Biały korytarz był doskonale
oświetlony, z każdego rogu wyglądała kamera, a jakby tego było mało – co kilka
metrów stał uzbrojony po zęby strażnik w czarnym, taktycznym stroju. Żywia nie
zwracała zbyt wiele uwagi na to. Szła szybko, dobrze znaną sobie ścieżką,
otwierając kolejne drzwi z pomocą kodów, swojej karty zabezpieczającej i
odcisku ręki. Gdy w końcu wypadła na plac przed budynkiem, odetchnęła z ulgą.
- Pani doktor, nie musiała pani
tutaj biec – zaśmiał się kapitan. – Przynieślibyśmy go do pani.
Żywia nie odpowiedziała, a jej
spojrzenie wylądowało na otwieranej właśnie ciężarówce. W środku, na metalowej
platformie znajdował się jej przyszły obiekt testów.
Laborantka nie mogła znać jego
imienia, nie wiedziała nic o łowcy, którego złapali żołnierze i którego
przywiedli do niej. Z kolei Thwei z rodu Kiande nie mógł się jej przedstawić, a
nawet gdyby mógł – zdecydowanie by tego nie zrobił.
Nieprzytomnego łowcę skuto i
przywiązano do tkwiącego na środku platformy słupa. Ręce były związane z tyłu,
doczepione do pala. Łowca klęczał ze zwieszoną głową. Grube włosy opadały ku
ziemi, z rany na barku i udzie wyciekała powoli krew.
- Złapaliście go – wyszeptała
Żywia.
- Obiecałem przecież, że
dostanie pani doktor nowy obiekt – odparł kapitan. – Był zawzięty, ale mało
odporny na ogłuszacz.
Żywia odetchnęła. Kapitan wydał
kilka rozkazów i platforma z obcym wylądowała na metalowym wózku transportowym.
- Mogę? – Żywia zerknęła na
kapitana.
- Tylko ostrożnie. – Kapitan
uniósł do góry dłoń i wstrzymał transport. – Zresztą, sama pani doktor wie, jak
to z nimi jest.
Żywia Maru pokiwała głową i
zbliżyła się do platformy. Gdy pochyliła się nieco, miała zwieszoną głowę łowcy
idealnie przed sobą. Kobieta wyciągnęła ręce i uniosła nieco głowę obcego.
- Ostrożnie – usłyszała jeszcze
ostrzegawczy głos kapitana.
Mimo tego nie zatrzymała się.
Głowa łowcy była ciężko, ale uniosła ją i oparła o metalowy pal. Obcy był na
wpół przytomny – jego maska była strzaskana, połowy brakowało, a widoczne zza
odłamków prawe oko parzyło na laborantkę nieprzytomnie.
Żywia wiedziała, że obcy nie
jest świadomy, że jego wzrok jest zamglony przez silne środki, ale mimo to nie
mogła pozbyć się dziwnego wrażenia, że łowca patrzy na nią dziwnym, rozognionym
spojrzeniem.
~ * ~
- Kolejne doskonałe lądowanie! –
zaśmiał się Vay. – Dobrze, najpierw statek, potem polowanie!
Trójka zerknęła na mistrza
niedowierzającymi spojrzeniami. Ich statek wbity był w ziemię pomiędzy
przełamanymi pniami ogromnych drzew. Coś się paliło, coś trzeszczało, a coś
innego właśnie odpadło.
- Gut’he, zajmij się dziurą w
ładowni. Toyan, zrób zwiad, zobacz w jak kiepskiej okolicy wylądowaliśmy i złap
coś na obiad dla wszystkich – rozdzielił zadania Veya. – Thei, silnik. Będę w
kokpicie, jeśli potrzebowałbyś czegoś z systemów.
Trójka pokiwała głowami i
zabrała się za swoje prace. Kiande skierował się na tyły statku. Silniki nadal
mruczały, wypalając pozostałe w nich paliwo. Kiande zerknął niechętnie na
rozerwaną osłonę pierwszego silnika. Widział gorsze rzeczy, ale w związku z
tym, że był na dalekiej planecie, bez dobrego doku, narzędzi, materiałów i
pomocy Ta'alla, nie spodziewał się zbyt wiele ani po sobie, ani po statku.
Na narzekanie nie było jednak
ani czasu, ani możliwości. Jeśli wszyscy chcieli wrócić cali do domu, Thwei
wiedział, że musi zabrać się do pracy pełnej improwizowania i wariackich, na
poczekaniu wymyślonych metod.
~ * ~
Otworzyłem powoli oczy. Ostre,
białe światło od razu mnie oślepiło, zamknąłem je zatem szybko. Spróbowałem
ponownie po chwili, tym razem jeszcze wolniej podnosząc powieki.
Wraz z moim gestem w pokoju, w
którym przebywałem, zaczął się szum, ruch. Ktoś zakrzyknął, ktoś inny poruszył
się, białe światło zaczęło migać na zmianę z innym, czerwonym. Warknąłem cicho,
wstrząsnąłem głową, chcąc pozbyć się dziwnego wrażenia otępienia.
- Nie panikujcie, nie uodparnia
się. Jest też w więzach, pobierzcie krew i przygotujcie próbki do badań.
Kobiecy głos dotarł do mnie
wyraźniej, niż inne. Miał w sobie sporo
karcącego tonu, ewidentnie też uspokoił wszystkich wokoło. Ten ton sprawiał, że
coś w środku mnie wrzało, a ja nie byłem do końca pewny, czy tylko ze złości,
czy miały z tym wspólnego również inne uczucia.
Z pomrukiem niezadowolenia otworzyłem
oczy i rozejrzałem się wokoło. Białe światło, białe ściany, ogromne
pomieszczenie. Chciałem przetrzeć oczy ręką, ale nie mogłem jej podnieść. Gdy
spojrzałem na dłoń, zauważyłem żelazne obręcze, które przytrzymywały moje
kończyny do metalowego stołu.
Ci ludzie! Nie tylko zdołali
mnie złapać, podstępem unikając honorowej walki, ale takowej odmawiali również
sobie teraz, stosując te stalowe więzy. Ze złości zawrzała moja krew, szarpnąłem
się w okowach, ale były zbyt mocne, a ja nadal byłem zbyt osłabiony.
- Zaaplikujcie mu dzienną dawkę
- usłyszałem jeszcze.
Chwilę później moja prawa ręka
zaczęła mnie dziwnie mrowić i świat odpłynął w ciemność na nowo.
~ * ~
Gdy kolejny raz otworzyłem oczy,
białe światło zniknęło. Zastępowało je łagodniejsze, przytłumione oświetlenie.
Było też ciszej, zniknęły ludzkie głosy i nieprzyjemny szum.
Wstrząsnąłem głową, starając się
wyzbyć resztek nieprzyjemnej nieświadomości. Mój oddech był spokojny, wzrok
wyostrzał się, tak samo zresztą, jak słuch. Zmysły wracały do pełnej sprawności
powoli, jednak już po krótkiej chwili byłem w pełni świadomy otoczenia. Czułem
jedynie, że moja siła wciąż jest tłumiona - zarówno przez metalowe okowy, jak i
przez ten dziwny środek, który ludzie wstrzykiwali do mojego ciała.
Pomieszczenie wydawało się puste
bez biegających wokoło mnie ludzi. Zerknąłem na prawo i lewo, w górę i w dół.
Stół, na którym leżałem, znajdował się pod lekkim kątem, chociaż doskonale
pamiętałem, że widziałem idealnie sufit poprzednim razem, gdy oślepiające
światło raziło mnie w oczy.
- Proszę, proszę, jednak środek
nie działa aż tak dobrze, jak myślał kapitan - usłyszałem. - To nic, poczekamy
z kolejną dawką jeszcze kilka godzin. Powinieneś i tak być spokojniejszy.
Wstrząsnąłem głową raz jeszcze i
zwróciłem swoje spojrzenie na źródło głosu. Słowa były miękkie i słodkie,
śpiewne, tak samo czułe, jak głos Sir'ki, gdy w czasie nauk ojca używała języka
ludzi. Należały też do kobiety - stała przede mną, ze wzrokiem równie czułym,
co jej słowa.
Była niewysoka, nawet jak na
człowieka. Ciemne włosy zaczesane były gładko do tyłu i spięte w ciasny kok.
Jej ciało były niezbyt dobrze widoczne spod długiego, białego fartucha. Nie
interesowało mnie jednak ono tak mocno, jak oczy kobiety - błękitne tęczówki
miały w sobie ogień, dziwny ogień, który sprawiał, że i we mnie coś płonęło
nieprzyjemnie drażniącym płomieniem.
- To nie tak, że cieszy mnie
twój widok w więzach - ciągnęła swoje kobieta, sprawdzając coś na wielu
ekranach, które zawieszone i ustawione były pod jedną ze ścian. - Po prostu…
czasami tak trzeba, prawda? Nie żebyś rozumiał nawet, co mówię.
Zamruczałem z niechęcią. Jej
słowa były ciepłe i czułe, ale pełne dyshonoru i jadu.
- Możesz nam pomóc. - Kobieta
nie przejęła się moimi pomrukami. - Jesteście odporniejsi, silniejsi niż my.
Jest tyle chorób, które możemy wyleczyć dzięki wam. To jednak wymaga badań, tak
wielu badań i…
Kobieta przerwała, a ja
zerknąłem ku niej z jednej strony zaciekawiony, a z drugiej zniesmaczony. Jej
ręka powędrowała ku jej piersi, usta zacisnęły się i policzki pobladły -
zdołałem zauważyć to bez problemu, mimo że odwróciła się ode mnie dość szybko.
Była chora, a ja nawet bez maski widziałem, że trawi ją coś śmiertelnego. Była
zatem jeszcze mniej godna zabicia, niż podejrzewałem.
Kobieta po chwili uspokoiła się,
jej oddech wyrównał się. Wyprostowana zajęła się dalej ekranami, po których
przepływały dane i liczby. Znałem język ludzi tylko w ich mowie, więc niestety
wszelkie napisy pozostawały dla mnie w większości nieme. Widziałem jednak
grafiki i wiedziałem, że dotyczyły mnie.
Ludzkie ścierwa bez honoru,
pomyślałem. Wszystko to, co tutaj robi, było tak bardzo nieodpowiednie,
sprzeczne ze wszystkim tym, co wyznawałem. Ze złością szarpnąłem się we
więzach, ale moja siła nie wróciła do mnie, okowy pozostawały nadal zbyt mocne.
Kobieta zerknęła na mnie krótko,
odsunęła dłoń od swojej piersi i podeszła do mnie z wciąż zaciśniętymi ustami.
Gdy kliknęła coś na ekranach znajdujących się najbliżej mnie, świat znowu
pociemniał, a moja złość musiała temu ulec całkowicie.
~ * ~
Ognisko płonęło, drewno
strzelało przyjemnie iskrami i co ważniejsze, dawało sporo ciepła. Trójka
młodych yautja siedziała dość blisko płomieni, grzejąc się przy ogniu i
częstując się piekącą się tam sztuką mięsa. Gut'he i Toyan rozmawiali cicho,
ale Thei siedział w milczeniu, co w końcu zwróciło uwagę mistrza trójki.
- Coś cię zastanawia? – Veya
zerknął na Kiande.
- Pierścień planetarny Zorath
jest szeroki, ale płaski – zauważył ostrożnie Thei. – Mogliśmy podejść na
Vorgis z innego kąta. Łagodniejszego, gdzie tarcze poradziłyby sobie z pyłem.
- To było łagodniejsze
podejście, Thei – odpowiedział radośnie Vay, po czym zastukał pięścią w statek,
o którego burtę się opierał. – Ten złom to statek treningowy. Nie ma tarcz.
Thei zatrzymał się w połowie
ruchu, zarówno jeśli chodzi o przeżuwanie jedzenia, jak i o sięganie po kolejną
porcję. Zaraz jednak jego oczy zwęziły się i młody łowca zapytał spokojnym,
chociaż niedowierzającym tonem:
- Wziąłeś nas na Vorgis statkiem
bez tarcz?
Veya zaśmiał się, przez co
pozostali uczniowie również spojrzeli na niego pytająco.
- Przecież nie wziąłbym swojego
statku na trening z dopiero co poznaną bandą krwawych – odpowiedział Vay. – To
był pierwszy lepszy statek, jaki znalazłem na hangarach treningowych.
Trójka przechyliła głowy, wciąż
z niedowierzaniem patrząc na mistrza.
- Żyjecie – zauważył Vay,
przymykając oczy. – Zatem może coś z was jeszcze będzie.
~ * ~
Samiczki w Domu Matek miały
sporo obowiązków. Młode i stare znały swoje miejsce i swoje zadania, ruch był
zatem duży, ale skoordynowany. Z tego względu wszystko to, co zaburzało ten
rytm, było od razu wychwytywane. Zwykle też nieprawidłowości wynikały z powodu
obecności lub działań samców.
Sir'ka przecisnęła się między
kilkoma samiczkami, które wianuszkiem otaczały jednego z mistrzów. Stary yautja
przyprowadził swoich podopiecznych, trójkę posiniaczonych, pokiereszowanych i
mocno niechętnych łowców młodej krwi. Młodzież jeszcze wzbraniała się przed
czułymi gestami samiczek, ale Sir'ka wiedziała, że szybko przywykną do opieki -
już niedługo będą tu szukać tej radości częściej, niż samiczki będą chciały
swoje względy okazywać. Sir'ka widziała już to nie raz i nie dwa.
Kobieta minęła małe zgromadzenie
i skierowała się do ogrodów z koszem pełnym ziół i z garnuszkiem gorącej wody.
W ogrodach wewnętrznych samcom przebywać nie było wolno, Sir'ka odetchnęła tam
z ulgą - nie przepadała za zamieszaniem, które wywoływane było przez pojawienie
się rannych łowców młodej krwi.
Pełne zieleni i kwiatów ogrody
były wyjątkową oazą w zwykle dusznym, tłocznym i suchym mieście. Tu matki
odpoczywały i tu też Sir'ka przebywała najczęściej, gdy odwiedzała Dom Matek.
Sir'ka skierowała się do jednej z
ogrodowych wnęk. Zieleń była tutaj bujna, ale kwiatów było niewiele, większość była
też mała i mało zadbana. Osobisty ogród mistrzyni Zer'kali był taki jak sama samica
- piękny, ale jałowy. Samica nie miała żadnych szczeniąt. Gdyby nie jej mądrość
i doświadczenie, zapewne nie wzbudzałaby takiego szacunku wśród innych.
- Mistrzyni Zer'kala?
Stara samiczka otworzyła oczy i
zerknęła z cichym pomrukiem na Sir'kę.
- Powinnaś być tutaj wcześniej -
zauważyła. - Co cię zatrzymało?
- Kolejny mistrz przyszedł ze
swoimi uczniami - wyznała Sir'ka, układając kosz z ziołami i czajniczek na
ziemi.
Zer'kala skinęła tylko głową i
odwróciła się w kierunku przyniesionych przez Sir'kę rzeczy.
- Wyszłaś ich przywitać? -
zapytała z dziwnym rozbawieniem samiczka.
- Nie, ale było ciężko ich
ominąć - westchnęła blondynka. - Czy będziesz potrzebowała też innych ziół,
mistrzyni?
- Nie, to wszystko, czego dziś potrzebuję,
Sir'ka - odparła samica. - Możesz wracać do swoich obowiązków. Pomóc samicom w kuchniach
lub zająć się kimś w lecznicy.
- Nie lubię lecznicy - wyznała cicho
dziewczyna.
- Nie pozwól im myśleć, że coś z
tobą jest nie tak - uprzedziła Zer'kala, wybierając z koszyka potrzebne jej zioła.
- Nawet jeśli jest, nie pozwól im tak myśleć. Rób wszystko, co do ciebie należy.
W końcu wyjdzie na twoje.
- To nie jest takie łatwe - zauważyła
jeszcze ciszej Sir'ka.
- Nikt nie mówił, że będzie - zaśmiała
się stara mistrzyni. - Dziś jest dzień równie dobry, jak inne, by spróbować.
Sir'ka westchnęła tylko i skłoniła
się przed mistrzynią, która wróciła do swojej medytacji. Blondynka chwilę zastanawiała
się, co ze sobą zrobić, ale w końcu z dziwnie ściśniętym sercem i zaciśniętymi dłońmi
ruszyła ku lecznicy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz