Shurimo! Twój Imperator powrócił!

 


Obóz był już zwinięty i pierwsze karawany wracały do Słonecznego Dysku. Mimo namowy Renektona i Nasusa, nie wyruszyłem z nimi, nie od razu. Wpatrywałem się w pustynię, szarą, spaczoną pustynię, którą pozostawiła po sobie Icathia. Popełniłem tak wiele błędów i wiele wciąż jeszcze nie było naprawionych. Co do niektórych nie wiedziałem nawet, czy zdołam je w ogóle jakkolwiek naprawić.

Zerknąłem w bok, gdzie ostatnia karawana ze służbą i sprzętem ruszała właśnie w stronę domu. W tej karawanie znalazła się też Isis. Pochód otwierał Nasus, a zamykał Renekton. Obaj byli niezadowoleni z takiego obrotu sprawy. Nie chcieli bym wyruszał jako ostatni, sam. Uspokoili się i zgodzili się na to wszystko tylko dlatego, że Za’ pojawiła się ze swoim czułym uśmiechem, spokojem i logicznym rozumowaniem.

- Nie wysłałeś wszystkich do domu dlatego, że chcesz sam ruszyć za Xerathem, prawda, Imperatorze?

- Nie – odpowiedziałem, nie odwracając się nawet ku uzdrowicielce. – Potrzebuję jednak chwilę… odpocząć. Zostać sam.

Kobieta skinęła głową i zniknęła tak cicho, że przez chwilę nawet nie byłem pewny, czy faktycznie odeszła. Zerknąłem w bok, ale nie, nie było jej. Stała dalej, wraz ze swoim małym wojskiem. To było jedynie dwóch mężczyzn, dwóch bardzo skłóconych ze sobą mężczyzn, wiedziałem jednak, że wcześniej i później będą ich miliony i będą wołać jednym, tym samym głosem przeciw temu, co nastanie.

Odetchnąłem ciężko i przyłożyłem palce do skroni. Ja też tam stałem, widziałem to. Stałem wśród tego miliona, wołając tym samym głosem, co reszta, powtarzając słowa za Za’. Obok mnie stał Xerath.

Tak bardzo chciałem tego i tak mocno mnie to odrzucało. Gnieżdżąca się gdzieś w głębi serca złość wciąż dawała o sobie znać. Rozgoryczenie i poczucie zdrady wcale nie zniknęło – rozpaliło się tylko na nowo i wcale nie chciało przestać płonąć.

Nawet wtedy, gdy rozmawialiśmy, gdy widziałem go spaczonego, gdy mi pomógł, gdy odchodził… w żadnym z tych momentów złość nie przestawała mnie palić. Równie mocno dawała o sobie znać tęsknota za tym, co było kiedyś, było mi miłe i było tak zwyczajnie proste.

Odetchnąłem i jeszcze raz spojrzałem na karawanę. Gdzieś w niej, wśród eskorty i wygód, znajdowała się Isis. Powierzyłem ją opiece Nasusowi i wiedziałem, że kustosz nie pokpi tego zadania – nie śmiałby mi się sprzeciwić, nawet jeśli uważał moje rozkazy za niepotrzebne.

Kobieta była mi droga i tak naprawdę ani nie opłacało się, ani właściwie nie dało się tego już ukrywać – wiedzieli o tym Nasus, Renekton i Za’. Nawet jeśli wciąż nie wiedziałem, dlaczego ruszyła na pustynię, nawet jeśli nie miałem pojęcia, dla kogo to zrobiła, chciałem zadbać o nią tak dobrze, jak tylko byłem w stanie. W innym wypadku moje serce po prostu pękało na pół.

Westchnąłem ciężko. Myślenie o Isis, wspominanie Xeratha, pamięć o tym, co było i co zrobiłem źle – wszystko to uderzało we mnie coraz bardziej. Zastanawiałem się, czy aby na pewno dobrym było to, że wróciłem. Byłem Ukochanym Matki Pustyni, ale czy na pewno zasługiwałem na to miano? Z każdym dniem czułem się bowiem coraz ciężej ze wszystkim, co mnie spotykało.

Z całego obozu, który rozbiliśmy na granicy Shurimy i dawnych ziem Icathii zostały tylko dwa namioty – mój i ten należący do Za’ i jej kompanów. Przed namiotami trójka rozpaliła ogień. Poczułem zapach ziołowej herbaty i przypomniałem sobie, jak dokładnie ten napój wykradaliśmy razem z Xerathem na targu. Było mnie stać na o wiele lepszej jakości zioła, ale pamiętałem, że ta nuta niebezpieczeństwa sprawiała, że tak świetnie się wtedy bawiliśmy.

Odwróciłem się do obozu i podszedłem do trójki. Za’ siedziała pomiędzy mężczyznami, nucąc coś cicho. Noxiański nożownik czyścił swoje ostrza, a drugi z mężczyzn, cichy iończyk, spojrzał na mnie z uwagą, gdy podszedłem. Milczał jednak, ale to milczenie wcale nie wynikało ze spokoju.

- Kazałeś zabrać większość rzeczy, Imperatorze – zauważyła potulnie Za’. – Skallashi i płaskołazy też. Chcemy zatem wracać na piechotę?

- To ci przeszkadza? – zapytałem, siadając przy ognisku.

- Skądże! – zaprzeczyła radośnie.

- Mnie to przeszkadza – mruknął ponuro noxiańczyk.

- Talon, nie narzekaj przed Imperatorem – skarciła go Za’, po czym znów skierowała się do mnie: - Czy to na pewno godzi się, aby Imperator Pustyni szedł na piechotę?

- Robisz się paskudnie wyszczekana jak na kogoś, kto nie potrafi oddychać dziesięć metrów pod piachem – mruknąłem, unosząc dłoń, a pomiędzy otoczonymi złotem palcami przesunęły się ziarna piasku. – Gdybym chciał, byłbym w Pałacu zanim którakolwiek karawana tam dotrze. Zanim skończyłabyś swoją słodką herbatę, Uzdrowicielko.

Za’ zaśmiała się tylko – ani groźba, ani moje twarde słowa nie przestraszyły ją i oboje wiedzieliśmy, że tak właściwie nie miały. Gdy była młodsza, gdy ja byłem młodszy, często dokuczała mi ponad to, co było możliwe wobec Imperatora – etykieta jej nie interesowała i jak widać, niewiele w tej kwestii zmieniło się przez te wszystkie lata. Jej towarzysze jednak na moje słowa zareagowali spięciem i dopiero śmiech Za’ sprawił, że ponownie się rozluźnili.

- Nie powinieneś tutaj być, Azirze – zauważyła po chwili kobieta.

- Nie powinienem? – zapytałem i uniosłem głowę we władczym geście. – Gdzie według ciebie powinienem być?

- Z nią – odpowiedziała krótko.

Z niezadowoleniem sapnąłem, zakładając ręce na pierś.

- Stąpasz po bardzo cienkiej linie – uprzedziłem ją.

Kobieta uśmiechnęła się tylko. Tym razem moje słowa nie były czułym przekomarzaniem się i Za’ wiedziała o tym doskonale. W jej oczach zabłysnęło na chwilę niebezpieczeństwo, które doskonale znałem. Mignięcie tej wściekłości sprawiło, że po moich plecach przeszedł nieprzyjemny dreszcz.

Za’ narodziła się z przekleństwa i to przekleństwo nosiła w sobie. Mimo to ona i jej rodzina nie byli jednymi z tych, którzy stanęli naprzeciw mnie. Wiedziałem jednak, jak silna jest kobieta – siłę tę odziedziczyła w końcu zarówno po wojowniczej matce, jak i po potężnym ojcu. Gdy umierałem, była jeszcze młoda. Widziałem teraz w niej doświadczenie wieków, nie miałem jednak pojęcia, co przeżyła i jakie losy ukształtowały jej charakter.

- Powiedziałeś mi, że niektóre rzeczy nie są nam przeznaczone – zauważyła. – Czy nadal tak uważasz, Imperatorze?

- To moje słowa, a ja nie cofam tego, co padło – odpowiedziałem.

- Czy spróbowałeś chociaż raz, niczym pełen nadziei głupiec, czy od razu w swej mądrości władcy pustynnych krain uznałeś, że tak ma być?

Zmarszczyłem brwi i niezadowolony obrzuciłem kobietę spojrzeniem. Te słowa! Doskonale pamiętałem, kto jeszcze wypowiedział je wobec mnie – tym samym tonem, w bardzo podobnym znaczeniu usłyszałem je tysiące lat temu z ust jej ojca. Odetchnąłem i przymknąłem oczy. Te słowa rozbudziły wiele wspomnień, wiele uczuć. Zbyt wiele.

- Jesteś Imperatorem – zauważyła łagodnie. – Czy dlatego tak ciężko przychodzi ci to, co ludzkie?

- Próbowałem – odpowiedziałem niechętnie. – Niektóre rzeczy nie są nam przeznaczone.

- A o niektórych tylko myślimy, że nie są – odpowiedziała. – Czy zapytałeś ją, Imperatorze?

- Tak – odpowiedziałem złym tonem.

- Czy otrzymałeś odpowiedź?

Sapnąłem z niechęcią. Rozmowa z kobietą bardzo mi się nie podobała. Czułem się w niej nie jak władca pustyni, ale jak głupiec, młody głupiec, który o świecie nie wie za wiele. Fakt, że byliśmy oboje w tym wszystkim obserwowani przez dwóch towarzyszy kobiety, wcale mi nie pomagał.

- Nie – wyznałem.

Za’ uśmiechnęła się tylko, a ja wiedziałem, że wygrała tę małą bitwę na słowa. Niezadowolony wyciągnąłem dłoń po trzymany przez nią w rękach kubek z gorącą herbatą, jednocześnie drugą dłoń przytrzymując przy skroniach.

- Przestań – uprzedziłem ją. – Nie jesteś Zaarethem. Jesteś młodsza ode mnie, a ja za chwilę mogę stracić do ciebie cierpliwość.

Kobieta nie odpowiedziała, uśmiechnęła się tylko przepraszająco, po czym podała mi gliniany, prosty kubek z gorącym napojem. Zioła pachniały przyjemnie. Ściągnąłem jedną ręką swój złoty hełm i odłożyłem go na bok. Zarówno noxianin, jak i iończyk ciekawie spojrzeli na mnie.

Wyniesienie zawsze zmieniało formę ciało wojownika. Nasus zyskał psi wygląd, Renekton – krokodyli pysk, a mnie matka pustynia podarowała jastrzębie oblicze, to oblicze, które właściwie zaczynałem nienawidzić. Zaciekawione spojrzenia towarzyszy Za’ wcale nie pomagały.

Iończyk pierwszy odwrócił wzrok, widziałem też po nim, że mój wygląd nie zastanowił go bardziej, niż jakikolwiek inny. Nożownik przyglądał mi się dłużej, a nawet gdy odwrócił wzrok, jego zaciekawione spojrzenie osiadało na mnie co jakiś czas.

Herbata, którą parzyła Za’, robiło się z kilku pustynnych ziół. Gorący napój miał dzięki temu ciekawe właściwości – pomimo swojej temperatury potrafił schłodzić ciała, zamiast dodatkowo je ogrzewać. W pustynnym klimacie herbatę piło się często, serwowano ją zarówno w Pałacu, jak i w najbiedniejszych chałupach przy zapomnianych oazach.

- Czy ruszymy dziś, czy chcesz jeszcze tu zostać, Imperatorze? – zapytała spokojnie Za’.

- Ruszymy jutro – zarządziłem.

- Jak sobie życzysz. – Kobieta uśmiechnęła się lekko.

Uzdrowicielka chwilę jeszcze krzątała się przy ognisku, szybko jednak przegoniła swoich towarzyszy – jeden ruszył na pustynię, a drugi razem z kobietą ku szarym skałom spaczonej ziemi. Gdy zostałem w obozie sam, odetchnąłem ciężko. Chwila odpoczynku zdecydowanie mi się przyda. Miałem jednak nadzieję, że podróż do Pałacu minie szybko – moje serce, wbrew temu, co mówiłem, kwiliło tęsknie za słowiczym śpiewem.

 

~ * ~

 

Rankiem obóz był zwinięty, obaj towarzysze Za’ gotowi do drogi, a sama kobieta stała niedaleko, wpatrzona w pustynię. Gdy podszedłem do niej, usłyszałem, jak szeptała coś do siebie.

- Jesteś gotowa?

Odwróciła się do mnie i zdołałem wtedy zauważyć, że jej oczy były pełne krwi. Czerwone spojrzenie było wynikiem otaczającej oczy zbroi, przeklętej, żywej, darkińskiej zbroi, którą odziedziczyła po swoim ojcu. Kobieta skinęła głową, zamrugała oczyma, a zbroja rozwiała się na wietrze – tęczówki kobiety stały się natychmiast szare, ciepłe i łagodne.

- Możemy ruszać – zapewniła. – Talon! Zed! Ruszamy!

Skierowałem się na pustynię w tę samą stronę, do której zmierzały wypuszczone wczoraj z obozu karawany. Za’ ruszyła od razu ze mną, stawiając kroki równo tak, by wciąż być u mego boku. To było jawne pogwałcenie pałacowej etykiety i logiczne rozumowanie kogoś, kto ma chronić władcę potężnego kraju.

To jej zachowanie przypomniało mi o czymś. Zaciekawiony zwróciłem spojrzenie na kobietę i zapytałem:

- Kim był twój król?

Za’ spojrzała na mnie i to jej spłoszone spojrzenie uświadomiło mnie, że temat nie jest jej miły.

- Powiedziałaś, że nie jestem twoim królem – dodałem. – Kim zatem był twój król, Za’?

Kobieta odetchnęła i zerknęła krótko za siebie. Jej towarzysze szli za nami i na moje pytanie chętniej nadstawili uszu.

- Nie powiedziałaś im za wiele o sobie – zauważyłem z nieukrywaną satysfakcją.

- Wiedzą tyle, ile muszą, Imperatorze – odpowiedziała.

- Chciałbym wiedzieć więcej – usłyszeliśmy cierpiętniczy ton nożownika.

- Ile muszą, nie ile chcą, Talon – odparła. – Mój król już nie żyje. Mam też nadzieję, że tak pozostanie.

Jej ton był zimny i nieprzyjemny, odmienny od jej zwykłej, czułej i łagodnej postawy. Za’ mogła wydawać się spokojna, ale w jej żyłach krążyła przeklęta krew. Wystarczyło uderzyć w odpowiednie miejsce, aby zaczęła wrzeć gniewem i nienawiścią.

Nim jednak zdołałem to zrobić, piasek pod naszymi stopami zadrżał. Zatrzymałem się natychmiast, chociaż drżenie było mniej niż nikłe. Tak samo zatrzymała się Za’. Jej towarzysze nie wyczuli niczego – szli dalej przez jakiś czas i zatrzymali się dopiero, gdy znaleźli się tuż przy nas.

- Za’? – zapytał nożownik.

- Do tyłu! – zakrzyknęła.

Kobieta odskoczyła, podobnie, jak ja. Jej towarzysze byli na tyle zręczni i przytomni, że również się uchylili przed atakiem, nawet jeśli odskok był wykonany w ostatniej chwili i ledwo co ocalił ich kończyny.

Z piachu wydostał się potężny, opancerzony, fioletowy stwór. Xer’Sai. Zwierzę było tworem Pustki, ale na tyle dobrze się dostosowało, że Wielka Sai była ich pełna. Okaz, który mieliśmy przed sobą, był jednym z większych, jakie widziałem.

- Zed, Cienie, Talon, potrzebuję dezorientacji!

Głos Za’ nie był ani usłużny, ani spokojny. Rozkazywał i wymagał – nie należał do Uzdrowicielki, należał do dowódcy. Parsknąłem tylko niechętnie pod nosem. Przeszłość kobiety zaczynała mnie coraz mocniej interesować.

- Powstań! – zawołałem.

Piach przede mną poruszył się i wyłonili się z niego żołnierze. Każdy z piaskowych sołdatów uzbrojony był w tarczę i włócznię. Xer’Sai zwróciła uwagę na mój krzyk i z rykiem ruszyła ku mnie. Drogę zagrodzili jej natychmiast piaskowi żołnierze.

Nie tylko moje umiejętności posłużyły nam do walki. Noxiańczyk był szybki, zwinny i korzystał zarówno ze swoich noży, jak i wybuchowych dzwoneczków, które doczepiał do ostrzy. Iończyk, którego Za’ wołała Zed, korzystał z niespokojnej magii, ożywiając czarne cienie, które falując nieprzyjemnie, ruszyły do ataku na równi z moimi żołnierzami.

Za’ w całym tym zamieszaniu wydawała się niczym oderwana od rzeczywistości. Nie atakowała, nie uchylała się, stała po prostu kawałek dalej, lekko pochylona, obserwująca dokładnie piach pod sobą. Przez chwilę pomyślałem, że oszalała, ale potem przypomniałem sobie, że tam, gdzie jest jedno ziarno piachu, spodziewać się można tysiąca innych.

Xer’Sai zaryczała i ukryła się pod piaskiem. Towarzysze Za’ odetchnęli z ulgą, jednak zarówno ja, jak i kobieta wiedzieliśmy, że to nie koniec walki.

- Zed, Talon, to wróci! – upomniała ich kobieta. – Patrzcie pod nogi.

Mężczyźni skinęli głowami i zerknęli na złoty piasek. Moi żołnierze na moment rozwiali się na wietrze, ale wiedziałem, że jeśli będzie to konieczne, będę mógł ich przyzwać do siebie bez najmniejszego problemu.

- Talon, na lewo!

Noxiańczyk posłusznie odskoczył, tym razem o wiele pewniej i zwinniej. Tuż pod jego stopami z piachu wynurzyła się Xer’Sai, łapą zagarniając jednak tylko powietrze. Uniosłem od razu dłoń i gdy w piachu wyrośli żołnierze, skierowałem ich włócznie do ataku.

Dwóch lub trzech zdołało sięgnąć miękkiego podbrzusza bestii. Zwierzę zaryczało i od razu schowało się pod piasek, wzniecając tumany kurzu.

- Potrzebuję jej tak jeszcze raz! – zawołałem.

Za’ skinęła głową i wydawała kilka rozkazów swoim towarzyszom. Byli jej posłuszni, ufali jej słowom, nawet jeśli nie ufali sobie nawzajem. Gdy Xer’Sai wyskoczyła z piachu, próbując dosięgnąć iończyka, włócznie moich piaskowych żołnierzy uderzyły w jej brzuch.

Zwierzę zaryczało, zranione i przerażone. Próbowało schować się pod piach, ale tak naprawdę nie miało sił, by wyrwać się z moim żołnierzom. Piaskowe włócznie trzymały ją mocno, przyszpilając do złotego morza pod nią.

Xer’Sai zaryczała raz jeszcze, po czym zwinęła się w konwulsjach w kłębek niczym martwy pająk. Cofnąłem swoich żołnierzy, patrząc z obrzydzeniem na bestię – była ogromna i była paskudna, była też plagą mojej ojczyzny.

- Azir!

Uniosłem głowę ku Za’ i właściwie to był mój błąd – nie powinienem zwracać uwagi na jej krzyk, ale na to, co ten krzyk wywołało. Gdy z piachu przede mną wyłoniła się fioletowa łapa z czarnymi szponami, uchyliłem się zbyt późno. Ból rozdarł mój brzuch tak, jak szpony rozdarły moją zbroję i moje ciało. Warknąłem, uniosłem dłoń, a piaskowi żołnierze przebili ciało mniejszej, ale o wiele sprytniejszej bestii.

- Azir!

Żołnierze rozsypali się w proch – moja magia była słaba tak, jak ja byłem teraz słaby. Przycisnąłem ręce do brzucha, czując mokre, rozszarpane tkanki. Świat przed oczyma zawirował, a zaraz potem pustynny piach, zabarwiony moją własną krwią, wydał mi się na sekundę bardzo bliski. Tylko na sekundę – potem szybko zaczęło robić się ciemno i przestałem czuć właściwie cokolwiek.

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz