Złoty piasek, w który zbyt długo wsiąkała czerwona krew

 


Za’ nazywana była też Szarą i Uzdrowicielką – drugie miano zdobyła, gdy z czułością nas opatrywała, a pierwsze, gdy jej szare oczy wpatrywały się w nas z troską. Teraz jednak widziałem idealnie, że tęczówki nie były szare, a Uzdrowicielka miała w sobie więcej niszczycielskiej siły, niż czułości.

Nie wiem, czy mnie nie zauważyła, czy może pozwoliła mi po prostu obejrzeć siebie taką, jaką była również i w tym wydaniu. Zamiast szarych oczu w pustynię wpatrywały się czerwone tęczówki otoczone czarną skórą, która wydawała się twarda niczym łuska. Sięgała przez twarz kobiety, po jej szyję, a dalej zapewne pod ubranie, ale nie byłem w stanie dostrzec, czy pokryła już całe ciało kobiety – ramiona Za’ były osłonięte, tak samo zresztą, jak reszta jej ciała.

W końcu kobieta odetchnęła, zamrugała kilka razy, a czerwień jej tęczówek zniknęła, tak samo jak ta dziwna, ciemna, żywa zbroja. Po chwili czuły uśmiech Uzdrowicielki ogarnął mnie całego, a ja poczułem, że wszystko, niezależnie, czy teraz, czy w przyszłości, będzie po prostu w porządku.

- Czy Talon już wstał? Zjedliście?

- Tak – odpowiedziałem, zakładając ręce na pierś. – Twoje oczy…

- Zed – zaczęła ostrzegawczym tonem.

Przewróciłem tylko oczyma.

- Obóz też jest spakowany – zauważyłem. – Gdzie idziemy?

- Na północ – poinformowała, pokazując dokładny kierunek ręką. – Musimy trochę odbić z trasy, aby znaleźć Azira. Jego obóz znajduje się niedaleko.

- Nie szukamy Xeratha?

- Poszukamy go razem z Azirem – odpowiedziała. – Chcę też porozmawiać z Imperatorem raz jeszcze. Możliwe, że jeśli tego nie zrobię, będzie logicznie głupi i wszystko skończy się nie tak, jak trzeba.

Zmarszczyłem tylko brwi.

- Jak ma się to niby skończyć?

Za’ zerknęła na mnie i uśmiechnęła się, tak czule i radośnie, że poczułem się niesamowicie dobrze i bezpiecznie. Jej kolejne słowa też były pełne ciepła i nawet jeśli były po prostu całkowicie banalne, uwierzyłem jej w każdym calu:

- Szczęśliwe.

 

~ * ~

 

Isis nie ośmieliła się spać na łóżku, które było przygotowane dla Imperatora, mimo że Azir sam wskazał jej to miejsce do snu. Po tym, jak Imperator wyszedł z namiotu, poczuła się wyjątkowo osamotniona. Nie wiedziała też za bardzo, co miałaby ze sobą zrobić.

Czuła, że Azir jest na nią zły. Młoda śpiewaczka nie wiedziała, czy tak naprawdę to przez jej lekkomyślną samowolę, przez jej milczenie, czy przez to, że nie chciała powiedzieć prawdy. Tak naprawdę Isis nie wiedziała teraz o niczym.

Kobieta odetchnęła i zerknęła na wyjście z namiotu – nie było zasłonięte, nie stała też tam straż. Kobieta bała się jednak wychodzić. Nie chciała sprzeciwiać się więcej Imperatorowi, nie chciała jednak być też ciężarem.

Siedząc tak na bogato zdobionym krześle, marzyła o tym, by ktoś, ktokolwiek, zmienił nieco jej los, by znów czuła się szczęśliwa i potrzebna swemu władcy.

 

~ * ~

 

- Pośpieszmy się – ponagliła Za’. – Jeszcze tylko trochę.

Talon fuknął niezadowolony przez nos, a ja otarłem pot z czoła. Był późny wieczór, ale Za’ nagle nadała nam szybkie tempo marszu, które właściwie w pewnym momencie zamieniło się w jednostajny bieg. Po samej kobiecie nie widziałem większego zmęczenia, przez co moje wydawało się tym bardziej uciążliwe.

- To niedaleko – zauważyła, ukazując nam w oddali małe, majaczące w ciemności światła i białe namioty, których, jak zauważyłem, było całkiem sporo.

Odetchnąłem i zerknąłem na Talona, a nożownik syknął coś nieładnego pod nosem i skierował się dalej za kobietą. Po kilkunastu minutach biegu wylądowaliśmy na granicy obozowiska, a Za’ dopiero wtedy zatrzymała się.

- Azir – zaanonsowała nieco zdyszana, stając przed jednym ze strażników. – Gdzie go znajdę?

Żołnierz nie wydawał się ani przychylny, ani miły, ale milcząco wskazał nam wnętrze obozu. Za’ ruszyła tam bez słowa, a my, chcąc nie chcąc, podążyliśmy za nią.

- Azir!

Krzyk kobiety zwrócił uwagę Imperatora. Azira tak naprawdę widziałam pierwszy raz w życiu. Jego zbroja lśniła blaskiem ognisk, ale jego postawa i spojrzenie miały w sobie coś smutnego, beznadziejnego. Nie do końca tak wyobrażałem sobie władcę pustynnego kraju.

- Odnalazłaś go? – Imperator odwrócił się ku nam. – Gdzie jest Xerath?

- Xerath krąży pół dnia drogi stąd wokół jednej z gór – poinformowała. – Sięgniemy go jutro. To nie jest teraz ważne.

- Nie jest ważne? – Głos Azira stał się głośniejszy, ale też pełen złości. – Wysłałem cię za nim!

- Odnalazłam go – zapewniła spokojnie. – Przyprowadzę ci go jutro. Rodzina mojego ojca nigdy cię nie zawiodła, Imperatorze, z moją rodziną nie będzie inaczej.

Azir uniósł głowę, ale nie odezwał się więcej. Widać było, że jest wściekły, ale jego złość podszyta była czymś jeszcze, widziałem w jego oczach smutek i rozgoryczenie. Ta złość nie wynikała z braku Xeratha – coś innego stało się wcześniej.

- Dlaczego tu jesteś? – zapytała cicho Za’.

- Nie przyprowadziłaś go – wyznał. – Sam ruszyłem za Xerathem.

- Nie – odpowiedziała. – Dlaczego jesteś tutaj? Twoje serce woła i łaknie, a ty głodzisz je w milczeniu. Dlaczego tu stoisz?

Azir niemal cofnął się o krok, słysząc słowa, których właściwie kompletnie nie rozumiałem. Wiedziałem jednak, że rozumie je Za’ i rozumie je Imperator i to właśnie z powodu tych słów i sytuacji, którą rozumieli tylko oni, biegliśmy przez pustynię jak na złamanie karku.

- Nie wiem o czym ty…

- Możesz okłamywać siebie, ale nie mnie – zauważyła twardym tonem Za’. – Talon, Zed, odpocznijcie. Przy namiotach służby powinna być woda i miejsce do snu.

Nie miałem zamiaru się kłócić i zapewne tego samego zamiaru nie miał Talon, gdyż pierwszy skierował się na drogę między namiotami. Nim ruszyłem za nim, obejrzałem się za siebie – Za’ rozmawiała z Azirem, a z każdym słowem jego postawa wydawała się coraz bardziej uległa.

 

~ * ~

 

- Nająłem cię, abyś znalazła Xeratha. – Azir wyprostował się, chociaż jego spojrzenie było niepewne. – A ty bredzisz o…

Za’ założyła ręce na pierś, a coś w jej spojrzeniu błysnęło niebezpieczeństwem, które Azir znał – widział już takie oczy, widział tysiące takich oczu, które we wściekłości zwracało się przeciw niemu. Te oczy były pełne pradawnej wiedzy i złości, której jednak, tym razem, nie wymierzono w niego.

- Zanim zostałeś Wyniesionym, wszystko przychodziło ci tak łatwo – wyznała Za’. – Patrzyłam, jak rządziłeś pustynią, jak lud przekonywał się do władzy, którą przez tyle wieków nienawidził. Mogłeś tak wiele. Dlaczego teraz rezygnujesz z prostych rzeczy, Imperatorze?

- Niektóre rzeczy nie są już nam przeznaczone – odpowiedział po chwili milczenia Azir.

- A niektórych odmawiamy sobie sami – zauważyła. – Tułamy się zbyt długo po tej ziemi, Imperatorze, żeby nie chcieć rozumieć aż tak prostych rzeczy.

Za’ opuściła ręce i skierowała się pomiędzy namiotami tam, gdzie zniknął też Talon i Zed. Azir został sam, na granicy obozu, po jednej stronie mając bezkresną pustynię, a po drugiej coś, czego właściwie pragnął.

Dlaczego tu jesteś?

Azir odetchnął, zacisnął palce i powoli, krok za krokiem, skierował się do swojego namiotu, a z każdym krokiem był coraz pewniejszy i coraz bardziej zagubiony.

 

~ * ~

 

- Shen? Co ty tu robisz?

Yevnai nie wyglądała na zadowoloną i Shen widział to idealnie - jej wykrzywione usta i zmarszczone brwi nie ujmowały niczego z piękna kobiety, chociaż sprawiały, że piękno to stawało się dziwnie niepokojące. Shenowi przez umysł przebiegła jednak myśl, że Yevnai, może pierwszy raz w życiu, wydaje mu się nieprzyjemna.

- Sprawdzam, czy wszystko u ciebie w porządku - odpowiedział jej ze spokojem.

- Niebywałe! - zakrzyknęła, rozkładając ręce na boki.

Shen zmarszczył brwi i ściągnął ze swojej twarzy maskę. Miał spokojny wyraz twarzy, który działam na Yevnai niczym płachta na byka - wściekłość rosła w oczach kobiety z każdą chwilą coraz bardziej, a Shen nie miał zielonego pojęcia, dlaczego.

Dwójka stała w ogrodzie w domu Yevnai. Potężne założenie otoczone było wysokim, kamiennym murem. Podwórko, na którym pojawił się Shen, należało właściwie tylko do Yevnai, tutaj kobieta często go gościła, tutaj też spędzali czas jej synowie, trenując i odpoczywając. Shen nie widział nigdzie synów Yevnai, ale zauważył stojącego w cieniu budynku strażnika. Vastjański żołnierz był na wpół ochroniarzem, na wpół niewolnikiem i Shen wiedział, że nie tylko na tym kończy się jego rola w życiu Yevnai, ale właściwie nie chciał o tym myśleć - świadomość tego sprawiała, że coś w środku niego zaburzało jego spokój i równowagę.

- Byłeś mi potrzebny tydzień temu, nie dziś! - warknęła kobieta.

Shen odetchnął. Starał się zachowywać spokój, ale Yevnai nie raz i nie dwa wyprowadziła go już z równowagi. Mimo wszystko zapytał spokojnie:

- Co się stało?

- Jechaliśmy do Wech'le - prychnęła kobieta. - Noxiańscy dezerterzy zrobili zasadzkę na nasz powóz.

- Nic ci nie jest? - zapytał od razu Shen, a nie widząc nigdzie synów kobiety, dodał: - Twoim synom?

- Nie dzięki tobie - odparła niezadowolona Yevnai.

Nie zaprosiła go ani na taras, ani tym bardziej do wnętrza domu. Nie zdarzało się to za często, właściwie odkąd odwiedził ją co jakiś czas, nie zdarzyło się to jeszcze nigdy. Shen przymknął oczy i po chwili je otworzył, a jego głos, pomimo całej irytacji i wściekłości Yevnai, był wyjątkowo spokojny.

- Nie jestem twoim mężem, nie ja mam zatem dbać o wasze bezpieczeństwo, Yevnai - zauważył. - Twoje zarzuty są bezzasadne.

Kobieta znów wykrzywiła wargi, a im mocniej to robiła, tym bardziej Shenowi wydawała się nieprzyjemna. Była piękna, ale piękno było drapieżne. Gdy patrzył na nią, nic nie drgnęło w nim samym - jego serce już dawno przestało wołać ku kobiecie tęsknie i czule.

Coś w środku Shena zmroziło się mocno. Jego serce wołało za czymś innym, czyż nie? Shen przypomniał sobie gdzieś rozdzierające się światy, zaburzenie w czasie i przestrzeni, które powinien usunąć, a co do którego duchy milczały. Czuł, że jego serce chce tam się dostać, że chce być przy tym, co chwiało jego równowagą i to sprawiało, że Shen czuł się jeszcze bardziej niepewny.

Czy dlatego nie usłyszał Yevnai? Wołała go, na pewno wołała go w myślach, gdy przerażona próbowała bronić siebie i synów przed dezerterami. Nie usłyszał jej wtedy, a przecież wcześniej bez problemu rozpoznawał wśród szeptów wszechświata jej głos.

Co się zmieniło?

- W końcu przestało ci zależeć?

Głos Yevnai otrząsnął Shena z zamyślenia. Jej pytanie, pełne wyrzutu i zimna, wgryzło się w jego serce i duszę, kąsając nieprzyjemnie. Nie chciał na nie odpowiadać.

- Gdyby przestało, nie byłbym tutaj teraz, Yevnai - spróbował mimo wszystko się usprawiedliwić.

- Powinieneś być wtedy! - krzyknęła.

Krzyk Yevnai nie zrobił na nim większego wrażenia, ale rozmowa przestała mu się dawno podobać. Wyrzuty kobiety wydawały się mu bezzasadne, a jej złość - niepotrzebna.

- Jest ktoś inny? - zapytała. - W końcu?

Inny? Shen zamrugał oczyma, nie bardzo rozumiejąc, o co chodzi. Nie było nikogo innego. Jego serce przecież... Shen zamarł. Jego serce wołało tęsknie ku rozdzierającym się światom. Ku spaczeniu, ku tej bluźnierczej sile, która wydarła się nie wiedzieć skąd i nie wiedzieć po co na ten świat.

- Gdy byliśmy zaręczeni, obiecałeś mnie chronić. Do niedawna wciąż to robiłeś - zauważyła z sykiem Yevnai. - Zmieniło się to, komu zatem obiecałeś to samo, Shen?

- Nie ma nikogo, Yevnai - odpowiedział spokojnie. - Jak również uważam, że nie jest to coś, o co możesz mi robić sceny zazdrości.

- Nie robię ci scen zazdrości! - zakrzyknęła, odwracając się od niego.

Oddychała niespokojnie, a grymas złości wciąż trwał na jej twarzy. Jej ręce drżały, a palce zaciskały się w pięści. Była wściekła i nie chciała nawet tego ukrywać, nawet jeśli większość uważała ją za osobę opanowaną i stateczną. Shen wiedział, ile emocji kryje w sobie kobieta i wiedział również to, że jest jednym z tych, przed którymi Yevnai nie ukrywała swoich uczuć - przynajmniej nie swojej złości. Stał więc spokojnie, wpatrując się w nią z uwagą.

- Ta twoja beznamiętność! - warknęła, celując w niego palcem. - To dlatego, gdy byliśmy młodsi, ja...

Urwała nagle, zaraz się prostując. W jej oczach zalśniła na krótką chwilę niepewność, a Shenowi przypomniało się wiele rzeczy, które właściwie, mimo upływu czasu, wciąż paliły gdzieś niespokojnym płomieniem.

- Dokończ - polecił.

Jego głos był spokojny, ale dziwnie zimny. Przeraził ją i to na tyle mocno, że cofnęła się o krok, mimo że Shen nie wykonał najmniejszego ruchu w jej stronę.

- Dlatego poszłaś za Usanem, tak? - ciągnął cichym, zimnym tonem. - Mimo że byłaś mi obiecana.

Yevnai znów wykrzywiła wargi, ale tym razem gest był mniej buntowniczy. W jej oczach widać było zarówno niepewność, jak i strach. Spokojny, ale zimny Shen wydawał się jej obcy i wyjątkowo groźny. Shen z kolei odetchnął i przymknął oczy.

- Twój ojciec nie naciskał na zerwanie zaręczyn. Ja naciskałem - wyznał, po chwili otwierając oczy. - Byłaś z Usanem, będąc też ze mną. Nie byłem ślepy, Yevnai, byłem po prostu cierpliwy.

- Byłeś zimny, nieczuły! - broniła się podniesionym głosem.

- Więc powinnaś mi to powiedzieć. - Po raz pierwszy w czasie całej rozmowy Shen podniósł głos. - Nie powiedziałaś. Gdybym to usłyszał, zerwałbym zaręczyny, a wtedy zostałabyś z niczym.

- Nic o mnie nie wiesz - wysyczała.

- Nie muszę. Widziałem wystarczająco wiele. Widzę nadal.

Yevnai nie odpowiedziała, ale głos Shena, nawet jeśli cichszy, wywoływał u niej nieprzyjemne dreszcze. Rozmowa stała się paskudnie napięta, na tyle nieprzyjemna, że z cienia wyłonił się ochroniarz kobiety. Shen rzucił mu tylko krótkie, ostrzegawcze spojrzenie. Obaj wiedzieli, jak zakończyłby się pojedynek i obaj wiedzieli też to, że walka byłaby kompletnie niepotrzebna.

- Usan został wybrany przez ojca, nie ja - dodał jeszcze Shen, prostując się i zakładając swoją maskę na twarz. - Gdybyś się przyznała, być może by został.

- Milcz - warknęła.

- Nasze decyzje zawsze nas prześladują - zauważył Shen, ściągając z pleców swoje niewidoczne dla postronnych duchowe ostrze. - Nie uciekniesz od nich, Yevnai, ani chowając się za murami pałaców, ani szukając pocieszenia w ramionach niewolników.

- Wyjdź! - zakrzyknęła z dziwną rozpaczą.

Shen okręcił miecz wokół ręki i rozciął nim czas i przestrzeń przed sobą. Wydawał się spokojny, ale jego serce pokrywała złość, niepotrzebny nikomu żal i rozgoryczenie. Gdy ninja zniknął w fioletowym blasku, Yevnai upadła na kolana, zaszlochała rozpaczliwie i nawet czułe słowa jej vastiańskiego kochanka nie zdołały jej uspokoić.

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz