Sezon polowań kończył się, a
mistrz Tay korzystał z ostatnich dni, by wpoić nam jeszcze nieco doświadczenia
i umiejętności. Od przyszłego sezonu proponował, byśmy polowali sami i
wiedziałem, że najpewniej zdecyduję się na właśnie taki ruch.
Byliśmy dobrze przygotowani do
samotnych wypraw, wiedziałem o tym. Ciężkie ćwiczenia, wiele wypraw i jeszcze
więcej polowań musiało w końcu przynieść efekty. Cała nasza trójka potrafiła
już polować samodzielnie na cele o dziesięć razy większe niż my sami.
Korzystaliśmy przy tym już nie tylko z naszej siły, ale również ze sprytu i
nabranego pod skrzydłami mistrza doświadczenia.
H’dlak pakował skrzynie ze
sprzętem, Inkiadhh czyścił obozowisko, a ja porządkowałem magazyn. Mistrz Tay
wybrał się na samotne polowanie i ogłosił nam, że wróci rano – do tego czasu
obóz miał być zwinięty, a my gotowi do wylotu.
- Ostatnia. – Inkiadhh postawił
obok mnie skrzynię z siatkami.
Skinąłem głową i wsunąłem
skrzynię na jej miejsce, po czym zabezpieczyłem ją pasami, by w trakcie lotu
nie przesunęła się przypadkiem. H’dlak też skończył swoje obowiązki i zajrzał
do magazynu.
- Ten sezon był paskudny –
wyznał niechętnie H’dlak. – Będziecie chcieli polować sami w kolejnym?
Skinąłem tylko głową, podnosząc
się ze swojego miejsca.
- Wolę chyba znaleźć jakąś grupę
– wyznał H’dlak. – Ink?
- Cóż, mogę zostać w tej grupie
z tobą – odparł. – Ale właściwie… wolałbym zostać w Mieście.
- Na stałe? – zdziwiłem się.
- Na stałe – potwierdził.
Zamruczałem nieco zaskoczony.
Ink właściwie nigdy nie wykazywał większego zainteresowania polowaniami, za to
często wspominał o pracy jego matki w świątyni. Nie sądziłem jednak, że
wybierze tę ścieżkę życia, z dala od chwały, której przecież pragnęli wszyscy
yautja.
- Dziwi cię to – zaśmiał się
Inkiadhh. – Jesteś Kiande, bez walki nie potrafisz żyć. Ja może znajdę inną
drogę dla siebie.
Skinąłem tylko głową, chociaż
słowa przyjaciela wydawały mi się nieodpowiednie, nienaturalne. Byłem jednak,
jak sam stwierdził Inkiadhh, Kiande i tak, jak powiedział Ink, bez walki
wydawałem się zagubiony.
- Thwei. – Inkiadhh ułożył mi
dłoń na ramieniu. – Dziękuję. Wiem, że mogłeś iść dalej o wiele wcześniej.
- O czym ty mówisz? – zapytałem
niechętnie.
Inkiadhh milczał, ale nie cofnął
dłoni.
- O co chodzi, Ink? – swoje
pytanie zadał też H’dlak.
- Po naszym pierwszym polowaniu
na Syntrze mistrz Tay rozmawiał z tobą przy ognisku – wyznał cicho Inkiadhh. –
Nie spałem wtedy, a wy nie mówiliście zbyt cicho. Zwłaszcza on.
Odetchnąłem tylko. Ta noc przy
ognisku, gdzie mistrz Tay próbował wymusić na mnie tak wiele, wydawała mi się
daleka, ale teraz, nagle wspomniana, stała się żywa niczym wczorajsze
wspomnienie.
- Jego propozycja była…
niehonorowa – odpowiedziałem.
- Jaka propozycja? – zdziwił się
H’dlak.
- Mistrz Tay zaproponował
Thweiemu, że zabierze go do innej, lepszej grupy – odpowiedział za mnie
Inkiadhh. – Thwei się nie zgodził. Został z nami.
H’dlak zerknął na mnie
zaskoczony, zaciskając mocno szczęki. W końcu jednak rozluźnił się, zaśmiał i
pokręcił głową.
- Głupiec – mruknął, siadając na
jednej ze skrzyń. – Jesteś głupcem, Thwei, wiesz o tym?
Parsknąłem tylko niechętnie.
- Tak, dziękuję – mruknąłem.
H’dlak westchnął tylko i skinął
głową.
- Ja też – odparł. – To co?
Gdzie chcesz polować z nowym sezonem?
Przetarłem szczękę palcami, ale
nie odpowiedziałem od razu. Ciągnęło mnie właściwie w jedno miejsce, ale nie
chciałem tego wypowiadać na głos, Paya!, nie chciałem tego nawet przyznawać w
myślach przed samym sobą. Wzruszyłem po chwili ramionami.
- Nie zdecydowałem jeszcze –
przyznałem szczerze, choć wymijająco. – Ink, co ty chcesz robić w Mieście
właściwie, huh?
- Zacznę od świątyni – przyznał.
– Do którejś na pewno się nadam. Myślałem też o… laboratoriach?
- Medyczne? – dopytywał H’dlak.
- Raczej… mistyczne – odparł
Inkiadhh.
- Chcesz się szkolić na
czarodzieja? – zdziwiłem się, siadając na podłodze pod regałami.
- Nie, absolutnie! – zaprzeczył
szybko Inkiadhh. – Nie mam do tego żadnych predyspozycji. Lord Ui’stbi
sprawdził to, ale… powiedział, że powinienem zostać w świątyni. Właściwie tylko
przekonał mnie do tego, że tak powinno być. Lubię polować, ale…
- Wolisz zostać tam –
dokończyłem za niego. – Tay wie?
Inkiadhh nie odpowiedział, ale
po chwili pokręcił głową. Potarłem kark palcami. Zakładałem, że nasz mistrz nie
będzie zadowolony z decyzji swojego ucznia. Oczekiwał od nas więcej, o wiele
więcej. Jego ambicja męczyła nas nie raz i nie dwa.
- To nie będzie najgorsza wieść,
jaką od nas usłyszał – zauważył radośnie H’dlak.
- Najlepsza też nie – uciąłem. –
Co jeszcze zostało do zrobienia?
- Właściwie tyle – wyznał Ink. –
Podniesiemy statek i nas nie ma.
Skinąłem głową i wygodniej
wyciągnąłem się na metalowej podłodze. Inkiadhh i H’dlak również się
rozluźnili.
- Myślicie, że jeszcze nas
gdzieś weźmie? – zapytał H’dlak.
- Myślę, że wrócimy już do domów
– odpowiedziałem. – Dawno nas tam nie było, czyż nie?
- Ano dawno – potwierdził Ink. – Nie, żebyśmy byli zbyt przyzwyczajoną do domu rasą, co nie?
Parsknąłem tylko śmiechem.
Owszem, yautja rzadko bywali w domu, ale dla mnie myśl o tym, że wrócę do Dworu
Kiande, wydawała się wyjątkowo miła.
~ * ~
Hult’ah wcale nie dziwił się
teraz, że Thwei ani razu nie zdołał tak naprawdę złapać Sir’ki. Dziewczyna była
zwinna niczym sykacze, a potrafiła wywinąć się z drogi jego ciosu jak dym,
znikając z jednej strony, a pojawiając się z drugiej. Jeśli polegało się
jedynie na brutalnej sile, ciosy uderzały w powietrze, a odpowiedź na ten błąd
była szybka i często bolesna.
Młody Kiande szybko nauczył się,
że siła nie ma żadnego znaczenia w starciu z kobietą. Coś innego za to miało –
Hult’ah zauważył, że jego cierpliwość jest w pojedynkach z Sir’ką największym atutem,
bo takowej cierpliwości kobiecie zdecydowanie brakowało.
Gdy kolejny raz po prostu
przeciągał pojedynek, obserwując kobietę i nie atakując, niecierpliwa Sir’ka
sama zaatakowała. Gdy ruszała pierwsza, był w stanie ją złapać. Jej ręka miała
sięgnąć jego serca, ale odsunął się, złapał ją za dłoń, a drugą ręką
przytrzymał jej drugie ramię przy sobie.
- No już, no już – zaśmiał się,
gdy próbowała mu się wyrwać. – Z tego nie uciekniesz, wiesz przecież.
Kobieta usłyszała go doskonale,
ale jej buntownicza natura nie pozwoliła jej tak po prostu się poddać. Próbowała,
chociaż w tym momencie siła yautja ją pokonała. Kobieta sapnęła i zwiesiła się w
ramionach Kiande, akceptując tym samym swoją przegraną.
- Jesteś niecierpliwa – zauważył
Hult’ah, a jego uścisk zelżał. – Większość yautja też jest. Wystarczy poczekać.
Pomyśleć.
Kobieta zamruczała coś niechętnie,
ale właściwie nie uciekła z lekkiego uścisku Hult’aha.
- Jeszcze raz? – zaproponował.
- Żebyś znowu gapił się we mnie nie
wiadomo ile? – prychnęła.
- Lubię się na ciebie gapić – odpowiedział
cicho.
Gdy drażnił się z nią, gdy czule
wyrażał swoje myśli i pragnienia, jego ton głosu zawsze się zmieniał. Twarde, chrapliwe
słowa przechodziły przez yautjańskie gardło i nabierały ciepła, uczuć, a to wszystko
sprawiało, że serce Sir’ki zawsze zaczynało bić mocniej i żywiej. Kochała ten ton
tak samo mocno, jak nienawidziła tego, co głos młodego Kiande z nią robił – a robił
wiele, bo oprócz żywo bijącego serca sprawiał, że robiło się niesamowicie gorąco
i pieczęć Ragty nie miała z tym nic wspólnego.
- Mieliśmy ćwiczyć – zauważyła niespokojnym
tonem, odsuwając się w końcu od Hult’aha.
Młody Kiande westchnął i przewrócił
oczyma, po czym podrzucił trzymany w rękach sztylet. Ostrze zabłysnęło w świetle
księżyca.
- Chodź – polecił. – Nie będę się
gapił. Musisz zacząć blokować te złapania, inaczej Thwei wgniecie cię w ziemię.
Kobieta prychnęła, ale posłusznie
stanęła naprzeciw Kiande, a ćwiczenia trwały do samego rana.
~ * ~
Gdy wróciłem do domu, było już ciemno,
ale zarówno w warsztatach, jak i w gabinecie ojca świeciło się światło. Odetchnąłem
i potarłem palcami kark. Czułem się zmęczony, ale jednocześnie szczęśliwy. Wróciłem
do domu.
Postanowiłem najpierw zameldować
się u ojca. W gabinecie był sam, sprawdzał mapę i wprowadzał dane na tablet. Gdy
zastukałem we framugę, odwrócił się natychmiast.
- Wróciłeś – zauważył spokojnym tonem.
- Tak – odparłem. – Mistrz Tay stwierdził,
że to koniec treningu.
- Na ten sezon, czy w ogóle? – zapytał
ojciec.
- W ogóle – odparłem.
Ojciec chwilę stał nieruchomo, ale
w końcu skinął głową, złożył tablet i zapiął go na komputerze na ramieniu.
- Chodź, zjesz coś, odpoczniesz –
zaproponował. – Twoi bracia ucieszą się, że wróciłeś.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz