Tay wysłał swoich uczniów na
ścieżkę. Odkąd kilka dni temu przyłapał ich na niefortunnym wyścigu, ścieżka i
biegi były głównymi ćwiczeniami, jakie serwował swoim uczniom. Trening trwał
też niemalże cały dzień – trójka stawiała się na Skałach przed wschodem
pierwszego słońca i wracała do domów, gdy zachodziło ostatnie ze słońc.
Veya polował już od dawna, od
dawna też trenował młodych yautja. Spod jego ręki wyszli wielcy łowcy, ale Tay
tak naprawdę z nikogo jeszcze nie był wyjątkowo dumny. Czasami miał nadzieję,
że zdarzy się ktoś, przez kogo jego droga trenera się zakończy. Chciał tego i
jednocześnie się tego obawiał.
Gdy z puszczy po prawej dotarł
do niego słodki, niezbyt często spotykany przez niego zapach, delikatnie
zwrócił tam swoją głowę. Ruch jego ciała był minimalny, ale pozwolił mu skupić
się na tym punkcie bardziej. Tay odetchnął mocno i trwał chwilę w bezruchu, aż
w końcu całkiem odwrócił się do krzewów.
- Możesz wyjść – zaproponował
spokojnym, cichym tonem, dodatkowo wyciągając zachęcająco dłoń.
Spomiędzy liści wyszła cicho
Sir’ka. Zerknęła niepewnie na łowcę, a zaraz potem rozejrzała się wokoło. To,
że jeden ze starszych yautja stał przed nią, ewidentnie jej nie wystarczyło –
szukała kogoś jeszcze, szukała większych, przynajmniej w jej mniemaniu, wyzwań.
- Znów przyszłaś się z nimi
ścigać? – zapytał rozbawiony Tay.
- Nie – odpowiedziała pewnie,
zwracając całkowicie swoje spojrzenie na trenera. – Lord Ui’stbi wysłał mnie po
zioła.
Tay zerknął krótko na plecak,
który przewieszał się przez ramię kobiety. Wystawały z niego pędy i kolorowe
kwiaty. Nie to jednak najbardziej zainteresowało Taya – Veya zastawiał się,
dlaczego to nie szelest liści ostrzegł go o kobiecie, tylko nikły zapach jej
ludzkiego ciała. Sir’ka była wyjątkowo cicha, za cicha jak na człowieka lub
nawet na yautja.
- Teraz rozumiem, czemu Thwei
tak bardzo naciska na polowanie i walkę z pumami – zauważył radosnym tonem Tay.
– Jesteś cicha, za cicha. Zbyt zwinna. Twój ojciec dobrze cię wyszkolił.
Sir’ka zrobiła nieco
niezadowoloną minę, jakby wspominanie o jej umiejętnościach bardzo się jej nie
podobało.
- Obiecał ci pojedynek, czyż
nie? – zapytał po chwili Veya, prostując się. – Thwei.
- Tak, lordzie Tay –
odpowiedziała mu.
- Bądź zatem pewna, ludzkie
szczenię, że przygotuję go na to – zapewnił Tay. – Nie marnuj czasu i lepiej
naucz się, jak walczyć z turami w całej ich sile. Z tym Kiande nie pójdzie ci
bowiem łatwiej.
Tay mógł się spodziewać, że jego
słowa przestraszą dziewczynę, zezłoszczą ją lub zniechęcą. Nie spodziewał się
jednak, że kobieta zaśmieje się, skinie głową i zniknie między drzewami niczym
dym. Veya parsknął tylko krótkim śmiechem i założył ręce na pierś.
- Odważna i głupia istotka –
zauważył.
~ * ~
Tay jeszcze długo nie pozwolił
nam polować poza Prime. Ćwiczenia były męczące i z każdym dniem irytowały mnie
i moich towarzyszy coraz mocniej. Gdy niemal sięgnęliśmy poziomu otwartego
buntu, Veya radośnie ogłosił nam, że wylatujemy.
Pierwsze polowanie odbyło się na
Syntrze. Planeta była mi dobrze znana, wraz z ojcem i braćmi polowaliśmy tu już
kilka razy, zarówno na pełzacze, jak i na ważki. Tay ewidentnie nie był z tego
faktu do końca zadowolony – chciał rzucić nas na głęboką wodę, pokazać, że
wciąż nie umiemy za wiele, ale okazało się, że dzięki tym moim kilku polowaniom
na Syntrze, mojemu doświadczeniu zdobytemu w klanie i codziennym biegom, które
nam serwował, poradziliśmy sobie lepiej niż doskonale.
Ognisko paliło się wysoko i
dawało dużo ciepła i dużo światła. Inkiadhh i H’dlak spali na granicy światła,
pod jednym z drzew. Obaj leżeli na swoich płaszczach, na wpół siedząc, na wpół
leżąc, opierając się o pień. Ja wybrałem miejsce tuż przy ogniu, gdzie żar
robił się wyjątkowo nieznośny.
- Czasami zapominam, skąd jesteś
– usłyszałem. – Powinienem wybrać Danakil.
Parsknąłem tylko śmiechem,
unosząc głowę. Tay stanął bliżej mnie, ale widziałem po nim, że nawet te dwa,
trzy kroki za mną jest dla niego za ciepło – ognisko było ogromne i temperatura
była wysoka. Jako Kiande dobrze to znosiliśmy, wyznając płomiennego boga i
harując się w ogniu – żar był dla nas przyjemny.
- Lodowe Pustkowia, czy Wrota
Piekieł? – zapytałem. – Z równikowymi pięciorakami poradzilibyśmy sobie
przecież bez problemu.
Tay prychnął tylko. Nie wydawał
się zbyt zadowolony tym, że wiedziałem cokolwiek o Danakil.
- Hult’kain zabrał was na Thurn?
– zapytał.
- Nie – odpowiedziałem.
- Być może wybierzemy się tam
jutro – zarządził Veya.
Skinąłem tylko głową, po czym
odsunąłem się nieco od ognia, przysiadając na jednej skrzyni ze sprzętem, który
Veya kazał wyciągnąć nam ze statku. Tay usiadł na drugiej, wyciągając wygodnie
nogi i zakładając ręce na pierś.
- Myślałem, że będziesz
zadowolony, że sobie poradziliśmy, mistrzu – zauważyłem szczerze.
- Och, jestem zadowolony! –
zaprzeczył od razu, unosząc pojednawczo dłoń. – Poradziliście sobie lepiej, niż
ja na moim pierwszym polowaniu, a mnie lord Ze-Man’tui ćwiczył o wiele dłużej
na ścieżce.
- Zatem?
Veya nie odpowiedział od razu, a
ja nie chciałem naciskać. Jeśli mój mistrz nie chciał mi czegoś powiedzieć,
widocznie ta wiedza mi się nie należała.
- Hult’kain dobrze cię
przygotował – wyznał w końcu Tay. – Gdybyś tu nie był, Inkiadhh leżałby
rozszarpany w pół po pięciu minutach walki, a H’dlak nie miałby ręki po
dziesięciu. Poradziliście sobie, bo ty sobie poradziłeś, Thwei.
Nie odpowiedziałem, chociaż
słowa mistrza jednocześnie połechtały moje ego, jak i zmroziły dziwnie moją
duszę.
- Nie są gotowi – wyznał Tay. –
Ty jesteś gotowy. Czy zatem cała drużyna jest gotowa, czy wciąż jesteś gotowy
tylko ty?
Przechyliłem nieco głowę na bok.
Nie rozumiałem do końca Taya, a jeszcze bardziej nie rozumiałem, dlaczego pyta
mnie o rzeczy, na które on powinien znać odpowiedzi, na które na pewno znał
odpowiedź.
- Czemu mnie o to pytasz? –
wyrzuciłem w końcu z siebie swoje wątpliwości.
- Ruszyliście razem, równo.
Biegliście obok siebie, aż nie natrafiliście na pełzacza – odpowiedział, po
czym wyciągnął przed siebie zaciśniętą dłoń. – Wtedy wszystko się zmieniło.
Inkiadhh się zawahał, H’dlak potrzebował mniej czasu, ale też się zatrzymał. Ty
po prostu ruszyłeś.
Veya wyprostował jeden palec.
Wpatrywałem się w niego jak zaklęty, chłonąc każde słowo, próbując zrozumieć,
do czego ta lekcja ma prowadzić.
- Uderzyłeś pierwszy, mogłeś sam
zdobyć to trofeum, nawet jeśli trwałoby to długo. Odwróciłeś się jednak i
zauważyłeś ich, niepewnych. – Tay wyprostował drugi palec, a potem trzeci. –
Zakrzyknąłeś na nich. Ruszyli, bo usłuchali twojego głosu. Byłem tam, ale nie
byłem wam potrzebny. Ty byłeś potrzebny im.
Tay wyprostował czwarty palec i
dokończył:
- Nie było jednego ostatniego
ciosu. Zadbałeś o to – zamuczał niezadowolony. – Kazałeś im uderzyć i wszyscy
uderzyliście jak jedno. Thwei, nie nadajesz się do tej drużyny. Powinieneś
polować z innymi.
Tay opuścił dłoń i wyprostował
się, zapewne czekając na moją odpowiedź. Nie wiedziałem jednak, co mógłbym
odpowiedzieć.
Dzisiejsze polowanie było dla
mnie przyjemne, naturalne, cieszyło mnie – aż do teraz, aż Tay nie
wyciągnął błędów Inkiadhha i H’dlaka, aż
nie posądził mnie o niepotrzebną pomoc. Teraz mroziło to moje serce i duszę, świadomość,
że mogłem osiągnąć więcej, ale jednocześnie, że moi przyjaciele zostawali w
tyle mimo ciężkich ćwiczeń i oddania.
- Mogę znaleźć ci innych młodej
krwi – zaproponował Veya. – Dołączyć do drużyny sprzed sezonu lub dwóch, jeśli
chcesz. Na Paya, poradziłbyś sobie nawet ze starszymi.
- Nie – odpowiedziałem.
Tay zamruczał z niezadowoleniem.
Moja odmowa, spokojna, cicha i prosta, ewidentnie mu się nie spodobała.
- Marnujesz swój potencjał,
Thwei – zauważył.
- Jestem tu, ćwiczę i poluję –
zaprzeczyłem. – Mogłem mieć lepszy start, niż oni, ale teraz jesteśmy na tej
samej drodze. To, jak z niej wyjdziemy, zależy od nas, ale też od kogoś
jeszcze, czyż nie?
Tay wyprostował się i zacisnął
pięści.
- Stąpasz po cienkiej linii,
Thwei – ostrzegł mnie. – Uważaj.
- Chciałeś odpowiedzi, mistrzu –
zaprzeczyłem. – Otrzymałeś ją. Nie zostawię drużyny. Tak, jak ty nie zostawisz
nas.
Veya prychnął tylko.
- Popełniasz błąd – zauważył, po
czym machnął ku śpiącej dwójce. – Obudź ich. Zanim wylecimy, sprawdzicie teren
i zbierzecie rzeczy. Opuszczamy Syntrę za godzinę.
Podniosłem się bez słowa i
skierowałem do Inkiadhha i H’dlaka. Zarówno jednego, jak i drugiego
szturchnąłem nogą w biodra, a gdy otworzyli oczy, wyjaśniłem zadania od
mistrza. Był środek nocy, dopiero skończyliśmy polowanie i wiedziałem, że
jedynie złość i irytacja rozmową sprawiły, że Tay zdecydował się na tak szybki
wylot.
~ * ~
Pałacowe korytarze były ciche i
puste. Większość yautja polowała, sezon w końcu niedawno się rozpoczął, na
planecie nie zostało wielu samców. Pałacowa straż była okrojona, ale nie
przeszkadzało to nikomu – a już zwłaszcza Sain’ji.
Yautjański król zacisnął mocniej
rękę na włóczni i zatrzymał się na środku korytarza. Nic nie wskazywało, że coś
jest nie tak, jednak yautja nagle oparł się mocniej o broń, przenosząc na nią
ciężar swojego ciała. Włócznia była darem od Paya, nie ugięła się zatem pod tą
siłą, mimo że Sain’ja oparł się o nią naprawdę mocno.
Yautja syknął niezadowolony, a
potem zacharczał nieprzyjemnie. Szybko ten charkot przerodził się w
nieprzyjemny kaszel. Łowca zasłonił szczęki dłonią, przełykając własny ból i
nieprzyjemne pieczenie w gardle. Wszystko minęło tak szybko, jak się zaczęło, jednak,
gdy tylko Sain’ja odsunął doń od twarzy, na skórze pozostały ślady ciemnej,
zielonej, gęstej krwi.
~ * ~
Wyczyszczony i naprawiony statek
mistrza Taya wylądował w dokach klanu Veya, a ja skierowałem się na piechotę do
domu. Veya swoje klanowe domy mieli w samym sercu Miasta, gdzie było tłocznie,
duszno i głośno. Po kilku polowaniach wraz mistrzem Tayem na odległych
planetach zacząłem doceniać ciche i ulokowane poza murami budynki Dworu Kiande.
Ostatnie ze słońc właśnie
chowało się za horyzontem, gdy wszedłem na teren Dworu. Warsztaty były mroczne
i ciche, zastanawiałem się zatem, czy Hut’ah już wymknął się do Puszczy, czy po
prostu tkwił w dokach. Gdy jednak wszedłem do domu, od razu poczułem zapach gotowanych
owoców. Słodka woń musu była kusząca, zwłaszcza że byłem zmęczony, rozdrażniony
i dziwnie niespokojny.
- Wróciłeś. – Hult’ah uniósł swoją
dłoń na przywitanie.
Siedział w jednym z foteli w salonie,
wraz ze swoim tabletem i masą notatek ojca. Ewidentnie szukał czegoś, a chociaż
ojciec mógł mu odpowiedzieć na każde pytanie, którego odpowiedzi zawarte były w
stosie dokumentów, obaj zapewne uznali, że zdobywanie wiedzy samemu jest może wolniejsze,
ale o wiele bardziej satysfakcjonujące.
- Gdzie byliście? – zainteresował
się Hult’ah. – Nie było cię sporo obrotów. Nie dawałeś znaku życia.
- Thurn – odpowiedziałem niechętnie.
Hult’ah skinął głową. Thurn nie był
przyjazny, a magnetyt sprawiał, że wysyłanie i odbieranie wiadomości było utrudnione.
Mój brat bez problemu zrozumiał to – ojciec uczył nas w końcu nie tylko walki i
sztuki polowania, ale też wpajał nam pozornie podstawową wiedzę o wszechświecie,
o której wielu yautja tak naprawdę nie miało pojęcia.
- Ojciec? – zapytałem krótko, wciąż
drażniony przez słodki zapach owoców.
- Doki? – podsunął niepewnie Hult’ah.
– Albo rada. Właściwie nie mam pojęcia. Jeśli jesteś głodny, w kuchni jest kłacz.
Thei przywiózł też owoce i kolach z targowiska.
Przez chwilę trwałem w bezruchu,
ale w końcu wydusiłem z siebie.
- Mus?
Hult’ah wzruszył ramionami, ale nie
odezwał się, przez co wiedziałem już, kto robił mus. Moja irytacja jeszcze się zwiększyła,
ale słodki zapach owoców był naprawdę kuszący. Bez słowa minąłem Hult’aha i skierowałem
się do kuchni.
Duży, kamienny stół stał na samym
środku pomieszczenia. Pod ścianami stały regały – na jednym wisiały porcje mięsa,
a na kolejnych w koszach ułożone były owoce, przyprawy i płaskie kolachy.
W rogu stało otoczone kamieniami
palenisko, nad którym wisiał kocioł z gorącą wodą. Stalowa płyta rozgrzana była
przez palący się pod nią ogień, tam też stał gar z musem. Zapach słodkich owoców
w kuchni był jeszcze silniejszy.
Odetchnąłem tylko i ruszyłem do paleniska,
po drodze zgarniając z jednej z szafek kamienną miskę. Mus był gorący, słodki i
przypominał o czasach, które wydawały mi się proste i radosne. Skończyłem go i skierowałem
się do swojego pokoju, na piętro.
Chciałem odpocząć, chociaż czułem,
że odpoczynek możliwe, że już nigdy nie będzie tak naprawdę mi przeznaczony.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz