Wieczorem orszak służby dotarł
do rozwijanego przez żołnierzy obozu. Ogromny namiot stał w samym środku i Isis
wiedziała, że właśnie tam znalazłaby Azira. Nie chciała tam jednak iść –
Imperator nie wiedział, że tutaj była i chyba lepiej było, aby tak zostało.
Mniejsze namioty rozłożono dla
żołnierzy i służby. Pochód, w którym szła Isis, rozproszył się po obawie, a
każdy zajął się jedną z prac. Słowik Pustyni nie chciała być teraz ani
niepotrzebnym ciężarem, ani nie chciała wyjść na leniwą, zajęła się zatem razem
z kilkoma kobietami przygotowywaniem posiłku dla żołnierzy, strategów i samego
Imperatora.
Nie trwało to długo – po chwili
kobiety rozdawały posiłek żołnierzom, wynosząc też na tacach większe półmiski
do dużego namiotu na środku obozu. Jedna z kobiet podała Isis właśnie taką
tacę, wypełnioną owocami i pieczywem.
- A-ale… - zaczęła Isis.
Nim jednak zdołała się
wytłumaczyć, kobieta zniknęła, a Isis pozostała z tacą. Kobieta odetchnęła i
cicho ruszyła do namiotu.
W środku panował mały
rozgardiasz. Służba ustawiała jeszcze rzeczy w jednym z kątów, gdzie znajdować
miały się kwatery Imperatora. Kilka osób zasłaniało tę część ciężkimi,
kolorowymi tkaninami. Stratedzy zebrali się przy stole, na którym rozłożono
mapy, a kilka dziewcząt układało tace na innym stole, przy którym ustawiano też
ławy, krzesła i gdzie siedziska nakrywano skórami.
Isis już od przodu namiotu
zdołała zauważyć Imperatora. W błyszczącej, złotej zbroi prezentował się jak
zwykle zachwycająco. Drżące serduszko Isis zabiło mocniej na ten widok. Tak
nieprawidłowe!, to było tak nieprawidłowe, a mimo to kobieta nie potrafiła się
temu oprzeć – szukała wzrokiem postaci Azira, licząc, że wyniosły zwróci na nią
swoją uwagę tak, jak wtedy, gdy spacerował z nią po ogrodach.
Isis odłożyła tacę na stół i
cicho cofnęła się do grupy innych służek, które rozkładały skóry na szerokich
ławach. Praca szła jej powoli, być może również przez to, że jej niespokojne
spojrzenia raz po raz sięgały ku Azirowi. Imperator stał przy stołach z mapami,
wpatrywał się w nie, przechylając głowę to w prawo, to w lewo, niczym
niespokojny, drapieżny ptak.
Skóry były rozłożone, wszystkie
tace przyniesione i spora część służby wycofała się z namiotu. Isis też chciała
wyjść, jednak to, że wciąż poszukiwała spojrzeniem Azira, w końcu musiało
przywieźć ją ku kłopotom.
Gdy jej ciało zderzyło się z
innym ciałem, kobieta natychmiast odskoczyła, szybko pochylając się w
przepraszającym geście.
- Wybacz mi, panie, ja…
- Śpiewaczka? Tutaj?
Kobieta uniosła nieco swoje
spojrzenie i przełknęła nieco ślinę, widząc jednego z wyniesionych, Renektona,
dowódcę wojsk Shurimy.
- Co tu robisz? – Renekton
parsknął nieprzyjemnie. – Nie przypominam sobie, żeby Imperator cię wzywał do
któregokolwiek orszaku.
- J-ja… - wyjęczała.
Renekton zamruczał niechętnie, a
ten charkot sprawił, że krew zmroziła się w żyłach Isis. Kobiecie nagle zrobiło
się słabo, na tyle słabo, że nagle pomyślała, że zemdleje.
- Renektonie, jak poszedł zwiad?
– Głos Azira przywrócił kobietę do przytomności.
- Ani śladu – potwierdził
Renekton. – Za to jest coś innego, co mogłoby cię zainteresować, panie.
- Coś innego? – Azir natychmiast
uniósł swoją głowę znad map.
Renekton parsknął śmiechem,
złapał lekko Isis za ramię i obrócił ją ku Azirowi.
- Coś innego – potwierdził z
krzywym, niemiłym grymasem na twarzy.
~ * ~
Wieczór był chłodny i wilgotny –
niedawno padało, z mokrych liści skapywały ogromne krople wody, uderzając o
zbierające się pod nimi kałuże z cichym, ale idealnie słyszalnym przez Shena
chlupotem. Zwykle ten naturalny rytm przyrody mu nie przeszkadzał, ale od
dłuższego czasu ninja był rozdarty i niespokojny – niewielkie krople wywoływały
dla niego huk, który powoli stawał się nie do zniesienia.
Shen odetchnął i przycisnął
palce do skroni, starając się tym samym zarówno uspokoić swoje zmysły, jak i
odciąć się od nieznośnego hałasu spadających, drobnych kropli. To, że nie
udawało mu się zrobić ani jednego, ani drugiego, jeszcze bardziej go irytowało.
- Jesteś niespokojny.
Shen uniósł swoje spojrzenie i
zerknął na niewielką postać. Kennen był jego przyjacielem już od bardzo dawna,
a jego obecność nieco ukoiła zszargane nerwy Shena.
- Coś jest nie tak – wyznał
Shen. – Gdzieś rozdarła się przestrzeń i czas. Coś zaburza rytm. Mimo tego… nie
czuję, że powinienem ingerować. Nie teraz.
Kennen zmrużył nieco oczy i
przysiadł przy mężczyźnie.
- Czułeś już kiedyś coś takiego?
– zapytał.
- Nie – odpowiedział szczerze
Shen. – Gdy coś rozdzierało tak rzeczywistość, od razu duchy wzywały mnie, bym
naprawił to, co błędne. Teraz milczą jednak. Widzę ich uśmiechy i słyszę ich
szepty. Nie chcą, bym ruszył za tym.
- Więc nie powinieneś ruszać –
zauważył Kennen. – Jeśli duchy nie wskazują ci tej drogi…
- Coś we mnie mimo wszystko chce
tam iść – wyznał mężczyzna. – Duchy też to czują. Nie zabraniają mi tego.
- Cóż, rozumiem teraz twój cały
niepokój – zaśmiał się Kennen. – Skoro ci tego nie zabraniają, możesz iść to
sprawdzić. Być może to uspokoi twój umysł.
Shen westchnął tylko. Milczał, a
Kennen znał go na tyle długo, że wiedział, iż coś jeszcze jest nie tak.
- Nie chcesz iść – zapytał.
- Nie teraz – wyznał ninja. –
Mam wiele innych zadań. Duchy milczą w tej sprawie, ale w innych są bardzo
wymagające.
Kennen skinął głową.
- Bądź ostrożny, przyjacielu –
poradził. – Niech jednak twoje ostrożne kroki nie przysłaniają ci twojego celu.
Shen zerknął zaciekawiony na
yordla, ale Serce Nawałnicy znikał, kierując się ścieżką wśród zielonej, mokrej
roślinności. Oko Zmierzchu pozostał sam, nie mniej rozdarty niż wcześniej.
~ * ~
- Co ona tu robi?! – Azir
wydawał się wyjątkowo wzburzony, spoglądał ze złością to na mnie, to na
Renektona, o wiele bardziej emocjonalnie patrząc na stojącą poza naszym
namiotem Isis. – Tu nie jest bezpiecznie!
- Przybyła tu razem z
żołnierzami i resztą dworu – odpowiedziałem spokojnie. – O ile się nie mylę,
była dość… uparta, by ją ze sobą zabrać. Może chciała uciec, a może przyszła tu
za kimś. Czy ją odesłać?
- Tak! – zawołał Azir, a potem,
gdy jego spojrzenie opadło na puste, spaczone pola widoczne przez otwartą na
oścież jedną ze ścian namiotu, mruknął jękliwie: - Nie. Bogowie…
- Jeśli mogę – zacząłem cicho. –
Potrzeba nam wojsk, lepiej nie uszczuplać przybyłej kompani. Z kolei samotna
podróż nie jest dobrym pomysłem, w tej części Wielkiej Sai robi się od Xer’Sai.
Lepiej, żeby została tutaj, z nami. Będzie bezpieczniejsza.
Renekton, który stał niedaleko,
parsknął śmiechem.
- O tak, zwłaszcza, jeśli będzie
blisko ciebie, panie, twoich piaskowych żołnierzy i twojej magii – mruknął. –
Na przykład, no nie wiem… w twojej sypialni?
Zerknąłem ostrzegawczo na
Renektona, ale Azir ewidentnie nie miał aktualnie ochoty na odpowiedź na
bezczelną zaczepkę. Krążył po namiocie w prawo i w lewo, zamiatając swoim
płaszczem szaro-złoty piasek pustyni.
- To nie powinno się było w
ogóle stać – zamruczał z niechęcią.
- Czy przydzielić ją do kwater
służby? – zapytałem.
- Nie – odpowiedział Azir. –
Przyprowadź ją tutaj. Zostanie ze mną.
Skinąłem tylko głową i wyszedłem
przed namiot, gdzie wśród kilku żołnierzy stała Słowik Pustyni. Kobieta
wyglądała na niepewną i nieco przerażoną.
- Imperator cię wzywa –
poinformowałem ją. – Chodź ze mną, Isis.
Kobieta podniosła się, zerknęła
na mnie z niemym strachem w oczach i podeszła cicho do mnie. Odsunąłem się na
bok i ręką wskazałem jej wejście do namiotu. Przemknęła się tam, a jej
spojrzenie od razu osiadło na Imperatorze.
Zerknąłem na Renektona i
skinąłem na niego głową. Mój brat prychnął, pokręcił oczyma, ale gdy zrobiłem
niezadowoloną minę, wstał i wyszedł razem ze mną z namiotu.
- Kiedyś nie był w tym wszystkim
taki beznadziejny – westchnął Renekton.
- Kiedyś nie był wyniesionym –
odpowiedziałem. – Nie był jastrzębim bogiem i miał więcej pewności siebie.
Renekton prychnął tylko. Dla
niego to, czy wyglądał jak człowiek, czy nie, nie miało większego znaczenia.
Dla mnie, po dłuższej chwili zastanowienia, też nie. Wiedziałem jednak, że
odkąd Azir wrócił, wyniesiony i zmieniony, ciężko mu było nie raz zaakceptować
nowy stan rzeczy.
- Jest Imperatorem, może mieć
wszystko – mruknął Renekton, kierując się między namiotami; ruszyłem za nim,
rozglądając się z uwagą na boki.
- Być może właśnie dlatego jest
mu tak ciężko cokolwiek zrobić – odpowiedziałem. – Nie chce jej mieć tylko
dlatego, że jest Imperatorem, Renektonie.
- Co za różnica? – mruknął
Renekton, znów przewracając oczyma.
Zaśmiałem się tylko i stanąłem
razem z nim na brzegu obozu. Pustynia za nami była złota i pełna słońca, ale
wszystko to, co znajdowało się przed nami, wydawało się ciemne, szare i
spaczone. Skały w oddali falowały i poruszały się nieprzyjemnie, a ja nie
wiedziałem, czy to kwestia tego, że jest gorąco, czy tego, że coś tam wije się
i żyje swoim paskudnym istnieniem.
- Dla niego widocznie ogromna –
zauważyłem. – Dla ciebie być może też to kiedyś będzie tak problematyczne. Nie
teraz. Ale być może niedługo.
Renekton zerknął na mnie
podejrzliwie, ale ja wpatrywałem się w spaczone pustkowia. Były szare i
niebezpieczne, a to, co wychodziło z szczelin tej ziemi było paskudne i groźne.
Dziwnie czułem jednak, że nie te istoty są teraz tutaj najgroźniejsze. Coś
jeszcze trwało w tej krainie, było stare, mądre i wyjątkowo niebezpieczne.
~ * ~
Pamiętała tę piękną krainę
jeszcze z czasów, gdy była dzieckiem – Pierwsze Ziemie były pełne magii i życia
tak samo, jak ona. Gdy jeszcze nazywali ją inaczej, gdy miała braci, ojca i
matkę, Ionia była jej ukochanym domem.
Teraz, we śnie, Za’ widziała ją
po raz kolejny. Kolorowe liście potężnych drzew, wiekowe skały o
nienaturalnych, ale pięknych barwach i magia, która przepływała przez wszystko
wokoło, która, jeśli tylko umiało się patrzeć, miała siłę, niezwykłe odcienie i
szeptała cicho pieśni o przyszłości, przeszłości i teraźniejszości.
Patrzenia w piękno tej magii
nauczyła ją matka, ale pokazywali jej to też wyjątkowi wojownicy, którzy swoimi
wypełnionymi magią oczyma wpatrywali się w gwiazdy i tam szukali spokoju i
pocieszenia. Obserwatorzy Gwiazd byli jej bliscy, chociaż tak naprawdę nie
pamiętała ich z imienia, chociaż teraz nie mogła sobie ich przypomnieć. Wzywali
ją jednak, a teraz w tym śnie ich wołanie było szczególnie dobrze słyszalne.
Gdy Za’ otworzyła oczy, magia
Ionii zniknęła, tak samo jak wypełnione mądrością spojrzenia Obserwatorów
Gwiazd. Za’ odetchnęła i z dziwnym smutkiem w sercu podniosła się. Sen był jej
miły, a jednocześnie sprawiał, że jej dusza wołała z dziwną tęsknotą za czymś,
czego chyba właściwie jeszcze nie poznała.
- Zły sen?
Za’ zerknęła na Zeda – ninja
siedział przy ognisku. Czuwał, spokojny i wyciszony. Jego Cienie przesuwały się
gdzieś za nim, posłuszne i wystraszone, a Za’ nie wiedziała do końca, czy to
wciąż przez jej obecność, czy może jednak ta przeklęta siła zaczęła słuchać
Zeda tak, jak powinna już słuchać go dawno temu.
- Nie – odpowiedziała cicho Za’.
– Bywały gorsze, Zed.
- Bywały też lepsze – odparł
ninja. – O co chodzi?
Za’ nie odpowiedziała od razu.
Nie uśmiechnęła się jednak, a jej spojrzenie utkwione było w ziemi, Zed
wiedział zatem, że kobieta nie próbowała tak, jak zwykle, po prostu uciec przed
pytaniami.
- Jesteś z Ionii – zauważyła po
dłuższej chwili, zawieszając nad ogniskiem nieduży, żelazny czajniczek
wypełniony wodą. – Należałeś do jednego z zakonów, do Cieni.
- Zakon Cienia był drugi, sam go
stworzyłem – wyznał Zed. – Wcześniej należałem do Kinkou.
- Kinkou? – Kobieta natychmiast
podniosła głowę.
Zed zmrużył nieco oczy,
zaciekawiony nagłym zainteresowaniem Uzdrowicielki.
- Nigdy o nich nie słyszałaś? –
zapytał, chociaż właściwie znał odpowiedź na to pytanie.
- Słyszałam – odpowiedziała. –
To bardzo stary zakon.
- Możliwe. – Zed wzruszył
ramionami. – Czemu pytałaś o zakony?
- Ciekawość. Kto przewodzi
Kinkou?
Zed na chwilę zawahał się, a
jego kolejne słowo było dziwnie puste w swoim wyrazie:
- Shen.
Za’ zerknęła zaciekawiona na
ninja, ale właściwie nie dopytywała o jego stan i dziwne zawahanie. Pamiętała
prośbę mężczyzny z poprzedniego wieczora i czuła, że ta historia jest mocno
powiązana z tym, czego próbuje się teraz od niego dowiedzieć.
- Ilu jest Obserwatorów Gwiazd?
– zapytała po chwili.
- Jest tylko Shen – odpowiedział
Zed.
Za’ skinęła głową i zerknęła do
wnętrza czajniczka – woda zaczęła się gotować, kobieta wrzuciła tam garść ziół
i zamknęła pokrywkę. Zed przypatrywał jej się chwilę, aż w końcu odezwał się
cichym, pełnym ostrożnych słów, głosem:
- Tylko ktoś z Kinkou wie, kim
są Obserwatorzy Gwiazd. Od kilku setek lat nie ma ich więcej, niż jeden na raz.
Za’… kiedyś będziesz musiała nam powiedzieć prawdę.
Kobieta uniosła swoje
spojrzenie, a w jej oczach Zed na chwilę zauważył ten błysk, który pokazywał
mu, że Za’ nie jest wcale usłużna, cicha i spokojna tak, jak wskazywała na to
jej ogólna postawa.
- Nigdy was nie okłamałam, Zed –
zauważyła z lekkim uśmiechem.
- Nie, nigdy nas nie okłamałaś –
potwierdził. – Nigdy też nie powiedziałaś całej prawdy. Wiesz więcej, niż byśmy
myśleli, prawda?
- To… to skomplikowane, Zed –
wyznała z westchnięciem. – Jeszcze nie jest jednak czas na to. Czy będziesz w
stanie poczekać?
Ninja skrzywił się i wyprostował
nieco.
- Nie żebym miał wybór –
mruknął. – Wspominasz jednak o rzeczach, które były wieki temu. To rodzi
pytania, Za’. Będziemy je zadawać.
- A ja nie będę was okłamywać –
odparła z uśmiechem. – Jesteś głodny?
Zed prychnął tylko, ale skinął
głową. Rozmowa, która w końcu mogła cokolwiek wyjaśnić, skończyła się, a ninja
wciąż czuł, że wie niewiele więcej, niż przedtem.
Za’ ściągnęła czajniczek z ognia
i nalała z niego nieco płynu do trzech szklanek. Naczynka uzupełniła czystą
wodą. Miejsce czajniczka zajął teraz metalowy garnek z gulaszem.
- Mówiłaś, że Azir ruszył za
nami – zauważył Zed. – Poczekamy na niego?
- Nie – zaprzeczyła. – Azir
zdoła nas dogonić, głównie dlatego, że już od kilku dni krążymy w kółko. Xerath
się przemieszcza, ale tak naprawdę nie wie ani gdzie chce iść, ani po co chce
tam iść.
- A my wiemy? – westchnął Zed.
- Xerath szuka swojego miejsca –
odpowiedziała kobieta. – Nie było go tutaj od tysiąca lat. Świat się zmienił.
On też.
Zed westchnął tylko, pocierając
kark ręką. Zapadała noc, ale nadal było nieznośnie gorąco.
- Obudź Talona, proszę. – Za’
podniosła się i otrzepała nieco z piachu. – Zjedźcie i wypijcie. Gdy wrócę,
ruszymy dalej. Nocą będzie nieco chłodniej.
- Gdy wrócisz? – zdziwił się
Zed. – Gdzie idziesz?
- Sprawdzić, gdzie jest Xerath –
odpowiedziała. – To nie zajmie długo.
Kobieta skierowała się w stronę
szarawej pustyni, a Zed mruknął coś tylko pod nosem. Po chwili on i Talon
wyjadali gulasz, a napój Za’, mimo że ciepły, okazał się wyjątkowo
orzeźwiający.
~ * ~
- Nie powinnaś wychodzić z
Pałacu – westchnął Azir. – To niebezpieczne. Tutaj… coś mogłoby ci się stać,
Isis.
Śpiewaczka spuściła swoje
spojrzenie.
- Wybacz, panie.
Azir odetchnął ciężko i wskazał
kobiecie jedno z wyścielonych skórami zwierząt krzesło. Gdy usiadła na nim, na
samym brzegu, Imperator też usiadł obok niej. Isis przestała wpatrywać się w
podłogę, tym razem jej spojrzenie osiadło na zaciskane na podołku dłonie.
- Co ci w ogóle strzeliło do
głowy?
Imperator niemal jęknął,
przyciskając palce do czoła. Pozłacane, metalowe rękawice zastukały w jego
hełm, a ten dźwięk nagle wydał się Azirowi brzydki i niepotrzebny.
- Wybacz mi moją lekkomyślną
samowolę, panie – wyszeptała Isis.
- Nie jesteś moim więźniem, Isis
– zauważył spokojnie Azir. – Jeśli chciałaś odejść z Dysku, były na to
bezpieczniejsze sposoby.
- Nie! – Kobieta momentalnie
ożywiła się, unosząc w obronnym geście swoje dłonie. – Ja nie… nie chcę
odchodzić z Dysku.
Azir oparł się ciężej o oparcie
swojego krzesła. Pamiętał słowa Nasusa. Może chciała uciec, a może przyszła tu
za kimś. Jeśli nie chciała uciekać, była tu z kimś, kto należał do orszaku. Na
tę myśl coś ścisnęło się w sercu Azira. Isis była piękna, utalentowana i
lubiana za swoją łagodność, miłe usposobienie i cudowny śpiew. Mogła zaskarbić
sobie uznanie wielu mężczyzn, zarówno wśród służby, jak i wśród wyżej
postawionych, żołnierzy, generałów, strategów, doradców. Świta Azira była
ogromna i sporo osób zabrał ze sobą w niebezpieczną podróż. Nie był w stanie od
tak odgadnąć, za kim Isis poszła.
- Dlaczego wyruszyłaś z
orszakiem? – zapytał w końcu. – Nie byłaś wezwana.
Kobieta spięła się, ale nie to
było ważne dla Azira – Imperator zauważył coś jeszcze, ten lekki rumieniec na
jej policzkach i niepewność w jej oczach.
Głupiec. Tysiącletni głupiec.
Myślałeś, że jej śpiew należy do ciebie, że ten głos był tu, by cię koić. Z
jednej strony serce Azira wypełnił smutek i żal, a z drugiej wściekłość i
rozgoryczenie. Nie chciał absolutnie ukazać któregokolwiek z tych uczuć młodej
śpiewaczce.
- Nie musisz się bać, Isis –
zauważył. – Jeśli nie chodziło o ucieczkę, to o kogo? Dla kogo tu jesteś?
W oczach Isis pojawiła się obawa
i Azir wiedział już, że trafił w punkt. Przyszła tu za kimś, wyruszyła w
niebezpieczną podróż po pełnej potworów pustyni i nawet była w stanie ściągnąć
na siebie gniew samego Imperatora. Azir odetchnął, podniósł się z miejsca i
wskazał ręką na jedną część swojego namiotu, gdzie za grubymi kotarami
znajdowało się łóżko, zaścielone miękkimi tkaninami skórami zwierząt.
- Odpocznij, Isis – polecił. – Jeśli
będziesz chciała wyjść z namiotu, nikt też nie będzie cię zatrzymywał.
Nim Isis zareagowała, Azir
wyszedł, a zarówno serce młodej śpiewaczki, jak i Imperatora było ciężkie od
smutku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz