiedział się, co zrobiłaś – wyznałem. – Ta puma była niebezpieczna.
Atakowanie takiego zwierzęcia w taki sposób… nie było mądre.
Nie odpowiedziała. Nagle wydała
mi się zagubiona i niepewna, co było dość ironiczne, zważając na to, że przed
chwilą walczyła z taką zaciętością ze zwinnym kotem.
- Jesteś niesamowita – wyznałem,
odgarniając z jej policzka jasne włosy. – Głupio odważna do tego.
- Hult’ah? – zdziwiła się.
Widziałem, jak jej niepewność
zwiększa się, a na jej policzkach pojawia się ten uroczy rumieniec.
- Cała brudna też – dodałem
rozbawiony.
Sir’ka odchrząknęła, wysuwając
się z mojego uścisku.
- Powinnaś się umyć –
zaproponowałem. – Lepiej, żebyś nie pokazywała się taka brudna w domu, hm?
Kobieta skinęła głową. Złapałem
ją za ręką i pociągnąłem za sobą. O ile dobrze się orientowałem, stawy nie
powinny być daleko.
~ * ~
- Zdecydowanie nie powinni cię
zostawiać samej w domu – mruknąłem, przegryzając gałązkę mocniej, na tyle
mocno, że poczułem gorzki smak łyka. – Kiedyś nie będą mieli do czego wracać,
jeśli tak dalej pójdzie.
Sir’ka prychnęła, a ja zaśmiałem
się cicho. Doskonale wiedziałem, że nie trzeba wiele, by wprowadzić ją w
zakłopotanie, zażenowanie lub niepewność, tak samo zresztą, jak w złość lub
gniew.
Po jej walce z pumą poszliśmy
nad stawy. Kobieta była okurzona i brudna, wskoczyła też do wody, zanim jeszcze
nawet ja znalazłem się nad brzegiem. W czasie, gdy się myła, zerknąłem na swój
bok – pazury pumy zadrapały mnie na szczęście bardzo powierzchownie.
Gdy Sir’ka wyskoczyła z wody i
objęła mnie od tyłu za szyję, nie byłem na to kompletnie przygotowany. Pod
wpływem jej niewielkiego ciężaru polecieliśmy w tył, z głośnym pluskiem lądując
w wodzie.
- Sir’ka! – krzyknąłem,
wynurzając się z wody.
Kobieta zaśmiała się cicho, ale
gdy tylko odwróciłem się, zanurzyła się pod wodę. Parsknąłem, zataczając kręgi
rękoma, próbując utrzymać się na powierzchni. Lekka zbroja nieco ciążyła, ale
wiedziałem, że staw nie jest głęboki.
- Ty paskudna… Sir’ka! Chodź tu!
Usłyszałem ponownie jej śmiech.
Odwróciłem się i niemal w ostatniej chwili zdołałam ją złapać. Przez to, że nie
utrzymywałem się oboma rękoma na powierzchni wody, obydwoje natychmiast
zanurzyliśmy się pod wodę.
Sir’ka chciała wyślizgnąć się z
mojego uścisku, ale złapałem ją drugą ręką i przyciągnąłem ku sobie. Po drugiej
stronie stawu było o wiele płycej, wynurzyliśmy się tam zatem i niemal od razu
przytrzymałem ją pomiędzy sobą a szeroką, porośniętą roślinami skałą. Jedną
ręką opierałem się o mokre liście, drugą mocno zaciskając na talii kobiety.
- Jesteś… - zacząłem z udawaną
złością.
- Naga? – podsunęła rozbawiona,
układając ręce na moim torsie.
Zerknąłem na nią pobieżnie. Była
zanurzona w wodzie niemal po samą szyję, w czasie, gdy mi tafla sięgała ledwo
do torsu. Ręką, którą ją przytrzymywałem, przejechałem najpierw nieco w dół, a
potem w górę jej ciała. Dziewczyna nie miała na sobie ubrań.
- Paskudna – dokończyłem cicho.
- Nonsens – odpowiedziała mi z
zaczepnym uśmiechem. – Jestem cudowna.
Parsknąłem tylko śmiechem.
Sir’ka uwielbiała się droczyć, jej zaczepny charakter dawał o sobie często
znać. Im więcej z nią przebywałem, tym te zaczepki stawały się czulsze i pełne
rozbawienia. Gdy byliśmy sami, traciły swój butny charakter, który kobieta
ukazywała moim braciom i innym, młodym łowcom.
- A nie jestem? – zapytała
zmartwionym tonem, przesuwając swoje ręce na moją szyję.
- Jesteś paskudna – wyszeptałem.
– Wyjątkowo paskudna.
Sir’ka oparła ręce o mój kark,
przez co mimowolnie przysunąłem się jeszcze bliżej niej. Jej szare oczy były
wpatrzone we mnie i miały w sobie coś ze zwykłego jej rozbawienia, zadziorności
i dziwnego, niespokojnego oczekiwania.
Myśl, że kobieta jest tak
blisko, że jest naga i że wcale nie ma zamiaru nigdzie uciekać, sprawiała, że
robiło mi się gorąco. Nie pomagał wcale fakt, że skóra Sir'ki też wydawała mi
się coraz cieplejsza, tak samo zresztą, jak woda, w której oboje byliśmy
zanurzeni.
Gdy jej palce wsunęły się między
moje grube włosy, po plecach przeszedł mi przyjemny, ale niezwykle drażniący
dreszcz. Nasze włosy były o wiele grubsze, niż ludzkie, były też mocno
unerwione, a jej palce były ciepłe, czułe i miękkie. Zamruczałem z dziwnej
przyjemności.
- Igrasz z ogniem, Sir'ka -
wycharczałem cicho.
- Codziennie - potwierdziła
słodkim tonem.
Zamruczałem na wpół
niezadowolony, na wpół podniecony. Gdzieś w umyśle tłukła mi się myśl, że oboje
powinniśmy natychmiast przestać, że to, co robimy, jest nieprawidłowe, ale
szybko ten głos ucichł, zagłuszony przez szalejący w środku mnie płomień.
- Igrasz z Kiande - wydyszałem.
- Też codziennie – przyznała,
przysuwając się jeszcze bliżej mnie.
Parsknąłem śmiechem, zaraz
jednak przerodziło się w to w niski pomruk, gdy palce Sir'ki znów przesunęły
się po moim karku.
- Sir’ka – upomniałem ją znowu.
– Nie mam w sobie na tyle wstrzemięźliwości, co starsi mego klanu. Jeśli zaraz…
- Nie chcę, żebyś miał
jakąkolwiek wstrzemięźliwość – przerwała mi Sir’ka. – Nie przy mnie, Hult’ah.
Westchnąłem ciężko, ale w końcu
zamruczałem, pochylając się nad kobietą.
- Da się zrobić – mruknąłem,
mocniej zaciskając palce na jej nagim ciele.
~ * ~
Hult’kain otworzył oczy, ale
kaplica Ragty była cicha tak, jak zwykle. Ogień płonął na metalowych
pochodniach, wydawał się radosny i zwiastował koniec. Hult’kaina wcale jednak
to nie uspokoiło – koniec nigdy nie wydawał mu się niczym miłym, a teraz zwłaszcza
wywoływał w nim dziwny niepokój.
Noc była jednak cicha i nic nie
wskazywało, że miałoby się to zmienić. Gdy Thei i Thwei wymknęli się z domu, o
czym oczywiście Hult’kain doskonale wiedział, przywódca Kiande opuścił swój
gabinet i ruszył do kaplicy. Warsztaty, na które spojrzał po drodze, również
były ciche – Hult’ah tak, jak bracia, wybrał się zatem do Puszczy. Nie dziwiło
to ani trochę Hult’kaina. On, podobnie jak jego synowie, również szukał za
młodu wytchnienia w Puszczy, w polowaniach i ćwiczeniach na niebezpiecznych
ziemiach.
Teraz Puszcza nie wzywała go tak
często. Szukał za to rady i wsparcia u swego boga, a chociaż ten odpowiadał
często, Hult’kain wciąż czuł się niepewny.
Łowca odetchnął i zerknął na
własne ręce. Wydawały mu się puste, chociaż wiedział, że zabił nimi potężnych
przeciwników i wyjątkowo silne istoty. Jego galeria była uważana za jedną z
najwspanialszych w całym klanie. Hult’kain wcale jednak nie czuł się z tego
zadowolony.
Jego umysł mówił mu, że to złe,
ale serce chciałoby odrzucić wszystko, co miał i wrócić do tego, co nie było mu
przeznaczone. Lata mijały, a on tak naprawdę tęsknił tak samo.
- Wybacz mi, Eve – westchnął. –
Chciałbym, żeby było inaczej.
Ale chociaż Hult’kain bardzo
tego pragnął, czas nie cofnął się, a on nie zdecydował inaczej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz