Azir siedział na swoim tronie,
studiując informacje, jakie przed chwilą przyniósł mu Nasus. Ja zająłem miejsce
za jego krzesłem, obserwując całą salę, rozdrażniony, dziwacznie znudzony i
zmęczony bezczynnością.
Chętnie ruszyłbym za Xerathem,
ale wiedziałem, że tego może oczekiwać mag i że takie działanie nie skończyło
by się dobrze.
- Panie?
Uniosłem swoje spojrzenie,
podobnie zresztą, jak Azir. Przed tronem stała Isis, Słowik Pustyni, śpiewaczka
o cudownym, niemal magicznym głosie. Zmrużyłem tylko oczy, ale nie zareagowałem
– kobieta była drobna, słaba i ewidentnie nie była w stanie zrobić krzywdy
Imperatorowi, nie było zatem potrzeby, bym ją zatrzymywał.
- Mistrz Nasus kazał przekazać,
że będzie w bibliotece, gdybyś go potrzebował, panie. – Isis skłoniła się przed
tronem.
Przechyliłem nieco głowę na bok.
Nasus w bibliotece? Gdyby tam nie był, zdziwiłbym się mocno. Informacja nie
była zatem wyjątkowo przydatna. Kobieta nie kłamała jednak, czułem to – Nasus
naprawdę kazał jej to przekazać.
- Dziękuję, Isis – odpowiedział
jej Imperator.
Kobieta skłoniła się raz jeszcze
i ruszyła ku podium z muzykantami, gdzie zajęła swoje miejsce i gdzie
rozpoczęła swój magiczny śpiew. Obserwowałem jej ruchy i dopiero po chwili
zauważyłem też, że każdy jej krok z niemym uwielbieniem obserwuje również Azir.
Parsknąłem tylko cicho. Zatem o
to chodziło Nasusowi, tak? Mój brat jak zwykle widział więcej, niż pozostali.
Tak bywało też wcześniej, gdy w czasie walk rozpoznawał ruchy wojsk wrogów,
zanim nawet jeszcze oni zdecydowali, co będą robić. Wskazywał mi to wszystko, a
ja z moim doświadczeniem prowadziłem armię, która zdobyła całą pustynię i nawet
o wiele więcej poza nią.
- Czy skończyłeś z dokumentami,
panie? – zapytałem. – Czy może wolisz się zająć nimi po koncercie? Prywatnym
może?
Azir od razu odwrócił swój wzrok
i poprawił się na fotelu, a odchrząknąwszy, mocniej chwycił zwoje i księgi.
- Ty też? – jęknął po chwili.
- Och, zatem nie przewidziało mi
się – zaśmiałem się. – Panie… jestem żołnierzem. Jeśli ja to widzę, inni już
dawno o tym wiedzą. Może po prostu czas coś z tym zrobić?
Azir machnął tylko ku mnie ręką
ze zniecierpliwieniem.
- Nie czas na to – skarcił mnie
i o ile dobrze wyczułem, siebie też. – Przygotuj drużyny, chcę mieć
wystarczająco dużo wojska, gdy będziemy ruszać za Xerathem.
Skinąłem głową i skierowałem się
do koszar, pozostawiając Azira samego z dokumentami, własnymi myślami i zapewne
dziwną tęsknotą.
~ * ~
Idę po ciebie.
Xerath odwrócił się gwałtownie,
a unoszący się wokół niego proch zawirował nieprzyjemnie. Za plecami Xeratha
nie było jednak niczego, kolejny raz nieistniejące szepty robiły sobie zatem z
maga głupca.
Wyniesiony mruknął coś
niechętnie. Chciałby, żeby tak było, żeby to tylko wiatr bawił się jego
słuchem, ale mag czuł, że wcale tak nie jest – jego śladem podążało coś, czego
powinien się bać. Naprawdę nie podobało się to Xerathowi.
Wokół niego wiły się, konając,
dziwaczne zwierzęta o szerokich paszczach i fioletowej, pancernej skórze. Było
ich niewiele, zaledwie dwie, czy trzy, ale były na tyle odważne i głupie, że go
zaatakowały. Xerath poradził sobie z nimi bez problemu, wypalając je zdobytą
podstępem siłą. Był potężny, czuł to, ale jednocześnie wiedział, że jego siła
nie jest w szczytowej formie. Jeśli będzie ćwiczył, będzie w stanie odkryć w
sobie o wiele więcej, niż ma teraz.
Jego zbudowane z czystej energii
ciało poruszało się płynnie między spaczonymi skałami i resztkami czegoś, co
kiedyś mogło być swego rodzaju roślinnością. Szczeliny pełne fioletowego blasku
otwierały się wokoło i zamykały, czasami coś z nich wypełzało, ale bardzo
rzadko istoty te niepokoiły Xeratha – aż do tych węży sprzed chwili. Mag
pomyślał, że im bardziej będzie zapuszczał się w ten dziwaczny kraj, tym więcej
jednak takich niemiłych spotkań go czeka.
Był właściwie ciekawy, co stało
się z Azirem. Jego dawny przyjaciel umierał na jego oczach, gdy on podstępnie
przejmował siłę wyniesionego. Potem, gdy Renekton i Nasus wspólnymi siłami
zamknęli go w Grobowcu, nie wiedział o niczym, co działo się poza jego
więzieniem. Teraz pustynia wydawała się mu jednak potężna tak, jak dawniej.
Wspomnienie Azira rozlało się
zimno-ciepłą falą w jego umyśle. To było pełne wściekłości i tęsknoty uczucie,
którego Xerath chciał się pozbyć, ale nawet trzy tysiące lat w ciemności i
osamotnieniu nie zmieniły niczego.
Przez krótką chwilę Xerath
chciał wrócić do domu, znów zacząć się śmiać i znów zacząć być. Potem jednak
przypomniał sobie, że domu już nie ma, a śmiech i istnienie pozostawił za sobą.
Ta myśl sprawiała, że był jednocześnie smutny i zły.
- To nie tak powinno wyglądać –
westchnął.
Ale nawet jeśli chciał cofnąć
czas, nie potrafił tego zrobić, ruszył więc dalej, knując zemstę, która miała
mu pomóc pozbyć się wszelkich niepotrzebnych uczuć.
~ * ~
Im więcej Azir myślał w swojej
sytuacji, tym bardziej dochodził do wniosku, że tak naprawdę niewiele się
ostatnimi czasy udaje. Dzięki swojej potomkini, Sivir, odzyskał utracone życie
i odbudował Słoneczny Dysk. Imperium powoli podnosiło się na nogi i już w
niedługim czasie Azir przewidywał, że będzie równie potężne, co tyle setek lat
temu. Wszystko wyglądało w porządku, ale serce Azira podpowiadało mu, że
trudności jest zbyt wiele jak na jednego wyniesionego.
Xerath wydostał się z Grobowca
Imperatorów, a to oznaczało, że ktoś wyjątkowo potężny, niebezpieczny i
nieprzychylny Imperium jest na wolności. Co miał zamiar zrobić zdradziecki mag?
Tego Azir nie wiedział i nawet rozmowa z uspokojonym przez Za’ Renektonem nie
dała wiele. Xerath stanowił prawdziwe zagrożenie dla wszystkich z Shurimy.
Mimo tego, że Azir właściwie
wiedział, że aktualnie walka z szalonym magiem jest najważniejsza, nie do końca
potrafił się skupić na tym. Jego myśli raz po raz wracały do postaci słodkiej
śpiewaczki, a samo wspomnienie Isis sprawiało, że coś w sercu Azira drżało
niespokojnie.
Imperator odetchnął i ściągnął z
rąk metalowe, pozłacane rękawice. Części stroju wylądowały na drewnianym blacie
stołu, który stał na samym środku ogromnej komnaty Azira. Imperator odetchnął i
przetarł swoje oczy wierzchem dłoni. Czuł się naprawdę zbyt zmęczony, by ścigać
Xeratha, a jednocześnie wiedział, że nie może tego zostawić wszystkiego samemu
sobie.
Jego komnata była ogromna i
miała podłużny kształt. Na samym środku stał stół z kwiatami w donicy, gdzie
Azir miał w zwyczaju zostawiać dosłownie wszystkie swoje rzeczy. Po drugiej
stronie od długiego wyjścia znajdowało się ogromne, cedrowe łóżko, które zasłane
było poduszkami w jedwabnych poszwach i bogato zdobionymi narzutami. Spod
sufity zwieszały się stalowe i złote latarnie, w których wieczorami palił się
ogień. Od centrum sufitu do ścian rozpinały się też kolorowe wstęgi.
Azirowi ta sypialnia wydawała
się teraz wyjątkowo pusta. Była ogromna i przerażająco samotna. Gdy był jeszcze
człowiekiem, tutaj często gościły kobiety, jego żony, nałożnice, kochanki,
księżniczki innych krajów i posłanki z dalekich krain. Odkąd wrócił w ciele
wyniesionego, nie pojawiał się tu nikt inny, niż kilka służek, które cicho i w
całkowitej pokorze sprzątały pomieszczenie i wychodziły szybko – zwykle robiły
to też, gdy Azira po prostu nie było na miejscu, gdy przebywał w Sali tronowej
lub w ogrodach.
Wyniesiony usiadł na brzegu
swojego łóżka i odetchnął. Chciał odpocząć, ale właściwie przeczuwał, że sen
nie przyjdzie do niego tak szybko.
Och, ile by teraz oddał, by
przestać być wyniesionym i by nie wstydzić się tego, jak wygląda, by zawołać do
siebie kilka kobiet, zapomnieć o wszystkich, na chwilę oddać się przyjemności i
by być daleko od wszystkiego, co go martwi.
Azir uniósł zaskoczony i równie
zainteresowany swoją głowę, gdy dotarł do niego słodki, uroczy śpiew gdzieś z
ogrodów. Rozpoznał bez problemu ten wyjątkowy głos i odetchnął z dziwnym
jękiem.
Isis śpiewała w ogrodzie.
Słyszał to już tyle razy, gdy wieczorami wychodziła z sali, siadała wśród
kwiatów i szemrzącej wody i dawała swój koncert ku księżycowi, ku nocy. Gdy
usłyszał ją pierwszy raz, zakochał się w tym śpiewie bez pamięci.
Imperator odetchnął, ułożył się
na ogromnym łóżku i przymknął oczy. Śpiew trwał, ciągle słodki i uroczy, aż w
końcu umilkł, ale Imperator nie słyszał końca tego koncertu – zasnął, gdyż
słodki śpiew Isis ukoił go do snu tak dobrze, jak nic innego.
~ * ~
Miast w Shurimie nie było wiele,
a każda osada, nawet ta najmniejsza, opierała się na handlu. Wszędzie tam,
gdzie był dostęp do świeżej wody, wyrastały małe miasteczka. Talon szybko
zorientował się, że woda jest tutaj cenniejsza od złota, ale tak naprawdę
niczego za nią nie można kupić, ani tak naprawdę nie można jej sprzedać.
Zed napełnił bukłaki wodą,
korzystając z ogromnej studni, która stała na samym środku niewielkiego
ryneczku w maleńkiej osadzie. Talon w tym czasie kupił z polecenia Za’ nieco
jedzenia. Gdy dwójka skończyła swoje zadania, stawili się przed Uzdrowicielką.
Kobieta stała na granicy osady,
wpatrując się w dal. Czasami coś szeptała, czasami uśmiechała się czule, a
czasami wręcz przeciwnie – jej spojrzenie stawało się pochmurne i
niebezpieczne.
- Za’?
Gdy Talon zbliżył się do niej,
ogarnęła go od razu ciepłym spojrzeniem.
- Gotowi? – zapytała.
- Tak – odpowiedział jej
nożownik. – Czy jeszcze daleko?
- Bardzo – potwierdziła. – Nie
jesteście zmęczeni?
Talon pokręcił głową, podobnie
zresztą jak Zed.
- W porządku. – Za’ uśmiechnęła
się czule do obu. – Wieczorem rozbijemy gdzieś obóz, na razie jednak powinniśmy
ruszać. Nie chcę, żeby Xerath nam zniknął, a tam, gdzie jest, nietrudno o takie
wypadki.
- Tam, gdzie jest? – zdziwił się
Zed. – A gdzie niby jest, huh?
- W Icathii – odpowiedziała
cicho, ruszając przed siebie. – A raczej tam, gdzie Icathia kiedyś leżała.
- Icathia? – zdziwił się Zed.
- Nigdy nie słyszeliście o Icathii?
– zapytała, a gdy obaj pokręcili głowami, Za’ zaśmiała się czule. – To był
piękny i bardzo buntowniczy kraj. O ile z tym pierwszym Azir nie miał problemu,
o tyle drugie bardzo mu przeszkadzało.
Zed zerknął niepewnie na Talona,
ale nożownik miał tyle samo pojęcia o tajemniczej krainie, co władca cieni.
Mimo tego obaj mężczyźni ruszyli za Za’, Talon po prawej, a Zed po lewej
stronie kobiety.
- Azir najechał na Icathię? –
zapytał Zed.
- Icathia należała do Azira –
wyjaśniła kobieta. – Imperator zdobył ją tak, jak wiele innych ziem. Icathianie
jednak… nie bardzo chcieli się z tym pogodzić. Ich bunt był bardzo żywy i
bardzo krótki.
Pustynia przed nimi była cicha i
ogromna. Trójka szła równo obok siebie, ale to Za’ wciąż rozglądała się na boki
i wyjątkowo często patrzyła również pod stopy.
- Desperacja pcha ludzi do
robienia różnych rzeczy, czasami takich, na który zdrowy rozsądek nigdy by nie
pozwolił – ciągnęła swoją opowieść Za’. – W tym przypadku było to naprawdę
szalone, głupie i destruktywne. Icathia wezwała siłę, której nie mógł przeciwstawić
się Imperator, ale której, niestety, sami Icathianie nie mogli opanować. Teraz
to pusta, spaczona kraina. Bardzo niebezpieczna, jeśli się nie wie, gdzie
stąpać.
- Skąd to wiesz? – zainteresował
się Talon.
- Studiowałam historię –
odpowiedziała ze śmiechem.
Talon zrobił niezadowoloną minę.
Zawsze, gdy Za’ opowiadała o tym, co było, wydawało mu się, że mówiła to tak,
jakby uczestniczyła w tych wydarzeniach. To było jednak nieprawdopodobne dla
nożownika – w końcu bunt Icathii, upadek Imperium Shurimy i wiele innych
wydarzeń było tak dawno temu, że przecież Za’ nie mogła tam być, ani tego
pamiętać.
- Kłamiesz – mruknął Zed
spokojnym, ale dziwnie cichym głosem, zatrzymując się jednocześnie. – Byłaś
tam. Widziałaś to. Gdyby nie to, mogłabyś studiować sobie historię ile tylko
byś chciała, ale nie opowiedziałabyś nam tego tak, jak teraz. Byłaś tam, Za’.
Pytanie tylko, jak? I dlaczego?
Kobieta zatrzymała się i chociaż
czuły uśmiech nie schodził z jej twarzy, w jej oczach pojawił się dziwny,
niebezpieczny błysk. Talon zobaczył go bez problemu i przez ten widok całe jego
ciało spięło się, a ręce mimowolnie chciały sięgnąć ku nożom. Równie
instynktownie zareagował Zed, pochylając się nieco, gotowy zarówno do obrony,
jak i do ataku.
- To było bardzo dawno temu, Zed
– zauważyła równie cicho uzdrowicielka. – Nie uważasz, że to trochę niemożliwe?
Zed prychnął tylko.
- Jest coś niemożliwego przy
tobie? – zapytał.
Za’ nie odpowiedziała, a jej
mimika twarzy była nadzwyczaj spokojna. Jej spojrzenie też nie wyróżniało się
niczym, było stoickie, ale nie błyszczało już tym niebezpieczeństwem, które
widzieli wcześniej. Tak przynajmniej wydawało się obu mężczyznom.
Gdy zawiał wiatr, nieco pyłu z
pustyni uniosło się. Powiew odgarnął też z twarzy kobiety jej jasne włosy.
Widok był jednocześnie zwyczajny i wyjątkowy. Zed zmrużył oczy, a Talon
zamrugał nimi nieco nieprzytomnie. Obu wydawało się, że za plecami Za’ nagle
zrobiło się ciemno, mrocznie i niebezpiecznie. Wojenny dym nawiewał krzyki
umierających, a powietrze śmierdziało krwią i palonym, ludzkim mięsem.
Wrażenie to szybko jednak
zniknęło, tak samo, jak zniknęła stoicka postawa Za’. Kobieta uśmiechnęła się
czule, a gdy to zrobiła, słoneczna pustynia znów ukazała się za jej plecami, a
dziwaczne wrażenie wojennej zawieruchy usunęło się w niepamięć.
- Jest wiele niemożliwych rzeczy
– zapewniła. – Nie chodzi tu o mnie tak naprawdę, Zed. Wiem, że jest wam
czasami ciężko i że czasami potrzebujecie wiedzieć więcej, ale jeśli zaufacie
mi jeszcze trochę, wszystko się wyjaśni. Proszę?
Ani jeden z mężczyzn nie
odpowiedział, trwali tak cicho, poddenerwowani nie wiedzieć czym, przed niską,
drobną kobietą, która przecież nie mogła ich tak naprawdę skrzywdzić, czyż nie?
W końcu jednak Zed odetchnął, wyprostował się i skinął głową. Po chwili za jego
przykładem poszedł Talon.
- Czy możemy ruszyć dalej? – Za’
odwróciła się nieco w kierunku bezkresnej pustyni, wskazując łagodnym gestem na
kierunek, do którego zmierzali dotychczas. – Naprawdę powinniśmy się
pośpieszyć.
Mężczyźni skinęli głowami, a Za’
ruszyła dalej. Po chwili zarówno Zed, jak i Talon ruszyli za nią, trzymając się
jednak zawsze krok lub dwa z tyłu.
~ * ~
Daleko, daleko od słonecznej
krainy, na północ i na wschód od Shurimy trwała od wieków Ionia. Pierwsze Wyspy
były pełne magii i ludzi, którzy tę magię czuli, potrafili się nią posłużyć i
widzieli ją w każdym aspekcie życia. Niektórzy potrafili to zaledwie w małym zakresie,
ale innym los dał wiele, wiele talentu.
Shen był jednym z tych, którzy
widzieli wiele, a nawet tym, którzy widzieli może nazbyt wiele. Jako Oko
Zmierzchu miał wiele obowiązków, strzegł światów i ich granic i wyczuwał
wszelkie nieprawidłowości.
Teraz czuł, że pewnym
nieprawidłowości jest naprawdę sporo. Coś przedarło się do ich świata i to coś
nie miało prawa tu być, a jednak ani jeden jego mięsień nie drgnął, by temu
zapobiec. Logika mówiła, że powinien, ale coś w głębi jego śmiało się tylko
cicho, wiedząc, że nic, co by teraz zmienił, nie wpłynęłoby na koniec, jaki ich
wszystkich czekał.
Shen odetchnął ciężko i zerknął
na rozciągający się przed nim obraz Ionii. Ogromne drzewa o czerwonych liściach
szumiały cicho, ale ich duchy milczały – decyzja, czy ma ruszyć za tym
wybrykiem w czasoprzestrzeni, czy też powinien pozostać tutaj, należała do
niego. Shen tak naprawdę nie wiedział jednak, czy chce to sprawdzać, czy jednak
nie.
Coś w głębi niego samego mówiło
mu, że cokolwiek by nie zrobił, nic się nie zmieni, koniec będzie taki sam, a
jednocześnie jego serce wołało dziwnie tęsknie ku temu, co rozszarpywało
granicę światów, co bluźnierczo sprzeciwiało się prawom natury. Nie to powinien
czuć, prawda? Serce nie winno kwilić tak wobec tego, co nieprawidłowe. Jednak
Shen czuł, że mimo całego zdrowego rozsądku i logiki, która rządzi światem, nie
było w tym nic złego.
Ninja odetchnął i ściągnął z
twarzy maskę, bo czym przysiadł na brzegu ogromnej skarpy, skąd rozciągał się
przepiękny widok. Czuł się niespokojny, a równowaga była w nim mocno zachwiana.
Z jednej strony zrzucał to na fakt, że otrzymał takie, a nie inne wieści o
Zedzie, a z drugiej – to głupie, tęskne uczucie również go niepokoiło. Czuł, że
wszystko jest nie tak, jak powinno być.
Mimo że Shen długo siedział nad
brzegiem iońskiego krajobrazu, równowagi nie odzyskał tego dnia tak naprawdę
wcale.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz