Uczta trwała, ale Azir
wcale nie miał ochoty tam wracać. Odetchnąwszy, oparł się o balustradę,
obserwując kolorowe ryby, które pływały w dużym stawie. Widok wody uspokajał
go. Był synem pustyni, wiedział, jak woda jest cena. Gdy jej nie brakowało, czuł
ulgę.
Muzyka w sali grała dalej, ale
Azir nie słyszał już słodkiego śpiewu Słowika Pustyni – któraś inna kobieta
umilała biesiadnikom czas swoim śpiewem i żartem. Imperator jęknął tęsknie, gdy
zdał sobie sprawę, że właściwie jest w stanie tak łatwo rozpoznać głos tej
jednej kobiety.
Dawno, dawno temu miał żonę,
miał też całą masę kochanek i nałożnic. Do każdej coś czuł, przywiązanie,
pożądanie lub może nawet coś więcej. Wtedy jednak miał ludzkie ciało i zapewne
był bardziej ujmujący, niż teraz. Zdobywanie kobiet nie sprawiało mu żadnych
trudności nawet wtedy, gdy owe kobiety nie wiedziały, kim tak naprawdę jest.
Azir westchnął i ściągnął ze
swoich dłoni metalowe, złociste rękawice. Zamiast ludzkich, smukłych palców
widział teraz pokrytą ptasimi piórami szponiastą łapę. Pazury były czarne i
ostre. Tam, gdzie nie znajdowały się pióra, skóra była szorstka i wyglądała na
pokrytą łuską.
Imperator zacisnął dłoń z dziwną
złością. Tak bardzo dawno temu pragnął, być wyniesionym. Chciał tego, tej
magicznej niemal siły, tego uwielbienia, tych boskich wręcz możliwości. Czy
jeśli wiedziałby, co się z tym wiąże, pragnąłby tego tak samo?
- Panie mój? Czy wszystko w
porządku?
Gdy odwrócił się, jego serce
zadrżało niespokojnie. Słowik Pustyni stała przed nim, z czułym, zmartwionym
spojrzeniem. Była ubrana w tradycyjne, zwiewne i kolorowe stroje Shurimy. Jej
długie, pofalowane, ciemne włosy opadały na jej plecy i ramiona, a lekki wiatr
odgarniał je raz za razem z jej twarzy. Wyglądała pięknie, naprawdę pięknie i
Azir wiedział, że aktualnie żadna inna kobieta nie będzie dla niego tak urocza,
jak Słowik Pustyni.
- Tak – odpowiedział wolno,
starając się składnie wypowiadać w krótkich zdaniach. – Co tu robisz? Uczta
jest w środku.
- Właściwie… mistrz Nasus wysłał
mnie, abym dotrzymała ci towarzystwa, mój panie.
Azir odetchnął głęboko,
powstrzymując chęć wydania z siebie głośnego jęku. Nasus! Oczywiście! Nie mógł
utrzymać jęzora za zębami, nie mógł też tak po prostu odpuścić.
- To nie będzie konieczne –
wyznał Azir. – Możesz wracać do sali, jeśli tylko chcesz.
- Czy mogę… zostać tu?
Imperator zerknął krótko na
dziewczynę i po chwili skinął głową. Wbrew pozorom i swoim słowom towarzystwo
kobiety bardzo go ucieszyło, nawet jeśli tak samo mocno zmartwiło go i
zwiększyło jego niepewność.
- Jeśli taka jest twoja wola –
odpowiedział. – Czy masz ochotę na spacer? Wieczorami upały nie są tak
dotkliwe.
Isis skinęła głową. Jej
spojrzenie szybko ogarnęło Azira, opadło też na jego szponiastą dłoń, gdzie
zatrzymało się zaciekawione i nieco przerażone. Azir szybko założył rękawice i
złocisty metal ukrył jego potworne palce.
Mimo tego niewielkiego
przerażenia Isis ruszyła za nim. Szła pół kroku z tyłu, po jego lewej stronie.
Słyszał jej ciche kroki i czuł jej obecność, ale to, że zachowywała taki
dystans, naturalny dla dworskiej etykiety, nagle sprawiło, że Azir poczuł się
niepewnie. Zatrzymał się i tak samo za nim zatrzymała się kobieta.
- Czy możesz… iść ze mną? –
zapytał niepewnym tonem.
- Idę z tobą cały czas, mój
panie – zdziwiła się.
- Idziesz za mną – odpowiedział.
– Czy możesz iść ze mną, Isis?
Śpiewaczka zerknęła na niego
płochliwie. Być może byłą przerażona tą wizją, a być może uważała to za
nieodpowiednie. W ogrodach byli jednak sami, Azir wyciągnął zatem dłoń ku
kobiecie i zapytał ponownie:
- Czy możesz iść ze mną? Proszę?
Isis zerknęła na jego dłoń i
nagle Azir poczuł, że być może to za dużo, że ta prośba będzie ponad jej siły, nawet jeśli wypowiada to on, Imperator ku zwykłej śpiewaczce na jego wszelkie
zawołania i usługi. Nim jednak opuścił swoją szponiastą, otoczoną pozłacanym
metalem dłoń, Isis umieściła w niej swoją rękę.
- Oczywiście, mój panie –
potwierdziła cichym tonem. – Jeśli taka jest twoja wola.
Azir mocniej ujął palce kobiety
i poprowadził ją obok siebie. Jego wola możliwe, że sięgała dalej, ale na razie
cieszył się tym, co miał.
~ * ~
Shurima została odbudowana. Imperium powstało na nowo.
Za’ przechodziła pomiędzy tłumem lekko i szybko, jakby nigdy nie
odzwyczaiła się od przechodzenia pomiędzy żywymi. Ja nie byłem niczego taki już
pewny. Okutany w bury płaszcz parłem przez tłum niczym taran, zwracając na
siebie uwagę nie tylko nieuprzejmością, ale przede wszystkim ogromną postawą,
potężnym ostrzem na plecach oraz krokodylim pyskiem wystającym spod kaptura.
Ludzie szeptali, odsuwali się i przerażeni wytykali mnie palcami, mimowolnie
zacząłem więc powarkiwać.
- Spokojnie, Ren! – Za’ zaśmiała się lekko. – Już niedaleko.
Niedaleko. Od kilku godzin włóczyłem się po pustyni z Za’, rozmawiając z
nią, uspokajając swoją furię i gniew i wciąż, niezmiennie, pragnąc dotrzeć do
brata.
Na wspomnienie o Nasusie mimowolnie zacisnąłem pięść. Już niedaleko.
Minęliśmy początkowe ulice i weszliśmy na ogromny plac przed Pałacem.
Przy kamiennych schodach stali piaskowi żołnierze, gotowi do ataku i obrony,
gotowi na każde, nawet najmniejsze skinięcie nieobecnego Imperatora, na każdą,
nawet nikłą jego myśl. Dawno, dawno temu i ja nimi dowodziłem.
Żołnierze skrzyżowali swoje włócznie, gdy Za’ stanęła na pierwszym
stopniu schodów. Kiedyś byłoby to dla niej zniewagą, wiedziałem o tym,
widziałem to. Teraz jedynie uśmiechnęła się, odrzuciła kaptur na plecy i
zwróciła się łagodnym głosem ku strażnikom:
- Azir nas oczekuje. Możemy?
Chwila wahania była irytująca. W końcu jednak żołnierze opuścili bronie i
odsunęli się, a Za’ radośnie skierowała się ku Pałacowi. Nikt więcej nas nie
niepokoił, trafiliśmy więc do głównej sali tronowej, gdzie Azir stał przy
oknie, obserwując pustynię, a u jego stóp siedziała kobieta, śpiewając
zapomniane pieśni.
- To ty… - Imperator odwrócił się, gdy zbliżyliśmy się nieco do niego. –
I… na pustynię, Renekton?
Kobieta przerwała swój śpiew,
cichutko trwając u stóp swego Imperatora.
- Przyszliśmy do Nasusa – odpowiedziała Za’. – Właściwie on przyszedł, bo
ja mam sprawę do ciebie, Imperatorze.
Azir pokiwał tylko głową.
- Nasus jest w bibliotece – odpowiedział ostrożnie Imperator. – Jak
zawsze. Czego potrzebujesz, Za’?
- A takie tam. – Kobieta zaśmiała się. – Ren, nie stój tak, Nasus jest w
bibliotece.
Przełknąłem ślinę i pokiwałem głową, wycofując się z sali. Nie wierzyłem
zbytnio w to, że Za’ wypuściła mnie samego, uzbrojonego i wciąż niepewnego
swoich myśli do Nasusa. W progu odwróciłem się jeszcze, ale Uzdrowicielka, jak
teraz zwykli ja nazywać, rozmawiała z Azirem. Odetchnąłem i skierowałem się do
biblioteki.
Nie zmieniono Pałacu nawet o jotę. Te same ścieżki prowadziły do koszar,
do kuchni, do kwater. I tak samo, jak dawniej, przeszedłem przez ogród,
wchodząc do królestwa Nasusa – wypełnionej po brzegi biblioteki. Pachniało tu
jeszcze tynkiem i farbą, ale powoli woń ta zastępowana była przez zapach ksiąg,
papirusów i pomarańczy. Było tu cicho, wyjątkowo cicho, aż mimowolnie poczułem
się niepewny, jakby za chwilę ktoś miał mnie zaatakować. Przemknąłem się obok
regałów i w końcu ujrzałem brata.
Nasus, wyniesiony syn pustyni, trwał nad papirusami, mamrocząc do siebie,
notując i przerzucając stare księgi. Nic się nie zmieniło, wciąż trwał
pochylony nad wiedzą, której nie rozumiałem i która nie mogła przecież mnie
ocalić. Ani wtedy, ani teraz. Zacisnąłem szczękę i sięgnąłem po kosę, ale nim
nawet moje palce dotknęły broni, zawahałem się.
- Wszystko na nic – mamrotał do siebie Nasus. – Gdzie jesteś?
Odetchnąłem. Nie, jeszcze nie wie, że tu jestem. Mógłbym zaatakować,
szybko zakończyć ten jego marny żywot. Mógłbym krzyknąć, w pojedynku zyskując
jego krew. Mógłbym też… jak mówiła Za’… mógłbym…
Chwyciłem za kosę i bezszelestnie ściągnąłem ją ze swoich pleców.
- Chcę tylko, żebyś wrócił do domu, Ren…
Stukot upadającej broni musiał zwrócić jego uwagę, nie było innej
możliwości. Nasus natychmiast odwrócił się, szeroko otwartymi oczyma wpatrując
się we mnie.
A ja? Przez moment, przez dosłowną chwilę żałowałem, że odrzuciłem kosę.
Przypomniałem sobie ból i szaleństwo zamknięcia, szepczące głosy Xeratha,
Xeratha, który uświadamiał mnie, kto mnie zamknął nicości. Ale jedno spojrzenie
w oczy brata sprawiło, że wszystko, co tak długo tłumaczyła mi Za’ w czasie
naszej drogi tutaj, okazało się nie tylko logiczne, ale i prawidłowe.
To on mnie zamknął, tak. Ale to ja błagałem go o to. To było jedyne
wyjście. To on mnie zamknął, tak. I wtedy, patrząc na jego oczy, widziałem to
samo, co teraz – ból, tęsknotę i to coś, co nazwałbym nawet braterską miłością.
- R-Ren…?
Pokiwałem tylko głową, zaciskając pysk. Nie, nie potrafiłem się odezwać.
Nasus podszedł do mnie powoli i przygarnął mnie do siebie, tak cholernie mocno,
tak samo, jak wtedy, gdy okazało się, że słoneczny blask mnie nie pochłonął, że
wyniósł nas obydwu, oddając życie i siłę dla służby Shurimy.
- Szukałem cię – jęknął Nasus. – Ale Grobowiec był pusty.
- Za’ przyszła po mnie -
odpowiedziałem. – Xerath…
- Diabeł z nim! – odparł Nasus. – Nic ci nie jest?
Pokręciłem głową, nagle nie czując się jak tysiącletni Wyniesiony, ale
jakbym znów miał naście lat i po raz kolejny wrócił do domu z głupawej,
ulicznej bójki.
- Nigdy więcej nie każ mi tego robić, Ren – jęknął Nasus. – Głupiec!
Burknąłem coś cicho, niczym skarcony malec, wciąż wtulony w jego ramię. W
końcu sam objąłem jego ciało.
Zabić? Bardzo, ale to bardzo chciałem zabić brata, który mnie zdradził i
uwięził na tysiąclecia w Grobowcu. Ale takowego brata przecież nie było. Już
nie.
- Gdzie on jest?!
Odsunąłem się od Nasusa, słysząc tak dziwnie znajomy, wściekły głos.
- Nasus, gdzie on jest?!
- Tutaj, skarbie. - Mój brat uśmiechnął się tylko przepraszająco. – Neit,
naprawdę, nie musisz…
- Zamknij się! – Zza regałów wypadła najeżona jak diabli, wściekła
kobieta. – A ty! – Wskazała na mnie okutym w stal palcem. – Gdzieś ty był?!
- Neit, ja…
- Głupi! – warknęła, uderzając w mój tors.
Nie poczułem ciosu. Ta kobieta mogła byś szałem tej ziemi, ale wciąż
miała ledwo metr sześćdziesiąt wzrostu, ważyła nie więcej niż sześćdziesiąt
kilo i była wyjątkowo krucha i słaba.
- Trzy tysiące lat! – załkała dziwnie, opierając się o moje ciało. – Nie
było cię trzy tysiące lat, Ren…
Westchnąłem tylko, obejmując ją delikatnie. Neit, Strzała Furii, miała w
sobie tyle samo złości, co i innych, bardziej kobiecych uczuć.
- Już jestem, Niet – odparłem.
- Zostaw mnie tak jeszcze raz, a wyprawię tę twoją skórę na fotel,
przysięgam – mruknęła przez łzy. – Ren…
Nasus zaśmiał się cicho, wzruszając jednak ramionami, gdy spojrzałem na
niego karcąco.
- Porozmawiamy wieczorem, Ren. – Zwrócił się do mnie Nasus.
Pokiwałem tylko głową i spojrzałem na Neit, unosząc nieco jej twarz. Z
zaciskających się ze złości oczu spłynęło kilka łez. Cała ona – multum uczuć w
jednej chwili.
- Już jestem – powtórzyłem, ścierając jej zły. – I nigdzie się nie
ruszam, Neit.
Wtuliła się we mnie, mamrocząc coś niezrozumiale.
Wrota Grobowca Imperatorów zostały otworzone.
Wróciłem do domu.
~ * ~
- Co tu robisz? – Azir
przechylił głowę na bok, przyglądając się uważnie kobiecie.
- Usłyszałam, że Wrota Grobowca
Imperatorów się otworzyły – wyznała, stając przy oknie. – Renekton był tam
zamknięty z Xerathem, prawda? Znalazłam Renektona, ale Xerath…
- Nie było go tam? – Azir
odetchnął głęboko. – Trzeba go znaleźć. Jak najszybciej.
Za’ skinęła głową, wciąż
wpatrując się w złoty piasek pustyni. Zaraz jednak zaśmiała się i odwróciła
spojrzenie na Azira.
- Nie musimy go szukać, sam się
znajdzie w końcu – zauważyła. – Jednak… coś kazało mi tu przyjść. Coś oprócz
Renektona. Czy masz jakieś problemy, Imperatorze?
Azir zamiótł niespokojnie podłogę
swoim płaszczem. Rozsypane na posadzce płatki kolorowych kwiatów zaczynały
przysychać, mieszając się ze złotym piachem pustyni. Niedługo służba wymieni
kwiaty i wymiecie piach. Niedługo też ustawią stoły, nakryją je i przyniosą
jedzenie, pojawią się też tancerki i…
Imperator wstrząsnął głową na
boki. Nie, teraz naprawdę nie jest czas na te jego głupie uczucia. Renekton
wrócił, ale problem Xeratha nadal istnieje. Trzeba się tym zająć.
- Imperatorze?
- Musimy odnaleźć Xeratha – wymruczał
wbrew sobie. – Nasus mówił, że w waszym domu ktoś mieszka. Ty, prawda? Twoja
rodzina jest z tobą?
- Ojciec i matka zostali zabici
przez ludzi – odpowiedziała mu spokojnie. – Mój najstarszy brat jest przeklęty
i nie bardzo jest w stanie ruszyć się z tego miejsca, w którym aktualnie
przebywa. Bliźniacy… cóż, mam nadzieję, że przynajmniej oni byli szczęśliwi,
nim zabrał ich los.
Azir odetchnął tylko ciężko.
- Przykro mi – zauważył ciepłym
głosem. – Wasza rodzina była bardzo bliska memu sercu.
- Mój ojciec zawsze cię szanował
– wyznała Za’.
- Był dobrym żołnierzem –
potwierdził Azir, podchodząc do kobiety. – Dobrym przyjacielem.
Za’ uśmiechnęła się tylko.
- Czy przyjmujesz zlecenia? –
zapytał Imperator. – Jak twoja rodzina?
- Myślę, że moglibyśmy się zająć
twoimi problemami, Imperatorze. O ile będzie to w naszej mocy.
Azir skinął tylko głową. Do sali
wkroczyła służba, zamiatając zwiędłe kwiaty i pustynny kurz.
- Musimy odnaleźć Xeratha. –
Imperator odetchnął głęboko.
- Xerath odnajdzie się sam –
powtórzyła swoje wcześniejsze słowa. – Ale jeśli cię to uspokoi, Imperatorze,
ruszymy za nim.
- Uspokoi? – Głos Azira nie
wydawał się zadowolony. – Xerath jest szaleńcem, nie możemy tego zostawić
samemu sobie. Wasza nagroda będzie sowita, jeśli sprowadzisz mi Xeratha.
Za’ skinęła tylko głową, skłoniła
się lekko i z dziwnym uśmiechem, wyszeptała:
- Jak sobie życzysz,
Imperatorze.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz