Ciemne oczy obserwowały
otoczenie z uwagą. Przesuwały się po zarówno po siedzących przy długich stołach
możnych, jak i zatrzymywały się na tańczących wokoło kobietach. Wszystko to
było ciekawe, ale koniec końców wzrok Imperatora raz po raz lądował na scenie,
na siedzącej tam kobiecie, która swoim słodkim śpiewem umilała czas wszystkim
biesiadującym.
- Widzę to.
Azir spiął się momentalnie, w
tym samym momencie odwracając swój wzrok na coś, co uważał za neutralne. Stojący za nim Nasus zaśmiał się, a ten wesoły charkot wydawał się
Azirowi wyjątkowo drwiący. Nie podobał mu się, nawet jeśli Imperator wiedział,
że wyniesiony kustosz jest mu życzliwy.
- Nie mam pojęcia, o co ci
chodzi, Nasusie – mruknął niechętnie Imperator.
- Myślę, że dobrze wiesz, panie
– zaprzeczył Nasus. – Znam ci od kołyski, a to ponad trzy tysiące lat. Pamiętasz,
że jesteś Imperatorem, nie? Wystarczy, że wezwiesz ją do siebie.
Azir westchnął tylko i oparł się
o swój tron. Kamienne siedzisko pokryte było złotem i drewnem, a dodatkowo
ułożono na nim miękkie poduszki i kolorowe materiały. Jastrzębi Imperator
jednak nie czuł się tu wygodnie. Brakowało mu stojącego zawsze u jego boku
przyjaciela, brakowało mu też ludzkiej formy, ale przede wszystkim brakowało mu
dawnej pewności siebie.
- Jak idą twoje poszukiwania,
Nasusie? – zapytał, chcąc oderwać swoje myśli od tego, co już nigdy nie
powróci. – Czy są jakieś postępy?
- Nie – zaprzeczył. – Trzy
tysiące lat to szmat czasu. Grobowiec nadal tam jest, jednak nie potrafię go
odnaleźć.
- Jeśli potrzebujesz więcej
ludzi…
- Mógłbym przekopać całą
pustynię, a nadal pewnie bym go nie odnalazł – westchnął Nasus. – Potrzebujemy
pomocy, panie, jeśli naprawdę chcemy się z tym uporać.
Azir skinął głową i odetchnął.
Otoczone metalem palce zastukały w jego złocisty hełm. To, że musiał się
ukrywać za tą zbroją, to, że czuł, że musi się ukrywać, również mu ciążyło.
- Gdzie mamy szukać tej pomocy
według ciebie? – zapytał.
Nasus nie odpowiedział od razu,
ale jego milczenie nie było zwyczajne. Azir uniósł swoją głowę i zerknął na
niego. Kustosz miał niepewną minę i ewidentnie wahał się, czy powiedzieć
swojemu władcy o tym, co odkrył.
- O co chodzi? – Azir wydawał
się zniecierpliwiony.
- Pamiętasz oazy na zachodzie?
Na południe od Nerimazeth? – Nasus ostrożnie dobierał swoje słowa. – Stał tam
dom. Duży dom, w którym mieszkała rodzina.
- Pamiętam. – Azir skinął głową.
– Czy oni nadal…
- Nie – zaprzeczył szybko Nasus.
– Ale mieszka tam ktoś inny, ktoś równie… zdolny i obrotny.
Azir zmrużył tylko oczy.
Doskonale pamiętał, kto wybudował swój dom przy oazach na zachodzie, sam wydał
na to w końcu pozwolenie. Z usług tej dziwnej, przeklętej rodziny korzystał
zawsze wtedy, gdy inne środki zawiodły. Jeśli ktoś zamieszkał tam teraz i jeśli
Nasus mówił, że mogliby być pomocą…
- Skontaktuj się z nimi jak
najszybciej – polecił Imperator. – Przyprowadź ich tu. Sam zdecyduję, czy
powierzymy im to zadanie.
Nasus skinął głową.
- Jak sobie życzysz –
potwierdził z lekkim ukłonem. – Wydajesz się zmęczony, panie. Może czas
odpocząć? Uczta co prawda się zaczęła, ale jak oboje pamiętamy, jesteś
Imperatorem, nie musisz brać w nich udziału.
Azir parsknął tylko ze śmiechem.
- Czy odbudowano już całe
ogrody? – zapytał, a jego spojrzenie po raz kolejny tego dnia pomknęło ku
postaci śpiewaczki.
- W większości – odparł Nasus. –
Rośliny są jeszcze młode, ale ogród jest gotowy, jeśli masz ochotę na spacer
albo na prywatny koncert, panie.
Imperator westchnął tylko z
cichym jękiem, co Nasus skwitował śmiechem.
- Idź ty może do tych swoich
ksiąg, co? – mruknął niechętnie Imperator, wstając z tronu. – Poszukaj czegoś,
zajmij się czymś, odczep się ode mnie?
- Jak sobie życzysz, panie. –
Nasus skłonił się przed Azirem i skierował się do biblioteki.
Sam Imperator odetchnął, rzucił
ostatnie, tęskne spojrzenie ku śpiewaczce i skierował się ku ogrodom.
~ * ~
Talon nie wydawał się zbyt
przekonany co do nowego lokum, a obecność Zeda wcale nie pomagała mu w
oswojeniu się z domem. Również Zed był pełen niechęci wobec nożownika.
Mężczyźni wymijali się w milczeniu, rzucając ku sobie przeciągłe spojrzenia.
Za’ przyglądała im się z kuchni
lub z ogrodu. Nigdy nie reagowała ani na ich milczenie, ani na ich krzywe miny.
Nie musiała. Wiedziała, że gdy zburzone zostaną pierwsze mury, niechęć zniknie,
a to, co powstanie potem, będzie w stanie zmieniać świat.
Talon zajął jeden z pokojów na
piętrze. Okna pomieszczenia wychodziły na plac przed domem, były też
umieszczone tuż nad dachem, który znajdował się nad głównym wejściem do
budynku. Za’ wiedziała, że Talon nie zawsze korzystał z drzwi – słyszała, jak
przemykał się dachami, w nocy szukając ukojenia i odpowiedzi na dręczące go
pytania.
Zed z kolei znalazł sobie
miejsce w starej kaplicy Legiona. Ołtarza dawno już tam nie było, tak samo
zresztą, jak darów – pięknych skór i wypełnionych owocami kamiennych mis. Stał
tam jednak wciąż żeliwny kotlarz oraz kamienne, ciężkie ławy pod ścianą. Za’
nie oponowała, gdy Zed wybrał sobie akurat to pomieszczenie. Wątpiła też, by
Legion miał coś przeciwko.
- Nudzę się.
Za’ uśmiechnęła się tylko ciepło
do Talona i ułożyła ostatnie zioła w wiklinowym koszyku.
- Zaskoczyłoby mnie to, gdybyś
nie powtarzał tego codziennie – odparła. – Możesz zawsze iść na spacer,
kochanie.
- Na pustynię? – Talon założył
ręce na pierś i skrzywił się mocno. – Jest środek dnia! Zdechnę tam, nim znajdę
coś ciekawego.
- To jeszcze nie jest pustynia,
Talon – zaśmiała się Za’. – Oazy są rozrzucone częściej, niż byś przypuszczał.
Jeśli chcesz, mogę się wybrać z tobą.
Nożownik prychnął tylko, ale w
końcu skinął głową. Miał dość siedzenia w miejscu, spacer wydawał się zatem o
wiele lepszą opcją.
Za’ podniosła się, otrzepała się
nieco z ziemi i ruszyła do wyjścia. Dom był duży, główny budynek miał dwa
piętra i cztery place – po południowej, wschodniej, południowo-wschodniej i
zachodniej stronie. Każdy z placów oddzielony był od reszty murami i kamiennymi
bramami. Żeby wyjść z całego kompleksu budynków, dwójka musiała skorzystać z
jednej bramy, południowej lub wschodniej.
Uzdrowicielka skierowała się na
wschód. Talon ruszył za nią, chociaż wciąż wydawał się zniechęcony
bezczynnością i nudą.
Pustynia była ogromna i Talon
nie widział końca tego morza złotego piasku. Czasami wydawało mu się, że widzi
coś w oddali, ale gdy zamrugał nieco oczyma, postaci i miasta znikały. Nie
podobało mu się to, ta iluzja, fatamorgana, której doświadczał nawet wtedy, gdy
nie był spragniony i nie przebywał na słońcu zbyt długo.
- Tu jest paskudnie – mruknął.
Za’ zaśmiała się tylko. Była
ubrana w swój zwykły strój, ale nie wyglądała, jakby było jej zbyt gorąco.
Talon w swoim płaszczu i kapturze zaczynał czuć się nieprzyjemnie przepocony.
- Shurima to bardzo surowy kraj
– wyznała Za’. – Mieszkałam tu długi czas z moją rodziną.
- W końcu jednak opuściliście to
miejsce – mruknął Talon.
- Niestety. – Za’ uśmiechnęła
się lekko. – Gdy Shurima upadła, pustynię ogarnęło szaleństwo. To były złe
czasy dla każdego.
- Gdy upadła Shurima? – zdziwił
się Talon. – Co ty mówisz, Za’? To było trzy tysiące lat temu.
- Naprawdę? – zaśmiała się. – To
faktycznie sporo.
- Za’, czy ty…
- Popatrz. – Kobieta przerwała
Talonowi i wskazała przed siebie. – Widzisz? Oaza. Mówiłam, że jest ich tu
więcej, niż byś myślał.
Talon skrzywił się mocno, ale
posłusznie zerknął przed siebie. Oaza była niedaleko, długa nitka wody otoczona
była roślinami. Drzewa były wysokie, Talon widział przelatujące tam ptaki.
- Co nie zmienia faktu, że jest
tu paskudnie i nudno – mruknął Talon.
Za’ zaśmiała się tylko.
- Nie martw się, niedługo znajdę
ci jakieś zajęcie, kochanie – zapewniła. – Tobie, Zedowi i tej reszcie, której
jeszcze nie poznałeś.
- Reszcie? – zdziwił się Talon.
– Za’, znowu…
- Chodź, między drzewami będzie
chłodniej.
Talon warknął tylko krótko, ale
posłusznie ruszył za kobietą. To, że właściwie nie wiedział niczego o blondynce, zaczynało go niesamowicie drażnić. Nie zmieniało to, co prawda faktu, że wciąż
nieprawdopodobnie mocno jej ufał i wciąż za nią podążał nawet wtedy, gdy nie
rozumiał niczego i nie otrzymywał odpowiedzi na ani jedno swoje pytanie.
Roślinność i obecność wody
tworzyła mikroklimat. Było tu chłodniej, chociaż Talon wciąż czuł nieznośne
gorąco. Odrzucił kaptur i rozejrzał się wokoło. Oaza wydawała się pusta,
chociaż skrzeczące ptaki zachowywały się wyjątkowo głośno.
Za’ podeszła do wody i usiadła
na brzegu. Talon po chwili podążył za jej przykładem.
- Imperator wrócił – zauważył po
chwili Talon. – Shurima powstaje na nowo.
- Owszem – potwierdziła Za’. –
Azir był dobrym władcą. Zakładam, że trzy tysiące lat w nicości wiele jednak
zmieniły. Wybiorę się do niego niedługo.
- Do Imperatora? – Talon uniósł
swoją brew do góry. – Tak po prostu pójdziesz do Imperatora?
- Tak – zaśmiała się. – Myślę,
że Azir nie odmówi mi małej pogawędki.
Talon skrzywił się lekko,
kompletnie nie rozumiejąc, co kobieta ma na myśli. Wiedział jednak, że tak
szybko się tego nie dowie i to naprawdę potrafiło go rozdrażnić.
- Jesteś szalona jak mało kto –
mruknął nożownik. – A ja nadal za tobą idę jak głupiec. Też oszalałem, prawda?
Za’ zaśmiała się tylko w
odpowiedzi. Ptaki wokoło skrzeczały radośnie i nawet gorąco przestało tak
dokuczać Talonowi.
Z głębi pustyni wiał wiatr. Za’
przymknęła oczy i odetchnęła głęboko. Wiatr szeptał pieśń o tym, jak Imperator
wrócił na swój tron, jak zebrał swoje wojsko i tych, którzy kiedyś mu służyli.
Gdyby los inaczej potraktował jej rodzinę, czy ojciec odpowiedziałby na ten
zew? Tego niestety Za’ nie wiedziała…
Wrota Grobowca Imperatorów
zostały otworzone.
Kobieta otworzyła oczy i
przechyliła głowę na bok.
- Talon – zaczęła, podnosząc się
z miejsca.
- Hm? – mruknął.
- Wróć do domu, proszę –
poleciła. – Powiedz Zedowi, żeby nigdzie dziś już nie wychodził. Ty też zostań
za murami.
- Co? – Talon zrobił głupią
minę. – O co chodzi?
- Wydaje mi się, że wrota
Grobowca Imperatorów zostały otworzone – wyznała cicho kobieta. – Co oznacza,
że muszę odwiedzić Azira o wiele wcześniej, niż myślałam.
~ * ~
Wrota Grobowca Imperatorów
zostały otworzone.
W oddali widziałem to światło,
palące słońce pustyni wlewało się w tę nicość, rozświetlając nieco mrok
niebytu. Już tutaj, z tak daleka moją skórę muskał powiew suchego powietrza, a
na języku czułem smak piachu i ożywczej wody. Z charkotem podniosłem się i
zamiatając powietrze ogonem, krok po kroku skierowałem się ku wyjściu.
Wrota Grobowca Imperatorów
zostały otworzone.
Nie słyszałem Xeratha od
kilkunastu dobrych… dni? godzin? miesięcy? Nie wiedziałem. Jego głos ucichł
nagle, pamiętałem, że ucichł w pół zdania, kolejnego zdania, gdzie, na bogów!,
z racją, pełną racją wyjaśniał mi, jak Nasus okrutnie mnie opuścił.
Wrota Grobowca Imperatorów
zostały otworzone.
Potknąłem się o coś, kalecząc
stopę. Spojrzałem w dół i w słabym świetle pustynnego światła, które jakimś
cudem zdołało tutaj dotrzeć, zauważyłem swoją broń. Szerokie ostrze lśniło
delikatnie, ostre i zabójcze, jakbym wczoraj dopiero zdążył go naostrzyć przed
wielką bitwą. A może było to wczoraj? Może nie spędziłem tutaj tysiąca wieków?
Wrota Grobowca Imperatorów
zostały otworzone.
Podniosłem broń i z cichym
charkotem, warczeniem oszalałego zwierzęcia skierowałem się ku wyjściu.
Odnaleźć. Nasusa.
Zabić.
Tak… to powinien zrobić.
Odnaleźć brata i zabić go, ukarać za krzywdę, którą wycierpiał, za krzywdę,
która sprowadził na mnie Nasus. Zabić, boleśnie go zabić.
Głośny, zwierzęcy krzyk rozdarł
niebyt. Pochylił się nieco i biegiem ruszyłem ku wyjściu.
- Wydajesz się wyjątkowo zły
na kogoś.
Ten głos. Był tak spokojny, tak
czuły, tak wybitnie nie pasujący do mojego wściekłego stanu, że aż musiałem się
zatrzymać. Kobieta, do której głos należał, stała przy wyjściu, z usłużnym
uśmiechem i ogromem dobroci w ciepłych oczach.
- Jak na kogoś, kto był tu
zamknięty, wydajesz się niezbyt szczęśliwy z wyjścia – zauważyła jeszcze. –
Renekton, prawda?
- Skąd mnie znasz? – sapnąłem
niechętnie, dziwnie uspokojony tonem głosu kobiety.
- Stałeś przy Azirze, gdy ten
zdobywał pustynię – wyjaśniła.
- To było wieki temu…
- Wiem – odparła, uśmiechając
się lekko. – To było bardzo dawno temu.
- Skąd więc wiesz o tym?
Kobieta wzruszyła ramionami i
wyciągnęła z torby bukłak z wodą, po chwili podając go mnie.
- Mój ojciec mu służył –
odparła. – Azir zgodził się jednak zwolnić go ze służby.
Zmrużyłem nieco oczy i parsknąłem
nieco, odbierając bukłak z wodą. Te oczy! Znałem doskonale to spojrzenie,
pewne, miłosierne i silne.
- Wyglądasz inaczej – mruknąłem.
– Nie poznałem cię.
Kobieta uśmiechnęła się,
siadając na skruszonych wrotach. Wypiłem nieco wody, ożywczej, chłodnej wody z
cudownych oaz pustyni i przysiadłem obok kobiety.
- Ile minęło lat? – zapytałem.
- Trzy tysiące z hakiem –
odparła.
- Ile się zmieniło?
- Wiele – westchnęła. – Pierwsze
ziemie rozkwitają i przeciwstawiają się najeźdźcom, a wyspy uczonych ze wschodu
są teraz równie przeklęte, co my. Znalazłam swojego króla. Zabiłam go. Potem
zabiłam go kolejne kilkanaście razy. Umarłam i odrodziłam się. Wydaje mi się,
że czegoś szukam, ale nie do końca wiem, co to mogłoby być.
Prychnąłem tylko i pokiwałem
tylko głową.
- Gdzie jest Nasus? – warknąłem
cicho.
- Więc to o niego jesteś zły? –
zapytała czułym tonem. – Stoi przy Azirze. Imperator odbudowuje swój kraj.
Podniosłem się z pomrukiem,
jednocześnie spokojny i wściekły.
- Ren… - zaczęła cicho.
- A? – burknąłem tylko.
- Musimy pogadać.
- O czym? – zapytałem,
zatrzymując się na granicy Wrót.
- O tym, co działo się z tobą
przez trzy tysiące lat – odparła, wstając. – Zaprowadzę cię do Nasusa, ale
obiecaj, że ze mną porozmawiasz.
Zamachałem niespokojnie ogonem,
pamiętny wszystkiego, co było kiedyś i tego, jak kończyły się rozmowy z kimkolwiek
z rodziny kobiety.
- Niech będzie – warknąłem. –
Bez żadnych zabaw, jasne?
Kobieta uśmiechnęła się i
przypominając sobie ten uśmiech, wiedziałem już, że nic, absolutnie nic nie
pójdzie w tej rozmowie po mojej myśli.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz