1. wyścigi

 


Planeta Łowów, dwadzieścia pięć lat po powrocie It’chi z Feralnego Polowania

Tay wcale nie przestał być wymagającym trenerem, mimo że pod jego opieką trenowałem razem z Inkiadhhem i H’dlakiem już dwa sezony. W trójkę stawialiśmy się przed nim codziennie rano na Skałach. Dwa sezony treningów, polowań na Prime i wymagających ćwiczeń i to nie tylko fizycznych sprawiały, że stawaliśmy się silniejsi i coraz bardziej zirytowani. Chcieliśmy ruszać dalej, ale Tay był nieugięty.

- Jak myślisz, ile to potrwa? – parsknął śmiechem H’dlak. – Jeszcze sezon? Dziesięć?

Wzruszyłem jedynie ramionami. Czekaliśmy w trójkę na Szarych Skałach za Miastem tak samo zresztą, jak codziennie. Pierwsze słońce dopiero wstało, było jeszcze wilgotno i dość chłodno. Żaden z nas jednak nie narzekał – już dawno przyzwyczailiśmy się do tego, aby tu trwać niezależnie, jaka pora sezonu panowała.

- Słyszałem, że lord Vay skończył trening ze swoją grupą. – Do rozmowy dołączył Inkiadhh. – Że będzie polował sezon, może dwa i weźmie kogoś nowego.

- Brat mistrza Taya? – zapytałem, przechylając głowę.

Inkiadhh skinął głową.

- Do tego czasu Thei powinien przejść Rytuał – zauważył yautja. – Może też się do niego zgłosi.

- Nie wiem, czy mu tego życzyć – parsknąłem śmiechem. – Lord Vay nie różni się wiele od mistrza Taya.

H’dlak zaśmiał się jedynie.

- Cóż, Thei wydaje się mniej cierpliwy, niż ty, to będzie próba lepsza, niż Rytuał.

Skinąłem tylko głową. Mój młodszy brat był zdecydowanie w gorącej wodzie kąpany i to bardziej, niż przewidywało to jego pochodzenie z klanu Kiande. Różnica była tym lepiej widoczna, gdy porównywałem go z najmłodszym z nas, Hult’ahem.

- Huh. Nie tylko nas przywiało na Skały – mruknął H’dlak, podnosząc się ze swojego miejsca.

Podążyłem za jego spojrzeniem i zamruczałem z niechęcią. Ten koci chód rozpoznałbym od razu tak samo, jak te jasne włosy i te pozornie słabą postawę. Znajda.

- Słyszałem, że dopuścili ją do Rytuału – zauważył Inkiadhh. – Nie wydaje się, żeby dała radę go przejść.

Parsknąłem tylko. Widziałem Sir’kę zarówno w czasie walki, jak i na polowaniach. Wiedziałem, że sobie poradzi. Jej pieczęć potrafiła wiele, a jeszcze więcej potrafił jej upór i ta bezczelna odwaga, która pchała ją do rzeczy głupich i wielkich.

- Wydaje się szybka – zauważył H’dlak.

- Jest szybka – parsknąłem niechętnie.

- Hm. Ciekawe, czy szybsza niż my – podjął.

Zerknąłem na nieco uważnie, a gdy zorientowałem się, o co właściwie mu chodzi, zamruczałem z niechęcią.

- Nie chcesz się z nią ścigać – zauważyłem sucho.

- Nie chcę? – zapytał rozbawiony H’dlak.

- Nie chcesz – powtórzyłem. – Jest szybka. Zwinna.

- To tylko człowiek – mruknął Inkiadhh.

Mruknąłem krótko niezadowolonym tonem. Owszem, ta przeklęta znajda była tylko człowiekiem i przez to czasami było tak ciężko ją złapać i wgnieść w ziemię. Była drobna i zwinna, a jeśli stawało się naprzeciw niej jedynie z brutalną siłą, bez problemu odpowiadała swoim ogniem.

- Może jednak bym spróbował. – H’dlak oparł lewą dłoń o prawe ramię i rozmasował nieco mięśnie.

- Na twoją odpowiedzialność. – Machnąłem ręką.

H’dlak parsknął tylko śmiechem. Był w doskonałym humorze, ja natomiast czułem, że pakuje nie tylko siebie, ale też mnie i Inkiadhha w niemałe kłopoty. H’dlak ruszył ku Sir’ce, a gdy znalazł się wystarczająco blisko niej, unióśł dłoń i zawołał ku niej.

Widziałem, jak zatrzymuje się. Momentalnie przybrała kocią postawę, niczym puma, przygotowując się zarówno do skoku na przeciwnika, jak i do ucieczki przed nim. H’dlak rozmówił się z nią krótko, ale ponieważ byli dość daleko, nie usłyszałem jego słów. Widziałem jednak, jak Sir’ka prostuje się, jak hardo unosi głowę i wiedziałem już, że zgodziła się na to wyzwanie w tej samej chwili, gdy tylko ono padło.

- Jesteś niezadowolony – mruknął Inkiadhh, przyglądając mi się uważnie. – Jest z Guan i jest człowiekiem. To nie wszystko jednak czyż nie?

Funknąłem tylko niezadowolony, patrząć, jak H’dlak wskazywał ręką przyszłą trasę wyścigu. Inkiadhh nie pochodził z żadnego z wielkich klanów, jego ród był niewielki – ojciec zginął na polowaniu, zanim Inkiadhh dorósł do siedmiu zim, a jego matka, która służyła jako żerczyni w świątyni V’klta, zajmowała się nim sama i była naprawdę dumna, że dostał się do drużyny z kimś z wielkich klanów i że trenował go znany Tay z klanu Veya. Wychowywanie wśród samych matek sprawiało, że Inkiadhh był świetnym obserwatorem i, co właściwie nie raz mnie irytowało, całkiem nieźle orientował się w tym, co się w tym momencie czuło. Jego empatia była nienaturalna dla mnie. Pod twardą ręką ojca ja i moi bracia nie mieliśmy czasu na takie głupoty.

- Bredzisz – syknąłem tylko. – Znowu.

Inkiadhh zaśmiał się cicho.

- Obiecałeś jej pojedynek. Jej. Nie lubicie się też z Cuhta i Ahra, ale to jej obiecałeś walkę – przypomniał mi, podnosząc się ze swojego miejsca. – Zdecydowanie jest kimś więcej niż człowiekiem od Guan.

- Ink! – warknąłem.

Yautja zaśmiał się radośnie. Mój krzyk jedynie potwierdził jego domysły, a mnie pozostawił zirytowanym i niechętnym.

To, że Sir’ka znaczyła więcej niż człowiek i więcej niż ktoś z Guan, dostrzegłem już dawno. Zarówno u mnie, jak i u braci wywoływała całkiem sporo uczuć. O ile jednak ja i Thei reagowaliśmy na nią ze złością i gniewem, Hult’ah ewidentnie wybrał inną drogę. To, o dziwo, jeszcze bardziej pogłębiało moją niechęć ku znajdzie.

- Myślisz, że wygra? – zapytał Inkiadhh, stając obok mnie.

Przyjrzałem się H’dlakowi, który właśnie kończył pokazywać trasę. Zauważyłem, jak Sir’ka kiwa głową i jak oboje stają na krawędzi jednej ze skał. Po chwili dwójka zniknęła w małym wąwozie.

- Błogosławił jej Ragta – mruknąłem niechętnie. – Cetanu jej sprzyja. To nie jest coś, z czym łatwo się mierzyć.

Inkiadhh nie odpowiedział i ja też nie miałem ochoty bardziej drążyć tego tematu. Rozmowy o Sir’ce irytowały mnie.

Staliśmy z Inkiadhhem chwilę na placu, próbując dostrzec cokolwiek w dżungli, która nas otaczała. Gęsta zieleń i szare skały były jednak wszystkim, co widzieliśmy. Nie podobało mi się to.

W końcu przed nami wylądowała Sir’ka, cicho zeskakując na ziemię. Z niezadowoleniem zauważyłem, że wraz z nią nie opadł nawet jeden liść – nic nie wywołało najmniejszego szelestu. Kobieta była nie tylko szybsza niż H’dlak, ale również o wiele cichsza.

H’dlak zeskoczył ze skał ponad nami kilka sekund później, z głuchym tąpnięciem obwieszczając swoją porażkę. Założyłem ręce na pierś i spojrzałem z niezadowoleniem na Sir’kę, która momentalnie rzuciła mi wyzwanie całą swoją postawą i hardym wzrokiem.

Nim zdołałem się odezwać, nim właściwie którykolwiek z nas zdołał zareagować, usłyszeliśmy nikłe, pojedyncze oklaski. Z ciężkim sercem odwróciłem się i zauważyłem mistrza Taya. Veya zaklaskał raz lub dwa i podszedł do nas.

- Ładnie – przyznał. – Cudownie. Przecudownie.

Jego głos był dziwnie radosny, co jeszcze bardziej ścisnęło moje serce. Widziałem po H’dlaku i Inkiadhhu, że nie tylko mnie. Sir’ka z kolei stanęła obok nas, ciekawie przyglądając się nieznanemu jej łowcy.

Tay z klanu Veya nie był wysoki, był pół głowy niższy niż ja, a dodatkowo był naprawdę szczupły. Wiedziałem, że gdyby przyszło do użycia jedynie siły, mógłbym sobie z nim poradzić. To nie miało jednak żadnego znaczenia – potęga Taya z klanu Veya nie pochodziła z brutalnej siły fizycznej. Nie chodziło nawet o doświadczenie w walce i polowaniach – mój mistrz był po prostu niesamowicie zręczny, zwinny i był doskonałym obserwatorem.

- Ścigaliście się – zauważył, wskazując na nas po kolei, a jego gest nie ominął też Sir’ki. – Na Skałach.

Milczeliśmy, zbyt dobrze wiedząc, jak skończyłyby się sprzeciwy lub tłumaczenia.

- Przegrałeś to, H’dlak. Z ludzkim szczenięciem.

Mój przyjaciel sapnął tylko cicho, niechętnie przyznając mistrzowi rację. Z kolei po Sir’ce nie było widać żadnego tryumfu lub zadowolenia – jej spojrzenie utkwione było w Tayu, a wyrażało jedynie usłużne oczekiwanie. To nie spodobało mi się równie mocno, jak fakt, że przed chwilą okpiła jednego z nas.

- Zdecydowanie trzeba wam ćwiczeń – westchnął Tay. – Weźcie ze sobą sprzęt i na ścieżkę. Cały sprzęt, H’dlak!

Z zaciśniętymi szczękami sięgnęliśmy po ciężkie zbroje i jeszcze cięższe plecaki. Gdy byliśmy już w pełni wyposażeni, ruszyliśmy ku wąskiemu przejściu między skałami. Ścieżka była wyczerpująca, trudna i niesamowicie nas irytowała. Była też jednym z ulubionych ćwiczeń Taya.

- Stawiam teraz na dziesięć zim – westchnął Inkidahh.

Prychnąłem niezadowolony. Nie chciałem mówić tego na głos, ale dzisiaj Ink mógł mieć naprawdę rację.

 

~ * ~

 

Vay założył ręce na pierś i przyjrzał się dokładnie Sir’ce, przechylając jednocześnie głowę na prawo. Gdy skończył, wyprostował się.

- Lord Ze-Man’tui wspominał o tobie – przyznał. – Kto cię szkoli, ludzkie szczenię?

- Ojciec. Ui’stbi – odpowiedziała. – Lord Hult’kain też.

-Hult’kain? – Tay zdziwił się mocno. – Szkoli ciebie? Ludzkie szczenię od Guan?

Sir’lka skinęła tylko głową.

- Zaskakujące – zamruczał po chwili Veya. – Nie przeszłaś jeszcze Rytuału. Dopuścili cię do niego?

- Tak – odpowiedziała.

- Zobaczymy więc, ile będziesz warta – zauważył Tay, opuszczając ręce. – Teraz zmykaj, muszę zająć się tą trójką, która ewidentnie lubi dawać się ośmieszać.

Sir’ka nie ruszyła się z miejsca, ale Tay nie przejął się tym nawet na moment. Minął dziewczynę i skierował się na tę samą wąską ścieżkę, na której zniknęli jego podopieczni. Sir’ka obserwowała wejście przez chwilę, a następnie sama skierowała się w drugą stronę, gdzie puszcza i skały tworzyły skomplikowany, niebezpieczny i ciekawy labirynt.

 

~ * ~

 

Było dopiero południe, ale mistrz Tay wcale nie zamierzał nam odpuścić – przegonił nas po ścieżce trzy razy z rzędu, a potem kazał trwać nieruchomo na brzegu Skał. Słyszeliśmy jego kroki za sobą, gdy po prostu wpatrywaliśmy się w dal, starając się ani nie spaść, ani nie cofnąć się na bezpieczniejszy teren.

- Mieliśmy lecieć na Syntrę. – Starszy yautja w końcu odezwał się. – Na Ulunus. Ludzkie szczenię pokazało mi jednak, że to za wcześnie. Wrócimy zatem do biegania.

Zerknąłem ze złością na H’dlaka, a ten tylko krótko wzruszył ramionami, odwracając momentalnie spojrzenie na bok. Inkiadhh nie pokazał po sobie niczego.

- Myślę, że do wieczora nabierzecie wystarczająco fużo ogłady, by nie podejmować się walk, których nie wygracie – zauważył radosnym tonem mistrz Tay. – Skakać. Chcę was widzieć na Turzych Polach za pół pulsu.

Westchnąłem tylko. Turze Pola były daleko, a mistrz wcale nie pozwolił nam ściągnąć z siebie plecaków. Oznaczał to, że będziemy musieli biec jak na złamanie karku przez dłuższy czas i to z pełnym obciążeniem. Żaden z nas jednak nie sprzeciwił się Veyi – po prostu posłusznie wykonaliśmy krok w przepaść.

Żaden z nas w końcu nie był aż tak głupi, żeby negować słowa własnego mistrza.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz